Goprowcy muszą mieć twardą skórę i anielską cierpliwość. Bywa, że turyści łamią wszelkie zasady, po czym dzwonią po ratunek. Bynajmniej nie jest im głupio, bo niektórzy nawet klną i poganiają, jakby zamawiali… taksówkę. Ratownicy jednak zaciskają zęby i ratują każdego. Czy wyjściem z tej sytuacji byłoby wprowadzenie odpłatności za takie akcje? O kulisach tego, jak wyglądają zimowe wyprawy ratunkowo-poszukiwawcze, rozmawiamy z Marcinem Szczurkiem, naczelnikiem Grupy Beskidzkiej GOPR.
W Beskidach seryjnie dochodzi do zdarzeń, podczas których lekkomyślnych turystów od śmierci ratuje tylko profesjonalizm ratowników górskich, należących do światowej czołówki. Do niektórych pomoc przychodzi w ostatniej chwili, bowiem poruszanie się po szlakach w ekstremalnych warunkach trwa wielokrotnie dłużej, niż w ciepłych porach roku. Ratowani bywają już skrajnie wychłodzeni, mają odmrożenia i gubią się w miejscach, których lokalizacji nie są w stanie przekazać, bowiem nawet w najmniejszym stopniu nie przygotowali się do wyprawy.
Myliłby się ten, kto by sądził, że goprowcy mogą liczyć na wdzięczność wszystkich turystów. Niektórzy traktują ich z góry i mają pretensje, że skoro karetka w mieście przyjeżdża po 15 minutach, to w górach będzie tak samo! Ratownicy przełykają tę gorzką pigułkę i ratują każdego, sami narażając zdrowie i życie. – Gdy prowadzi się działania w tak trudnych warunkach, to do jakichś obrażeń musi dojść. To jest wpisane w naszą służbę. Na szczęście nie doszło do tego, by ktoś wymagał leczenia szpitalnego – mówi w studiu Beskidzkiej TV szef ratowników Grupy Beskidzkiej.
Część ostatnich zdarzeń szczególnie przetestowała cierpliwość goprowców. Był narciarz, który w nosie miał ich rady i zamiast w dół, zaczął iść w górę. Akcja jego ratowania była jedną z najtrudniejszych w historii i została okupiona ranami, utratą sprzętu i jego uszkodzeniem. Nic nie może na przykład przemówić do rozsądku seniorowi, który po tym, gdy był ratowany dwa razy, za trzecim nadal twierdził, że nie ma czasu zainstalować w telefonie aplikacji „Ratunek”. A to tylko wierzchołek góry lodowej…
Czy turystom do wyobraźni przemówiłoby wprowadzenie opłat za akcje ratunkowe? – Na Słowacji taki model jest. Każdy turysta dostaje za akcję rachunek i płaci sam albo ubezpieczyciel. Pytałem kolegów czy to zmniejszyło ilość nieodpowiedzialnych zachowań w górach. Stwierdzili, że… nie – mówi Marcin Szczurek.
Naczelnik Grupy Beskidzkiej GOPR radzi naszym widzom, w jaki sposób przygotować się do zimowej wyprawy w góry. Bo doświadczenie pokazuje, że nawet najlepszy sprzęt elektroniczny w skrajnych warunkach może zawieść. – Prawo Murphy’ego zawsze działa. Jak coś ma się zepsuć, to się zepsuje – mówi naczelnik. I wylicza, co powinniśmy mieć przy sobie, na czele ze… zdrowym rozsądkiem. Więcej w poniższym materiale wideo.
Pisałem już o tym wszyscy turyści którzy idą w góry powinni być ubezpieczeni. Ci co nie mają ubezpieczenia powinni płacić za każdą akcje ratowniczą. Pytajcie słowaków jak u nich jest. Wtedy skończyła by się samowolka