Na scenie czuje się jak ryba w wodzie, a przed kamerami zadebiutował, gdy miał zaledwie sześć lat. Walczą o niego łowcy talentów do telewizyjnych programów. Ale Szymek Smętek bynajmniej nie z powodu swoich zdolności jest chłopcem wyjątkowym. Jego rodzice wierzą, że żyje i osiąga sukcesy wyłącznie dzięki opiece Matki Bożej Świętojańskiej.
Zofia i Wojciech Smętkowie z Bystrej Podhalańskiej długo czekali na upragnione pierwsze dziecko. Gdy kobieta wreszcie zaszła w ciążę, ich radość była przeogromna. Ale kiedy w trzecią rocznicę ślubu synek przyszedł na świat, zaczął się koszmar. – Był wcześniakiem, więc od razu po rozwiązaniu włożono go do inkubatora. I dopiero wtedy go zobaczyłam, przez szybkę, takiego kruchego i sinego, że serce się krajało. Natychmiast został zabrany na intensywną terapię, podpięty do respiratora i innych urządzeń. Gdy mogłam już wstać i tam pójść, pielęgniarki nie pozwoliły mi się do niego zbliżyć, dotknąć go – łamiącym się głosem opowiada Zofia Smętek.
Przez pierwsze dni rodzice na próżno dopytywali się, co dolega ich synkowi. Dowiedzieli się tylko, że jego stan jest ciężki i muszą się przygotować na najgorsze… – Chcieliśmy go zabrać do szpitala w Krakowie Prokocimiu, ale pani ordynator się na to nie zgodziła. Nie pozwoliła go nawet ochrzcić. Narobiłem trochę zamieszania na oddziale, niestety nie na wiele się to zdało – wspomina Wojciech Smętek. Płakali obydwoje, próbując się nawzajem pocieszać. Zofia czuła, że jeśli synek umrze, ją czeka to samo. Nie wyobrażała sobie życia po utracie tak długo wyczekiwanego dziecka.
ZAWIERZENIE
Szymek nie przyjmował pokarmu, musiał być odżywiany dożylnie. Leżał w inkubatorze zupełnie bezwładny. Jednak na trzeci dzień rodzice nabrali nieco otuchy, bowiem na oddziale pojawiła się lekarka, która spojrzała na nich bardziej ludzkim okiem niż inne. – Powiedziała: „Matka, nie martw się, będziemy robili tak, żeby było dobrze”. Ona pierwsza pozwoliła mi dotknąć synka, a nawet przystawić go do piersi. Dała nam nadzieję, że może nie wszystko jest stracone. Ale wyniki badań, których przeprowadzenie zleciła, ponownie pogrążyły nas w rozpaczy. Wykazały u Szymka sepsę – kontynuuje Zofia Smętek.
Najtrudniejsza była dla niej bezsilność. Chciała zrobić cokolwiek, by uratować swoje dziecko, a mogła tylko czekać na rozwój wydarzeń. Ale jej mąż zaczął działać, bo wiedział, że jest szansa na ocalenie Szymka. Postanowił zawierzyć go opiece Matki Bożej Świętojańskiej z cudownego wizerunku w kościele św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty w Krakowie. Zadzwonił do cioci, zakonnicy w zgromadzeniu sióstr prezentek i poprosił o mszę w intencji uzdrowienia synka. – Rodzice mi opowiadali, że gdy sam byłem niemowlęciem, Matka Boża Świętojańska mnie uleczyła. Urodziłem się z bezwładną prawą ręką. Dzięki nabożeństwu odprawionemu przed cudownym obrazem, odzyskałem w niej władzę. Dlatego byłem pewien, że Świętojańska Pani nie zostawi bez pomocy naszego synka, jeśli się do niej zwrócimy – mówi mężczyzna.
TO BYŁ CUD
Zofia Smętek siedziała przy inkubatorze, gdy w Krakowie rozpoczęła się msza. Patrzyła ze łzami w oczach na nieruchome, sine ciałko synka. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, maluszek zaczął się poruszać. Jego cera nabrała zdrowszego odcienia, na maleńkiej buzi pojawiła się zapowiedź uśmiechu. – W ciągu zaledwie kilku sekund sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Powtórzone później badania potwierdziły uzdrowienie Szymka. Zdumiona lekarka powiedziała, że to jest niewytłumaczalne, ale nie ma nawet śladu po sepsie – opowiada kobieta.
