Jak schroniska górskie przetrwały ostatnie trudne miesiące? Pandemia znacznie ograniczyła możliwość prowadzenia działalności i wpłynęła na spadek dochodów górskich biznesów. Okazuje się jednak, że nie było aż tak źle, jak mógł wskazywać początek: gdy z dnia na dzień, w marcu ubiegłego roku, wszystkie górskie obiekty decyzją władz zostały zamknięte na cztery spusty.
W tamtym czasie gospodarze schronisk mieli minorowe nastroje i w przyszłość patrzyli z wielkim niepokojem. O tym, co mogą przynieść kolejne miesiące, wypowiadali się niechętnie. Jednak wszyscy, z którymi udało nam się wtedy porozmawiać podkreślali, że jednym z głównych priorytetów będzie utrzymanie miejsc pacy zatrudnionych w schroniskach osób.
Janusz Szeja, gospodarz schroniska na Szyndzielni nie krył w tamtym czasie, że jeśli lockdown miałby się przeciągnąć, to może się okazać, że trzeba będzie wysyłać pracowników na urlopy bezpłatne, a w perspektywie nawet redukować zatrudnienie, czego – zapewniał – bardzo chciałby uniknąć.
Zagadnięty przez nas teraz mówi z ulgą, że ten czarny scenariusz się nie ziścił. Zwolnień nie było, sporym wsparciem okazała się pomoc rządu w postaci tarcz antykryzysowych. To między innymi dzięki tym pieniądzom udało się utrzymać miejsca pracy. Poza tym niezawodni okazali się turyści, którzy – mimo wszelkiego rodzaju ograniczeń i zakazów – przez cały czas, gdy było to możliwe pojawiali się w górach i chętnie odwiedzali działające od pewnego momentu na pół gwizdka schroniska. Nawiasem mówiąc taka aktywność, zarówno latem, jak i zimą, stała się obecnie bardzo modna i w góry cały czas waliły i walą tłumy piechurów, narciarzy, biegaczy czy rowerzystów.
Schroniska górskie mogły (z wyjątkiem wczesnej wiosny i później jesieni ubiegłego roku) prowadzić działalność gastronomiczną na wynos. Dzięki wpływom z tej sprzedaży gospodarze schronisk mogli jakoś wiązać koniec z końcem. Nie na wyrost okazała się też deklaracja, jaką usłyszeliśmy w tamtym czasie od prezesa spółki Karpaty Jerzego Kalarusa, administratora beskidzkich schronisk należących do Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajobrazowego. Zapewniał wtedy, że na pewno PTTK nie da schroniskom „zginąć” w tym trudnym okresie. Teraz Kalarus przyznaje, że spółka zaliczyła pewne straty, których odrabianie z pewnością trochę potrwa. Z optymizmem patrzy jednak w przyszłość, licząc na oddanych turystów, którzy jak dawniej – już w normalnych warunkach – będą chętnie korzystać z oferty schronisk. Oby tylko kolejna fala nie przekreśliła tych nadziei.
Przypomnijmy, że schroniska są (nie licząc dosłownie kilku obiektów prywatnych) własnością PTTK. Tymi w Beskidach (i nie tylko) zarządza powołana przez PTTK spółka „Karpaty”. Spółka dzierżawi obiekty prywatnym podmiotom, prowadzącym własną działalność gospodarczą. Za wynajem obiektów dzierżawcy płacą co roku spółce „Karpaty” określoną kwotę.
Prezes Kalarus pytany o to, jak spółka pomogła gospodarzom schronisk w okresie pandemii, nie chce mówić o szczegółach. Można jednak zakładać, że prowadziła – powiedzmy – rozsądną politykę egzekwowania opłat, tak aby „nie zarżnąć” finansowo najemców schronisk. Zwłaszcza, że z wieloma z nich spółka „Karpaty” współpracuje od lat i współpraca ta układa się bardzo dobrze. Poza tym jednym z głównych aspektów działalności PTTK jest obecnie utrzymywanie górskiej bazy noclegowo-gastronomicznej. Schroniska górskie – przyznaje Jerzy Kalarus – są dla PTTK oczkiem w głowie i głównym źródłem dochodów. Chociażby z tego powodu ta turystyczna organizacja będzie na nie z pewnością chuchać i dmuchać, aby nie stała się im krzywda. O likwidacji, sprzedaży czy zamykaniu schronisk nie może być mowy. Udowodnił to cały miniony rok. Jak wyjaśnia prezes Kalarus – w tym czasie żadne ze schronisk nie zostało zamknięte z powodu problemów finansowych, a żaden z najemców nie zrezygnował z dzierżawy.
Teraz schroniska funkcjonują już na prawie normalnych zasadach. Prawie – bo obowiązuje jeszcze limit ograniczający wykorzystanie miejsc noclegowych. To spory kłopot, bo zainteresowanie noclegami jest ogromne – w wielu schroniskach większość miejsc jest już zarezerwowana na wiele miesięcy do przodu. Gospodarze schronisk liczą więc, że to ograniczenie zostanie wkrótce zlikwidowane.
Brunchilda ratunku ,nie zdążyli