Wydarzenia Bielsko-Biała Cieszyn Czechowice-Dziedzice Żywiec Sucha Beskidzka Wadowice Oświęcim

30 lat i wciąż to samo pytanie. Co się stało z Anią Jałowiczor?

Fot. Z arch. rodziny

Dziś miałaby 40 lat. Można przypuszczać, że kręciłyby się wokół niej dzieci. Może byłyby tak samo uzdolnione plastycznie jak ona i jej mama? Lubiłyby rysować? A może wolałyby majsterkować z dziadkiem? Czy w ich oczach byłby ten sam blask? Jak dobrze byłoby znać odpowiedzi na te pytania… To jednak niemożliwe. Bo wciąż bez odpowiedzi pozostaje to najważniejsze. Gdzie jest Ania? I co takiego wydarzyło się 24 stycznia 1995 roku, że została brutalnie wyrwana ze swojej rodziny?

W tym roku mija 30 lat odkąd 10-letnia Ania Jałowiczor wyszła na zabawę karnawałową w Szkole Podstawowej w Simoradzu i nigdy z niej nie wróciła. Dziewczynka najprawdopodobniej została porwana. Policji do tej pory nie udało się znaleźć winowajców. Bliscy nie ustają jednak w poszukiwaniach i nie tracą nadziei, że uda się rozwiązać zagadkę zaginięcia Ani. Choć bardzo by chcieli, by kiedyś stanęła w drzwiach i opowiedziała, co się stało, to są już tak wykończeni czekaniem, że nawet najgorsza prawda byłaby dla nich zbawienna… Czy okaleczona przed laty rodzina wreszcie zazna spokoju?

– Liczymy na to, że w końcu znajdzie się ktoś, kto nam pomoże. Kto da jakąś wskazówkę. Kto przerwie milczenie. Kto wykaże się odwagą oraz empatią i podzieli się z nami wiedzą na temat okoliczności zaginięcia mojej siostry – mówi Dominik Jałowiczor, brat zaginionej. 24 stycznia 1995 roku obchodził swoje dziewiąte urodziny. Z tego dnia zapamiętał jednak nie blask świec na urodzinowym torcie, ale migające niebieskie światła za oknem i chaos, który nagle zapanował w domu jego babci w Simoradzu. To w nim wraz z Anią zamieszkał kilka miesięcy wcześniej.

Fot. Z arch. rodziny

Na przełomie sierpnia i września 1994 roku Krystyna i Bolesław Jałowiczorowie podjęli decyzję o wspólnym wyjeździe za granicę. Dołączając do pracującego we Francji męża, Krystyna Jałowiczor liczyła, że szybciej uda się zgromadzić pieniądze na zakup mieszkania. Miał to być tylko rok. Trudny rok rozłąki z ukochanymi dziećmi, Anią i Dominikiem. Rok zbliżający do realizacji marzeń o własnym lokum. W efekcie okazał się początkiem koszmaru, który trwa do dziś. I nie można się z niego obudzić, choć bardzo by się chciało. Najbardziej na świecie. Bo od 24 stycznia 1995 roku rodzice Ani i jej brat tak naprawdę nie zaznali spokoju. Nie ma dnia, w którym nie rozpamiętywaliby zdarzeń sprzed 30 lat i nie myśleli o tym, co by było gdyby… I nie zastanawiali się, dlaczego Ani nie ma wśród nich. Na Anię czeka dom, pokój, a przede wszystkim ręce w niewyobrażalny sposób tęskniące za objęciem. Pustka przy stole, wyrwa przy stole. I dręczące pytania – czy starczy życia, by poznać prawdę? Czy ktoś zabierze ją ze sobą do grobu?

24 stycznia 1995 roku po lekcjach Ania szykowała się na zabawę zorganizowaną dla uczniów klas IV-VIII w simoradzkiej podstawówce. Założyła akrylowy półgolf w żółto-czerwono-czarną kratkę, bordowe getry, czarne kozaczki. W uszach miała złote kwiatuszki z cyrkoniami. Kończyła dopiero pierwszy semestr w nowej szkole, ale dobrze się w niej czuła. Rówieśnicy szybko polubili ją i jej brata. Ania i Dominik, którzy wcześniej mieszkali na osiedlu Lenartowicza w Andrychowie, nie mieli większych problemów, by znaleźć wspólny język z nowymi kolegami i koleżankami. Nawiązali przyjaźnie. Do szkoły w Simoradzu uczęszczało zresztą też ich kuzynostwo, a babcia była woźną.

