Wydarzenia Bielsko-Biała

Niepełnosprawny bielszczanin czeka na eksmisję

Andrzej Kliś funkcjonuje tylko dzięki pomocy obcych ludzi, bowiem krewnych nie ma. Fot. Marcin Kałuski

Jego życiowymi zwrotami akcji można by obdzielić parę osób. Szczęśliwe dzieciństwo choremu chłopcu zapewniło małżeństwo księgarzy, które go adoptowało. Zdobył wykształcenie, a potem posadę archiwisty, choć wcześniej… prawie został księdzem. Rodzicom spłacił dług wdzięczności, ale też wpadł w spiralę długów i wylądował na wózku inwalidzkim. Teraz odlicza dni do momentu, gdy komornik zlicytuje jego mieszkanie.

Szczęśliwe dzieciństwo

69-letni Andrzej Kliś biologiczną matkę poznał dopiero, gdy miał 40 lat. W praktyce rodzicami byli dla niego Helena i Leon Klisiowie, małżeństwo księgarzy, o których opowiada z największą czułością i wdzięcznością. Matka pochodziła ze Stopnicy, a ojciec z Międzybrodzia Żywieckiego. W czasie wojny zmarła ich córka. Przygarnęli pochodzącego z Częstochowy pięcioletniego chłopca, który wcześniej tułał się po bielskich domach dziecka. – Wzięli mnie do siebie, choć byłem po chorobie Heinego-Medina i praktycznie nie miałem mięśni w lewej nodze. Długo musieli mnie rehabilitować. Dzięki nim miałem naprawdę szczęśliwe dzieciństwo i niczego mi nie brakowało – opowiada.

Najpierw uczęszczał do Szkoły Podstawowej nr 4, a potem skończył bielskiego „Kopernika”. Przez pięć lat uczył się w seminarium, ale ostatecznie księdzem nie został. Jednak do dziś mu coś z tych lat pozostało. To encyklopedyczna wiedza o kardynałach z całego świata, wspomnienia znajomości z kościelnymi hierarchami i… sutanna w szafie. Ostatecznie skończył Katolicki Uniwersytet Lubelski i przez całe życie pracował jako archiwista w Bielsku-Białej, w tym w urzędzie wojewódzkim i spółdzielni Domena. Nigdy się nie ożenił, nie ma też dzieci. W 2002 roku zmarli jego rodzice.  – Oni mnie kochali, a ja ich i fakt adopcji nie miał tu nic do rzeczy. Zajmowałem się nimi w ostatnich latach życia, gdy już nie mogli tego robić sami. Musiałem się im wtedy w pełni poświęcić. W ten sposób spłaciłem ogromny dług wdzięczności wobec nich – stwierdza.

Życiowy błąd

Nieco wcześniej popełnił błąd, który zaciążył na jego późniejszym życiu i przez który straci swoje skromne, niespełna 40-metrowe mieszkanie na osiedlu Wojska Polskiego. – Był boom na pożyczki. Nikt nie pytał o zdolność kredytową. Myślałem, że nic mi nie grozi, bo miałem dochody. Jednak wziąłem 50 tysięcy złotych kredytu pod mieszkanie. Spłaciłem ponad 30 tysięcy, ale zostało około 15 tysięcy. Teraz dług urósł do 130 tysięcy złotych. Właśnie tyle jest warte moje mieszkanie. Odsetki są zabójcze. Co dzień dług rośnie o ponad 20 złotych, a miesięcznie aż o 600. Moja emerytura jest zabierana na spłatę długów. Zostaje mi ponad tysiąc złotych, ale po opłaceniu wszystkich rachunków nie mam już z czego żyć – przyznaje mężczyzna, który od paru lat jest na emeryturze.

Pomoc obcych ludzi

Problemy finansowe zbiegły się z problemami zdrowotnymi. Bielszczanin jest niepełnosprawny i w ciasnym mieszkaniu na piątym piętrze porusza się głównie na wózku inwalidzkim. Jest jeszcze w stanie powoli chodzić o kulach.

Przybrani rodzice zapewnili mu szczęśliwe dzieciństwo, a on spłacił im dług wdzięczności. Fot. Z archiwum rodzinnego

69-latek, mimo że nie ma żadnych krewnych, z problemami nie został sam. – Kiedyś usłyszałam, że potrzebuje pomocy. Zapukałam do drzwi. Wspieram go w sprawach urzędowych. Założyłam też zbiórkę na jego rzecz i prosiłam komornika, by podszedł do jego sytuacji po ludzku i wydłużył termin eksmisji, co też uczynił – mówi Agnieszka Florek.

Podczas rozmowy z autorem tego tekstu, odwiedził go kolega, też o imieniu Andrzej. Przyniósł reklamówkę, a w niej przygotowany przez żonę obiad dla sąsiada. – Pomagamy na ile nas stać. Dzielimy się obiadem, sam przynoszę mu zakupy. Znamy się od lat i mogę zapewnić, że to osoba, która zasługuje na pomoc i wsparcie. Gdyby tak nie było, zostałby sam ze swoimi problemami, a przecież zaglądają do niego i inni sąsiedzi. Nie siedzi zamknięty w czterech ścianach. Nie trwoni pieniędzy na byle co, choć jest zbyt ufny i łatwowierny. Przez to powinęła mu się noga z tym kredytem – stwierdza sąsiad. – To sympatyczny człowiek, wykształcony, z dużą wiedzą. Można z nim porozmawiać o wszystkim. Spotykamy się przy kawie – dodaje.

Nieocenioną pomoc niesie też od półtora roku, dzień w dzień, pracownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Pomaga bielszczaninowi w codziennych czynnościach i wraz z nim wychodzi na spacer czy do sklepu.

Straci mieszkanie?

Prawdopodobnie już wiosną przyszłego roku mieszkanie Andrzeja Klisia zostanie zlicytowane przez komornika. Mężczyzna podchodzi do tego ze zrozumieniem, bo wie, że długi trzeba spłacać. Zwrócił się do prezydenta miasta o możliwość zamieszkania w miejskim lokalu. Martwi się, że na decyzję będzie musiał czekać nawet dwa lata. – Gdybym miał się gdzie przenieść, mógłbym sprzedać moje mieszkanie i całkowicie spłacić dług – marzy.

google_news
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
mały szczerbaty kawaler z kotem
mały szczerbaty kawaler z kotem
5 lat temu

Właśnie takim ludziom trzeba pomagać, a nie rozdawać bogatym trzynastki i 500+. No ale pis potrzebowal glosów.

xxx
xxx
5 lat temu

kasa nie cuchnie