– To jest piekło na ziemi – tak o przebiegu choroby mówią ci, którzy byli zmuszeni stawić czoła koronawirusowi. Covid-19 potrafi dosłownie zwalić z nóg. Często zaczyna się od gorączki, brak węchu i smaku, później stan zdrowia dramatycznie się pogarsza. I to nawet u młodych osób! Kilku mieszkańców Śląska Cieszyńskiego podzieliło się z nami swoimi historiami, zarazem ostrzegając, że koronawirus to nie bujda. I nie wszyscy pacjenci przechodzą chorobę „bezobjawowo”.
Gabriela Lazarek z Istebnej od początku pandemii do reżimu sanitarnego podchodziła poważnie. – Byłam bardzo ostrożna – unikałam kontaktu, chodziłam w maseczce, rękawiczkach zawsze z żelem antywirusowym pod ręką. To mnie jednak nie ustrzegło przed zakażeniem. Nie wiem, gdzie i kiedy do niego doszło, fakt jest taki, że obecnie mieszkam w Istebnej, gdzie przy niewielkiej liczbie mieszkańców jest sporo osób chorych – stwierdza. Z początku obserwowała u siebie temperaturę 38-39 stopni. Jak podkreśla, zaczęło się jak zwykła grypa. – Zostałam przewieziona karetką do szpitala w Tychach. Tam wykonano mi wymaz. Czekałam około pięciu godzin na szpitalnym korytarzu na transport karetką z powrotem do domu. Myślałam, że tam umrę. Czułam się fatalnie – z gorączką i dreszczami, kazano mi siedzieć na niewielkim stołeczku. W końcu ubłagałam personel szpitala o wodę i koc termiczny – opowiada Gabriela Lazarek. Objawy zaczęły się nasilać. Męczyły ją potworne bóle mięśni i głowy, całkowita utrata węchu oraz smaku, a przede wszystkim, koszmarne zmęczenie, płytki oddech. – Czułam, jakby mi ktoś siedział na klatce piersiowej. Byłam tak zmęczona, że przejście z pokoju do kuchni było dla mnie wyzwaniem. Nawet mówiąc łapałam zadyszkę. Najgorsze, że objawy miał także mój syn. Mówią, że nastolatkowie przechodzą to bezobjawowo, ale to nie do końca prawda. On także czuł zmęczenie, bóle, miał temperaturę. Owszem przechodził chorobę łagodniej niż ja, ale tego nie da się porównać ze zwykłą grypą – podkreśla Gabriela Lazarek.
Strach o zdrowie i życie każdego dnia był ogromny. – Tak naprawdę nie miałam pewności, czy za chwilę nie zacznę się dusić… Nie wiedziałam, czy moje objawy nadają się już do hospitalizacji czy nie. Choruję od 3 tygodni, wciąż są dni kiedy mam gorączkę, bóle, jestem osłabiona, mam zadyszkę po przejściu kilku kroków. Wciąż nie odzyskałam węchu ani smaku. Nie wiem, czy są to powikłania po chorobie, czy nie. Nikt mnie bowiem nie osłuchał, nie zmierzył ciśnienia, nie wykonał badań krwi czy płuc. Jedynym miejscem do przeprowadzenia takich badań jest szpital. Tylko że w takiej sytuacji ja trafiłabym do Tychów, a mój syn do Krakowa. A nie zostawię go samego na nie wiadomo jaki szmat czasu – mówi Gabriela Lazarek.
I tę właśnie samotność w walce z koronawirusem zwraca także uwagę wielu innych pacjentów. Izolacja daje się mocno we znaki. Boleśnie odczuł to jeden z mieszkańców Śląska Cieszyńskiego (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). – Trzy tygodnie spędziłem w raciborskim szpitalu, z tego pięciu dni prawie w ogóle nie pamiętam. Lekarze dawali mi 30 proc. szans na przeżycie – przyznaje mężczyzna. Pierwsze objawy pojawiły się na tydzień przed hospitalizacją. To była właśnie utrata węchu i smaku, a także zmęczenie. – Nic mi się nie chciało. Jednak wówczas nie wiedziałem, że to może być zakażenie koronawirusem. Jeździłem normalnie do pracy, aż któregoś dnia wróciłem do domu, wziąłem prysznic, zjadłem obiad i dostałem nagle temperatury. Kiedy przyjechało pogotowie ratunkowe miałem już 40,6 stopnia. W Cieszynie wykonano mi badanie na koronawirusa. Test wyszedł pozytywny – relacjonuje mężczyzna.
Przyjęcia na raciborski oddział zakaźny nie pamięta. Tak, jak kolejnych pięciu dni. – Gasłem z godziny na godzinę. Miałem tylko przebłyski świadomości, jak podpinają mi kroplówkę i lekarza, który tłumaczył, że jeśli rurka z tlenem nie zadziała, będę musiał być podłączony do respiratora. Byłem okropnie słaby. Saturacja wynosiła poniżej 70. Na szczęście udało mi się z tego wyjść. Respirator okazał się zbędny. Napędziłem jednak wiele strachu najbliższym – opowiada.
