Czy beskidzcy ratownicy górscy – podobnie jak ich koledzy z Tatr – otrzymają śmigłowiec ratunkowy? Przecież taka typowo ratownicza maszyna na pewno by się przydała. Do tej pory decydenci tego jakby nie dostrzegali, ale może się to w końcu zmienić. Problemem są jednak pieniądze. Nadzieja w tym, iż zrzucą się na niego lokalne samorządy oraz samorząd wojewódzki. Pierwsze kroki zostały poczynione już… 15 lat temu.
Grupa Beskidzka Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego korzysta ze śmigłowców od ponad 50 lat (piszemy o tym obok). Nie są to jednak maszyny przystosowane do ratownictwa górskiego, tak jak należący do Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego „Sokół”. Beskidzcy ratownicy korzystają z pomocy maszyn należących do Lotniczego Pogotowia Ratunkowego (dawniej Centralnego Zespołu Lotnictwa Sanitarnego), z którym GOPR podpisał porozumienie o współpracy. Maszyny LPR to latające karetki pogotowia, służące do szybkiego transportu osób poszkodowanych w wypadkach czy ciężko chorych do szpitali. Są naszpikowane aparaturą medyczną pozwalającą udzielić potrzebującemu niezbędnej pomocy lekarskiej.
Niespecjalnie sprawdzają się jednak – jak oceniają eksperci – w typowo górskich akcjach ratunkowych. Nie wszędzie mogą wylądować, nie są w stanie długo pozostawać w zawisie, nie dysponują wciągarkami pozwalającymi podjąć poszkodowanego z ziemi bez konieczności lądowania itp. Poza tym, ich użycie finansowane jest przez Narodowy Fundusz Zdrowia, co oznacza, że są wykorzystywane do celów ratownictwa medycznego. Do szybkiego transportu ratowników w trudno dostępne górskie rejony, do podejmowania odnalezionych w górach turystów czy w akcjach poszukiwawczych nie są wykorzystywane.
Jerzy Siodłak, naczelnik Grupy Beskidzkiej GOPR wyjaśnia, że istnieje taka możliwość i w wyjątkowych sytuacjach helikopter LPR może być użyty także do takich zadań, lecz ratownicy raczej z tego nie korzystają. Dlatego rola tych helikopterów sprowadza się do szybkiego transportu osób ciężko rannych do szpitali. Najpierw jednak działający w terenie („na piechotę”) ratownicy GOPR udzielają takim osobom pierwszej pomocy i sprowadzają je na wyznaczone lądowisko. Najczęściej chodzi o ofiary wypadków na stokach narciarskich. – Rolą typowego górskiego śmigłowca ratowniczego jest coś innego – wyjaśnia Wojciech Gorgolewski, prezes Stowarzyszenia Ratownictwa Lotniczego w Beskidach.
Chodzi o szybką, zwinną maszynę dysponującą dużą mocą, wyposażoną w wyciągarkę. Może ona nie tylko transportować rannych, lecz – dosłownie – pomagać w ich ratowaniu.
To nią ratownicy docierają na miejsce akcji, aby po udzieleniu pierwszej pomocy zabrać poszkodowanego (i to nawet bez konieczności lądowania) do szpitala lub w bezpieczne miejsce. Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku śmigłowiec CZLS stacjonował zimą w Szczyrku. Obecnie najbliższa maszyna LPR bazuje w Gliwicach (kolejne w Krakowie). Oznacza to, że jej przylot w Beskidy zajmuje sporo czasu.
O to, aby uczynić ratownictwo górskie bliższym europejskim standardom walczy założone już 15 lat temu w Bielsku-Białej SRLwB. Cel jest prosty: pozyskać śmigłowiec dla beskidzkiego GOPR. Przy czym maszyna ta – tłumaczy Wojciech Gorgolewski – wykorzystywana byłaby nie tylko w górach, lecz we wszystkich wymagających takiego lotniczego wsparcia akcjach ratunkowych (powodzie, pożary itp.).
Co więcej – wyjaśnia – wcale nie trzeba takiego śmigłowca kupować, aby goprowcy mogli z niego korzystać. Można go po prostu wydzierżawić. – Prywatna firma, która zajmuje się obsługą należącego do TOPR „Sokoła”, dysponuje odpowiednią maszyną, która doskonale sprawdziłaby się w Beskidach, gdzie była już z powodzeniem testowana. Ten śmigłowiec wraz z załogą mógłby stacjonować na przykład na lotnisku w Kaniowie, gdzie są ku temu warunki i być cały czas do dyspozycji GOPR – dodaje Wojciech Gorgolewski. Jednak aby tak się stało – szacuje – trzeba by było wydać rocznie od 1 do 1,5 miliona złotych (niektóre szacunki mówią o wyższych kwotach). Ostatnio stowarzyszenie po raz kolejny zwróciło się do władz samorządowych o finansowe wsparcie tej idei. Na razie odpowiedzi nie ma, lecz – informuje Wojciech Gorgolewski – w Urzędzie Marszałkowskim poważnie rozważają tę opcję.
Nie tak dawno pod uwagę brane było jeszcze inne rozwiązanie. GOPR prowadził rozmowy z resortem zdrowia na temat przebazowania w okresie zimowym jednej z maszyn floty LPR do Kaniowa. W razie potrzeby byłaby „pod ręką”, i to w okresie, gdy w Beskidach dochodzi do największej liczby wypadków. Plan był taki, aby wszystkie śmigłowce LPR działające na południu kraju zostały wyposażone w wyciągarki. Jednak i z tych pomysłów nic nie wyszło
Pomysł dobry, jednak akcje ratunkowe GOPR i TOPR w Polsce powinny być odpłatne. To czy turysta będzie miał odpowiednie ubezpieczenie to już jego problem. Takie rozwiązanie mają nasi południowi sąsiedzi i nikt nie ma problemu (przynajmniej wśród znajomych) aby wykupić stosowne ubezpieczenie wybierając się np. w Słowackie Tatry.