– Ania była taką iskierką. Zawsze uśmiechnięta, wesoła. Nie marudziła, nie płakała bez powodu. Raczej się nie kłóciliśmy, a po wyjeździe do Francji najpierw taty, a potem też i mamy, wspieraliśmy się nawzajem. Przeprowadzka do Simoradza nie była dla nas łatwa. Jako dzieci przeżywaliśmy to, że zostawiamy za sobą wszystko to, co dobrze znamy, ale wiedzieliśmy, że to tylko na chwilę – wspomina Dominik.

Ania wyszła z dyskoteki około 19.50, swoje kroki kierując w stronę domu babci. Przed nią było około 800 metrów krętą drogą między stawami. Było już ciemno. Dziewczynka początkowo szła z kolegą, który zaoferował się, by ją odprowadzić, ale po przejściu niewielkiego odcinka rozstali się. Ania miała powiedzieć, że dalej chce już iść sama… Na skrzyżowaniu dzisiejszych ulic Krętej i Zacisze w Simoradzu kończy się historia Ani, którą znamy. To stamtąd około 20.00 z piskiem opon miał odjeżdżać samochód, prawdopodobnie fiat 125p lub łada w kolorze kawy z mlekiem. Jedna z okolicznych mieszkanek zeznała, że usłyszała tylko głos zatrzaskiwanych drzwi auta i krzyk dziecka. Pojazd ruszył w stronę głównej drogi. Kolejny świadek mówił policji, że w tym czasie zauważył samochód skręcający z impetem w stronę Dębowca. Dostrzegł w nich dwie dorosłe osoby. Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że była w nim również Ania.

Fot. Z arch. rodziny

Policyjne śledztwo w 1995 roku nie przyniosło żadnego efektu, a po trzech miesiącach zostało umorzone. W 2016 roku sprawa wraca na tapetę. Zajmuje się nią śląskie Archiwum X. Tworzą je kryminalni z Zespołu do Spraw Przestępstw Niewykrytych Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. W skład elitarnej grupy wchodzą najlepsi, niezwykle doświadczeni, mundurowi. Ich zadaniem jest analiza spraw, które przed laty zostały umorzone. Przy wykorzystaniu najnowszych technik badawczych, mają one bowiem szanse na rozwiązanie. W 2021 roku, po kilku latach ponownej pracy śledczych, o Ani robi się znów głośno, także za sprawą artykułów, które ukazują się w „Głosie Ziemi Cieszyńskiej” czy na portalu Beskidzka24. W 2022 roku Dominik Jałowiczor zakłada internetową zrzutkę, by zebrać pieniądze na „nagrodę” dla osoby, która podzieli się informacjami zbliżającymi policję do wyjaśnienia tajemnicy zaginięcia Ani. W międzyczasie rozwiesza w Simoradzu i całym regionie plakaty z podobizną siostry i apelem o pomoc. Podaje numer telefonu, na który można dzwonić. I w grudniu 2022 roku Dominik słyszy w słuchawce głos osoby, który twierdzi, że wie, gdzie może spoczywać ciało Ani… Tajemniczy świadek wskazuje również dwie osoby, które jego zdaniem stoją za uprowadzeniem dziecka. Mija jednak osiem miesięcy zanim policja przekopuje wskazane przez informatora miejsce. Dominik też chwyta za łopatę, by szukać grobu siostry. Nie znajdują nic, co mogłoby jednoznacznie świadczyć o jakimkolwiek pochówku. Jedynie kilkadziesiąt drobnych fragmentów kości, rozrzuconych kilka metrów od siebie. Szczątki zostają poddane badaniom. Dziś już wiadomo, że nie ma w nich ludzkiego DNA. A co z osobami wskazanymi przez informatora?