Jej mąż dodaje, iż na wszelki wypadek pojechali jeszcze z synkiem do Prokocimia, gdzie się upewnili, że już nic mu nie dolega. – To był najprawdziwszy cud. Gdy w dwa lata później przyszedł na świat nasz drugi synek Patryk, również zawierzyliśmy go Matce Bożej, choć był okazem zdrowia. Chcieliśmy, by otoczyła go pieczą, tak samo jak mojego męża i Szymka – podkreśla Zofia Smętek – Wierzymy, że ona cały czas nad nimi czuwa. Kiedy się do niej o coś modlą, zawsze to dostają. Nie chodzi o dobra materialne, ale o zdrowie i powodzenie w tym, co robią.
GÓROLICEK JO SE
Szymek wyrósł na nieprzeciętnie uzdolnionego chłopca o nietypowych zainteresowaniach. Od najmłodszych lat uwielbiał opowiadać gwarą zabawne historie i bardzo szybko został za to doceniony. Gdy jako sześciolatek występował ze swoją grupą przedszkolną na Małym Rynku w Krakowie, po raz pierwszy (i bynajmniej nie ostatni) trafił na szklany ekran. – Koło sceny stała pani z kamerą. Kiedy już schodziliśmy, powiedziała, że weźmie mnie do wywiadu, bo tak fajnie opowiadałem – wspomina trzynastoletni obecnie Szymek. Jego góralskie gawędy ubarwiają wiele imprez w gminie Bystra-Sidzina i przynoszą mu laury w każdym konkursie, w którym zdecyduje się wystartować. Najbardziej ceni sobie trzecie miejsce w ubiegłorocznych „Sabałowych Bajaniach” w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie konkurencja była duża, a poziom prezentacji bardzo wysoki.
Trzy lata temu spróbował swoich sił w czymś zupełnie innym – napisał autobiograficzną opowieść zatytułowaną „Górolicek jo se…” na Małopolski Konkurs Literacki i Plastyczny „Co mi w duszy gra”. Jak się wtedy okazało, słowem pisanym posługuje się równie dobrze, jak mówionym. Zdobył pierwszą nagrodę w swojej kategorii wiekowej. Lokalnej gwary nauczył się od babci i taty, a niemal zapomnianych już śmiesznych historyjek od wujka. Ale o powodzeniu występów Szymka decyduje głównie swada, z którą je opowiada. Chłopiec ma wrodzony talent komediowy.
WYSTĄPIĆ Z DAŃCEM
– Choć nigdy nie brał udziału w castingach do jakichkolwiek telewizyjnych konkursów, był zapraszany do programów „Mali Giganci” i „Mam talent!”. Ale nie zdecydowaliśmy się, by rywalizował w jednym z nich, bo to za daleki wyjazd, a on też nie nalegał – mówi Zofia Smętek. Gdy Szymek staje przed widownią, jest zawsze lekko stremowany. Ale pozytywna reakcja publiczności działa na niego bardzo motywująco. Pod jej wpływem zapomina o strachu i zaczyna dawać z siebie wszystko. – Jeśli ludzie się śmieją, wtedy sam też dobrze się bawię – wyjaśnia. Zdarzało mu występować razem ze znanymi artystami – wokalistką Haliną Benedyk i pop-rockowym zespołem Pectus, ale marzy o tym, by stanąć na scenie u boku Marcina Dańca, którego od dawna podziwia. Ma nadzieję, że kiedyś uda mu się spełnić to pragnienie.
Jego młodszy o dwa lata brat Patryk też jest bardzo utalentowanym chłopcem, aczkolwiek jego zdolności są zupełnie innego rodzaju. Znakomicie gotuje i piecze, a przy tym bardzo lubi to robić. Często z własnej inicjatywy przyrządza posiłki dla całej rodziny. – Robi takie pyszne zupy, że nawet mama mu w tym nie dorównuje. Mógłbym je jeść bez końca – wyznaje Szymek. A Zofia Smętek cieszy się, że kiedy zmęczona przychodzi do domu, nie musi stawać przy kuchence. Patryk podaje jej obiad, robi kawę. – Każe mi usiąść i odpoczywać. Po prostu mnie rozpieszcza – zapewnia kobieta – Zawsze, gdy jesteśmy w Krakowie, idziemy przed obraz Matki Bożej Świętojańskiej, by podziękować jej za naszych wspaniałych synów. A przede wszystkim za cud, dzięki któremu starszy z nich żyje i jest zdrowy.