Najgorsze – dla niego – były jednak trzy tygodnie izolacji. – W szpitalach obowiązuje całkowity reżim. Z nikim, nawet z innymi chorymi, nie można się spotkać, porozmawiać. Personel medyczny wchodzi tylko cztery razy dziennie. Jedzenie odbiera się pod drzwiami. Człowiek jest sam w pokoju. Na początku nie miałem nawet telewizji. Telefon komórkowy z Internetem to było moje jedyne okno na świat. W więzieniu mają lepsze warunki – gorzko stwierdza mężczyzna. Dziś, pod wpływem choroby, zmienił dietę i rzucił palenie. – Najgorsze jest to, że ci, którzy mają pozytywny wynik i przechodzą chorobę bezobjawowo, nie izolują się. Nie wierzą, że mamy pandemię, wychodzą z domu i spotykają się z ludźmi. Ja tak się właśnie zakaziłem. Od człowieka, który mimo pozytywnego testu, nie uwierzył w jego wiarygodność – komentuje mężczyzna.
O krok od śmierci był także Leszek Czyż z Wisły. Z powodu kornawirusa przeszedł zapalenie rdzenia kręgowego. Jeszcze niedawno bliscy oraz lekarze sądzili, że nie uda mu się stanąć na własnych nogach. A wszystko zaczęło się od zmęczenia i osłabienia. Z dnia na dzień gasł w oczach. Miał wrażenie, że umiera…
– Tego osłabienia nie da się porównać z niczym. Ja nie byłam w stanie pisać, czytać, nie miałam siły nawet otworzyć laptopa. Człowiek odliczał minuty, godziny, dni do przełomu, do czasu aż będzie lepiej. Mąż przespał niemal trzy tygodnie. Potrafił zasnąć w połowie zdania – opowiada Lidia Czyż, która o koronawirusie zamierza napisać książkę. Bo tego, z czym zmierzyli się podczas walki o zdrowie i życie, nie da się skreślić w kilku zdaniach. To łzy wylewane przez najbliższych błagających o przyjazd karetki pogotowia, to czekanie na pomoc, leżąc bez sił w łazience, to nieustanne modlitwy i czekanie na cud.
Nie każdemu się jednak udaje wygrać walkę o zdrowie i życie. Covid-19 zabrał 43 mieszkańców Śląska Cieszyńskiego, wśród nich 37-latka z Cisownicy. Chorobie kilka dni zajęło, aby wydrzeć go z objęć najbliższych – żony i dzieci…
Normalne objawy zapalenia płuc… O co panika?
Też byłam o krok od śmierci z powodu koronawirusa. U mnie objawy były w 1 tygodniu jak przy grypie A potem coraz większy brak oddechu. W trakcie pobytu w szpitalu pierwsze 2 tygodnie czułam się. jak w piekle – ból całego ciała, gorączka 40 stopni, niestrawność, brak węchu i smaku. Leczenie w Tychach antybiotykami, stetydami i tlenem pomogły przezwyciężyć chorobę. Teraz leczę powikłania po wirusie.
Z wypowiedzi jednego chorego wynika,że nawet jak się chronisz jesteś bardzo ostrożny to wirus Cię i tak dopadnie…… Czyli co dalej ?
Należy powątpiewać w wypowiedź
Nie omieszkam sposobu w jaki w/w osoby przeszły koronę. Jednak należy dodać iż sianie paniki nic nie daje. Dla porównania mogę przytoczyć opisy osób, które również przechorowały Covid-19 w Pszczynie. Zamknięto ich w Uzdrowisku (mówimy głównie o górnikach), a potem policja dostarczała im alkohol, aby tylko nie opuszczali samowolnie pomieszczeń. Te osoby otwarcie chwaliły się tym na kopalni. Z relacji jednego pana wynikało, że stracił smak i węch, jednak nie przeszkadzało mu to w piciu piwa przez tydzień, a potem zwymiotowaniu go (bo niestety nie był w stanie przyjąć do organizmu normalnego jedzenia). Jak zrozumiałam z artykułu, wywiad został przeprowadzony… Czytaj więcej »
Wątpliwości wynikające z artykułu i swobodnej wypowiedzi pani Gabrieli są i takie. Po co być tak bardzo ostrożną i się męczyć w tej ostrożności jak zachorowanie i tak jest nieuniknione. Bo pani Gabriela mimo pełnej ostrożności nie wie gdzie i kiedy.
Z opisu historii pani Gabrieli Lazarek można mieć wątpliwości, że jeśli była bardzo ostrożna: unikała kontaktu, zawsze chodziła w maseczce, rękawiczkach, zawsze z żelem antywirusowym pod ręką – musiało być miejsce “nie zawsze”.
Bardzo potrzebny artykuł, trzeba dodać wiek opisywanych osób.