Wydarzenia Sucha Beskidzka

Cel zdobyty!

W drodze na szczyt wiele razy dopadały go chwile zwątpienia, ale zaciskał zęby i szedł dalej – nawet wtedy, gdy zdawało mu się, że nie postawi już ani jednego kroku więcej. A na wysokości 5756 m n.p.m. znalazł w sobie jeszcze dość siły, by stanąć na rękach! Jest prawdopodobnie pierwszym człowiekiem, który pokusił się o tego typu akrobacje na dachu Afryki.

O niezwykłym przedsięwzięciu 62-letniego Waldemara Borowskiego z Grzechyni pisaliśmy TUTAJ. Mężczyzna był wtedy w drodze do Tanzanii, gdzie zamierzał wyjść na Kilimandżaro, a na najwyższym wierzchołku tego masywu stanąć na rękach. Wybrał się tam ze starszym o rok bratem Mirosławem. Obaj od miesięcy przygotowywali się do zdobycia najwyższej góry Afryki, ale obawiali się, że na szlaku może pokonać ich choroba wysokościowa. Aż tak źle nie było, niemniej jednak niedostatek tlenu na wysokości powyżej 5000 m n.p.m. mocno dawał im się we znaki. Każdy krok ostatniego etapu wyprawy był dla obu mężczyzn prawdziwym wyzwaniem. – Po dziesięciu musieliśmy przystanąć na minutę. Potem robiliśmy kolejne dziesięć kroków, znowu chwilę odpoczywaliśmy i tak dalej. Z powodu tych częstych przerw posuwaliśmy się bardzo, bardzo powoli – wspomina Waldemar Borowski.

Ale nie tylko on i jego brat źle znosili rozrzedzenie powietrza. Wszyscy uczestnicy wyprawy męczyli się tak samo jak oni lub nawet bardziej. Jeden z nich stracił przytomność, a kiedy udało się go ocucić, dwaj przewodnicy sprowadzili go na mniejszą wysokość. Nie jest to bynajmniej rzadka sytuacja. Z reguły na szczyt dociera mniej niż połowa osób, które porywają się na jego zdobycie. Niektórzy z nich nie wracają żywi do podnóża góry… Rocznie na stokach Kilimandżaro z powodu choroby wysokościowej umiera od kilku do kilkunastu osób.

Członkowie wyprawy, w której brali udział bracia Borowscy, mieli jednak sporo szczęścia. Większości udało się wspiąć na czubek Uhuru – najwyższego z trzech szczytów masywu Kilimandżaro, wznoszącego się na wysokość 5895 m n.p.m. A Waldemar, tak jak zaplanował, stanął na rękach, choć nie na samym wierzchołku, na którym takie akrobacje są raczej niemożliwe. Nieustannie wieje tam tak silny wiatr, że nawet na nogach trudno jest utrzymać się w pozycji pionowej. Wiedząc od przewodników o warunkach panujących na szczycie, grzechynianin zdecydował się stanąć na rękach 139 metrów poniżej, w miejscu zwanym Stella Point, na krawędzi krateru Kibo. Miał poważne obawy, iż poniesie porażkę, ponieważ był już bardzo osłabiony z powodu niedotlenienia. Ale zmobilizował się i zrobił to, co zamierzał. Prawdopodobnie jest pierwszym człowiekiem, który dokonał takiego wyczynu pod samym szczytem, lecz na razie czeka jeszcze na oficjalne potwierdzenie tego faktu przez dyrekcję Parku Narodowego Kilimandżaro.

Zdobywanie Uhuru podzielone zostało na pięć dni. Na początku grupa szła w obezwładniającym (jak dla Polaków) upale +35°C, a u krańca drogi trzęsła się z zimna przy -20°C. Ostatni etap wyprawy rozpoczynał się nie rankiem, jak wszystkie poprzednie, lecz o północy. Między innymi ze względów psychologicznych – mozolnie wędrujący w ciemności turyści, oświetlający latarkami czołówkami tylko krótki odcinek podejścia, nie widzieli, jak powoli przybliża się wierzchołek… Dotarli nań o 7.10. – Niewiele pamiętamy z czasu, który spędziliśmy na szczycie. Powietrze jest tam już tak bardzo rozrzedzone, że człowiek odczuwa dziwną euforię, z pogranicza oszołomienia narkotykowego. A potem pozostają niewyjaśnione luki w pamięci. Wszyscy, którzy byli tam z nami, doświadczyli tego samego – opowiada Waldemar Borowski.

Grzechynianin myśli już o kolejnych górskich wyprawach. Jego następnym celem będzie prawdopodobnie szczyt o ponad tysiąc metrów niższy niż Uhuru, ale pod względem technicznym zdecydowanie trudniejszy do zdobycia. Pomysł podsunęła mu córka. – Kiedy wróciłem z Tanzanii, powiedziała: „Tato, w przyszłym roku idziemy na Mont Blanc”. Ona jest entuzjastką chodzenia po górach, a nawet instruktorem wspinaczki. Mnie nigdy wcześniej to nie pasjonowało, ale teraz się zaraziłem. To jest coś pięknego, gdy człowiek tak zbliża się do granic swoich możliwości i pokonuje własne słabości. Wiele razy na Kilimandżaro czułem, że już nie dam rady, a jednak szedłem wciąż dalej i dalej. A jaką radość i satysfakcję daje dojście do celu! – mówi Waldemar Borowski.

google_news