Fot. Dorota Krehut-Raszyk

– Wiemy, że jedna z nich nie żyje, a druga jest w trakcie sprawdzania przez policję, więc ten wątek w stu procentach nie jest zamknięty. Czy policjanci wrócą na wskazaną przez informatora działkę, by prowadzić szersze działania? Mam nadzieję, że tak. Mam stały kontakt z katowickim Archiwum X – mówi Dominik Jałowiczor. Przyznaje, że ma dostęp do akt sprawy Ani. Dokładnie analizuje zapiski sprzed 30 lat, często dzieląc się z policją swoimi wnioskami i spostrzeżeniami. – Za każdym razem, gdy to wszystko czytam, zwracam uwagę na coś nowego. To nie są obszerne dokumenty, a zaledwie dwa cienkie tomy. Jest też dużo rzeczy, które dają do myślenia. Na przykład to, że nikt z nauczycieli, poza opiekunem ???? szkoły, nie został przesłuchany. Nie ma zeznań wychowawczyni klasy Ani, nie ma zeznań nauczycieli, w tym tego, którego siostra zaginęła dzień wcześniej i której ciało zostało odnalezione przy okazji poszukiwań Ani. Nie ma wyjaśnień rady pedagogicznej, która w ostatniej chwili zdecydowała, by szkolna zabawa wyjątkowo objęła również klasę czwartą, do której chodziła Ania. Zastanawiające jest dla mnie też to, że zeznania dzieci uczestniczących w dyskotece datowane są na tydzień po zaginięciu mojej siostry? Tydzień to dużo. Może dlatego ich opinie na temat zachowania Ani mocno się różnią, bo w międzyczasie ewoluowały, a jej historia w domach krążyła przez tydzień? Dostrzegam więc różne mankamenty, ale czy coś możemy z nimi zrobić po 30 latach? Obawiam się, że nie – mówi Dominik Jałowiczor.

Przeglądając akta, brat Ani zwrócił również uwagę na informację o postaci, ciemno ubranej, która zdaniem jednej z osób mieszkających blisko szkoły i wracającej przed 20.00 do domu, pojawiła się tuż przed zakończeniem balu naprzeciwko wejścia do placówki. Gdy została zauważona, zniknęła za ogrodzeniem posesji i oddaliła się w stronę, w którą chwilę później ruszyła do domu Ania… Wątków sprzed lat, które można pogłębić, jest więcej. Ale są też kwestie bardzo współczesne, zdaniem Dominika warte wyjaśnienia. Na przykład stodoła za lasem w Simoradzu, która spłonęła w czasie ponownego nagłośnienia sprawy zaginięcia Ani, w listopadzie 2021 roku. Do dziś straszą jej zgliszcza…

– Przyznam, że próbuję nakłonić policję, by przyjrzała się jeszcze raz temu miejscu. Niedaleko spalonej stodoły stoi bowiem kilka innych opuszczonych obiektów. Wiem, że mundurowi zajrzeli do znajdującej się tam studni, ale dla mnie to za mało. Moim zdaniem trzeba dokładnie przeszukać pozostałe zabudowania, sprawdzić pogorzelisko. Sama studnia nie wystarczy – przekonuje Dominik Jałowiczor. Uważa, że każdy wątek, który się pojawia w sprawie Ani, zwłaszcza nowy, warto sprawdzić, bo może być przełomowym. A na przełom rodzina czeka.

– Mija 30 lat od zaginięcia Ani. To szmat czasu. My jednak wciąż czekamy na rozwiązanie sprawy. Zakładamy oczywiście, że Ania żyje i że uda nam się ustalić miejsce jej pobytu. Liczymy się też z wersją zdarzeń, w której doszło do przestępstwa i została zamordowana. Jeśli tak było, chcemy wiedzieć, kto to zrobił i dlaczego. Chcemy wiedzieć, gdzie jest grób Ani. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek pomocne nam informacje, proszę o kontakt. Wystarczy najprostszy anonim, wysłanie listu, podrzucenie kartki, sms, cokolwiek. To naprawdę może pomóc chociażby w tym, żebyśmy mogli Anię pochować i mieć ją blisko – mówi Dominik Jałowiczor, podając adres e-mailowy i telefon: [email protected], 605272791.

– Każdy przypadek zaginięcia bliskiej osoby jest tragedią dla jej rodziny. I nie liczy się, czy kogoś nie ma kilka dni, miesiąc czy wiele lat. Natomiast z własnego doświadczenia wiem, że warto o tym mówić, chociaż jest to bolesne. Nie da się uodpornić na tę historię, nawet gdy opowiada się ją setny raz. Nie da się znieczulić. To za każdym razem rani, budzi emocje, kosztuje wiele zdrowia. Wiem, z jakim ciężarem walczą moi rodzice. Wiem, z jakim ciężarem walczę ja. Natomiast liczę na to, że każda wzmianka na temat Ani ruszy czyjeś sumienie. Niech osoby, które są odpowiedzialne za to, że Ani nie ma z nami, nie czują się spokojnie. Niech są świadome, że kiedyś będą musiały wytłumaczyć się z tego, co zrobiły – dodaje Dominik Jałowiczor.

Fot. Z arch. rodziny

google_news