Na sygnale Czechowice-Dziedzice

Czechowice: Komuś przeszkadzały psy?

Fot. OSP Czechowice

Czechowicki hotel dla psów działał ledwie dwa miesiące. Niewykluczone, że ktoś podłożył ogień pod kojcem znajdującym się blisko lasu. Dwa psy spłonęły, jeden miał fatalne obrażenia, a właściciel, który je ratował, przypłacił to bolesnymi poparzeniami.

Pożar wybuchł 24 sierpnia około 6.25 przy ulicy Lipowskiej w Czechowicach-Dziedzicach. Gdy strażacy z dziesięciu zastępów przyjechali na miejsce, ogniem już w całości były objęte kojce dla psów, a ponadto część poddasza budynku mieszkalnego z garażem i drewniana wiata. Udało im się uchronić przed zupełnym spaleniem część mieszkalną i gospodarczą posesji, choć kojce zostały doszczętnie zniszczone.O życie ośmiu psów walczył właściciel posesji. Było to szczególnie trudne nie tylko ze względu na płomienie, ale też przerażone psy, które kuliły się w kątach i za nic nie chciały wyjść ze środka. Mirosław Stanclik musiał więc wchodzić wgłąb każdego z kojców i siłą wyciągać stamtąd zwierzęta. Jeden z wystraszonych psiaków już po wyciągnięciu go na zewnątrz przylgnął do siatki obok kojca i spłonął żywcem. Podobny los spotkał też kolejnego psa. W pożarze padły cocker spaniel należący do mieszkańców Zabrzega i kundelek mieszkańców Czechowic-Dziedzic. Mężczyźnie udało się uratować w sumie sześć psów, jednak jeden z nich ma tak poważne rany, że nie wiadomo czy uda mu się wrócić do zdrowia. Trzy uratowane psy rozbiegły się po okolicy. – Jeden poparzony pies uciekł w kierunku drogi krajowej numer 1. Patrol zlokalizował go przy pętli autobusowej. Mieszaniec miał poparzoną sierść, pysk oraz łapy, a także miał problemy z jedną łapą. Szukał schronienia i gdy tylko zobaczył radiowóz i strażnik otworzył drzwi, schował się pod siedzenie kierowcy i nie chciał go opuścić. Strażnicy pozostawili zwierzaka w samochodzie, aby czuł się bezpiecznie. Na miejsce wezwano pracownika schroniska „Reksio”, by zabrał psa na leczenie. Po chwili zjawił się kolejny mieszkaniec, mówiąc, że na swojej posesji trzyma psa, który uciekł z hotelu. Był to owczarek niemiecki, który nie ucierpiał w pożarze – relacjonują swoje poszukiwania czechowiccy strażnicy miejscy. Jak informuje właściciel hotelu, jako ostatni znalazł się buldog francuski.

46-letni właściciel hotelu próbę ratowania zwierząt przypłacił zdrowiem. Doznał poparzeń rąk i twarzy i wraz z siedmioletnią córką wylądował w szpitalu. Po opatrzeniu ran mógł wrócić do domu. Jak informuje, dziecku nic się nie stało.

Teraz poszkodowana rodzina skupia się na tym, by móc normalnie funkcjonować w częściowo zniszczonym domu. Mirosław Stanclik przypuszcza, że nie będzie już w stanie wznowić działalności hotelu dla psów, który funkcjonował niespełna dwa miesiące. Wskazuje, że trudno będzie odkręcić tę „złą reklamę”. Bo ludzie będą pamiętać, że właśnie w tym miejscu spłonęły psy… Właściciele jednego z psiaków już wysłali do czechowiczan swojego prawnika, ale ostatecznie zrezygnowali z roszczeń i przeprosili za to zamieszanie. Z drugiej strony właściciele innego psiaka byli bardzo wdzięczni za to, że czechowiczanin w ogóle podjął się ratowania zwierząt.

Wszystkie zabudowania były wykonane w dużej części z drewna, by mogły cieszyć oko. Niestety, z tego też powodu ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał i siał ogromne zniszczenie. Już po dwudziestu minutach z kojców przeniósł się na dach domu. Ciągle trwa szacowanie strat. Właściciel przypuszcza, że będą sięgać ponad stu tysięcy złotych. Policjanci ustalają teraz przyczynę pożaru. – Grupa dochodzeniowo-śledcza wraz z policyjnym technikiem kryminalistki oraz biegłym z zakresu pożarnictwa zabezpieczyła ślady i gromadzi materiał dowodowy. Śledczy ustalają szczegółowe okoliczności, w jakich doszło do tego zdarzenia. Równolegle do czynności prowadzonych na miejscu zdarzenia, podejmowane są działania dochodzeniowo-śledcze oraz operacyjne. Wszelkie informacje mogące przyczynić się do wyjaśnienia okoliczności tego zdarzenia prosimy kierować do Komisariatu Policji w Czechowicach-Dziedzicach przy ulicy Mickiewicza 1 (tel. 32-214-88-10 lub 112). Gwarantujemy anonimowość! – apeluje Elwira Jurasz, rzecznik bielskiej policji.

Jedna z wersji zakłada, że mogło dojść do celowego podpalenia. Jak wskazuje właściciel posesji, który sam podejrzewa podpalenie, ale nie ma pojęcia, kto za nie może odpowiadać, na początku zaczął płonąć ostatni z kojców – ten położony tuż obok lasu. Wiadomo, że nie wszystkim okolicznym mieszkańcom podobało się to, że otwarto hotel dla psów. Choć nikt do właściciela na skargę nie przyszedł, to składano zawiadomienia między innymi na policji. Jedyne incydenty, jakie zanotowano w hotelu, to wrzucanie pod kojce petard.

Mirosław Stanclik podkreśla, jak bardzo jest wdzięczny wszystkim, którzy pomogli jego rodzinie w trudnych chwilach. Dziękuje strażakom zawodowym i druhom za szybką i skuteczną akcję gaśniczą. – Pięć minut dłużej i zostalibyśmy bez domu – stwierdza. – Co więcej, akcja została przeprowadzona w taki sposób, że nie został zalany cały nasz dom – dodaje.

Zaznacza, że druhowie z OSP Lipowiec jeszcze po kolejnych swoich akcjach przyjeżdżali i pomagali w zabezpieczaniu dobytku, rozkładając na dachu plandekę. W trudnej sytuacji serce okazali też właściciele czechowickiej kliniki weterynaryjnej „Orka”, którzy bezpłatnie zajęli się rannymi zwierzętami. Na podkreślenie zasługuje jeszcze postawa ekipy budowlańców z Pietrzykowic. – Jechali DK1 do pracy. Gdy zauważyli dym, zajechali na nasz plac i ratowali sytuację, jak tylko mogli, w tym wynieśli wszystkie rzeczy z domu. Gdy wieczorem skończyli pracę, to w drodze powrotnej znowu do nas przyjechali i znowu na pomogli w pracach porządkowych – nie może się ich właściciel posesji, który ponadto dziękuje bliskim, znajomym i sąsiadom za wszelką pomoc.

google_news
3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Anonim
Anonim
5 lat temu

Czesc

k.r
k.r
5 lat temu

Bardzo nie dobrze że ludziom przeszkadzają zwierzęta ten kto to zrobił to nie człowiek !!!

Maćko
Maćko
5 lat temu

Jak znajdzie się sprawca to go zamknąć do kojca i też go podpalić niech się smaży!!!