Są osoby, odnośnie których zadaje się pytanie, ile tak naprawdę godzin trwała ich doba, ile dni trwał ich tydzień i ile miesięcy rok, że tylu sprawom zdążyły się w tym czasie poświęcić? Są też osoby, odnośnie działalności których dopiero zebrana w punkty, spisana spuścizna, pokazuje, jak wybitnymi były postaciami…
Taką osobą był zmarły 3 lata temu cieszynianin, Władysław Sosna. Kto to taki? Osoba, której wypisane osiągnięcia pozazawodowe, zainteresowania, przynależność, liczyłoby pewnie więcej stron, niż nasza gazeta w standardowym tygodniu. Wiele się tego uzbierało w ciągu niemal 90-letniego życia. Kojarzą go niezorganizowani turyści górscy, bo był autorem licznych map i przewodników. Znali go turyści zorganizowani, gdyż Władysław Sosna był nader aktywnym działaczem PTTK, zaangażowanym między innymi w rozwój krajoznawstwa i przewodnictwa turystycznego. Kojarzą go miłośnicy dziejów Śląska Cieszyńskiego, jako autora wielu opracowań historycznych i biograficznych. Wiedzą o nim luteranie, gdyż pan Władysław przez ponad 30 lat był prezesem Cieszyńskiego Oddziału PTE, a przez 5 lat członkiem Zarządu Głównego. Działając w tej roli, angażując się w wiele przedsięwzięć, również pozostawił po sobie liczne publikacje. Do tego dołóżmy udział w założeniu Turystycznego Klubu Kolarskiego „Ondraszek” (1966), pracę i działalność turystyczną w Celmie oraz w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym. To oczywiście jeszcze nie wszystko, ale skumulowane w jednej osobie i tak już robi wielkie wrażenie.
Wybrane sprawy
– Rozpoznaje pan, która to Łysa Góra? – zapytała mnie pani Emilia Sosna, gdy oboje wpatrywaliśmy się w pejzaż, widziany z Dzięgielowa.
Mieszka tam, a jeszcze kilka lat temu mieszkała wraz z mężem, Władysławem, który zmarł w 2020 roku. Była nie tylko jego towarzyszką życiową, ale i współuczestniczką wielu prowadzonych przez męża przedsięwzięć. Ona sama ma ponad 90 lat i cechuje się wielką sprawnością intelektualną. Łysą Górę rozpoznałem, jest bardzo charakterystyczna i widoczna niemal zewsząd, jak Babia Góra niemalże. Ten pierwszy szczyt, mimo że w kilometrach niezbyt odległy, to jednak sytuacja polityczna powodowała, że kiedyś nie było to najprostsze. Góry pogranicza pozwiedzali jednak w późniejszych latach życia, kiedy Władysław Sosna był długi czas prezesem cieszyńskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego. Organizował z ramienia tej organizacji wycieczki turystyczne. Nie było to w jego przypadku niczym wyjątkowym, gdyż wszędzie niemal, gdzie pracował lub należał, zajmował się turystyką: Celma, Technikum Mechaniczno-Elektryczne, PTE, no i przede wszystkim PTTK.
– Dla mojego męża turystyka i organizowanie jej to była wielka pasja, której się poświęcał w wielkim stopniu. Sama zresztą też w tym uczestniczyłam. Oboje nas to pociągało i dlatego pewnie też nam się wspaniale razem żyło, gdyż mieliśmy wspólnego „konika”. Zajmował się tym od młodych lat, a ciekawe jest to, że w jego rodzinie nikt nie był takim wielkim miłośnikiem tego typu aktywności. On się wyróżniał pod każdym względem. Turystyka w jego wykonaniu była bardzo wszechstronna, bo składało się na nią: krajoznawstwo, wiedza historyczna, etnografia, górskie wycieczki, kolarstwo, przewodnictwo. Próbowaliśmy też narciarstwa, ale jakoś nam nie wyszło – wspomina pani Emilia.
Tchnienie „komuny”
Z pozostawionych prac oraz z relacji bliskich mu osób wynika, że Władysław Sosna należał do osób, o których mówi się: człowiek renesansu. Pośród wielu zainteresowań, które tutaj były już wymienione, lub dopiero padną, znajdowała się też astronomia, z powodu której o mało co nie zdałby matury. Pani Emilia przywołuje dosyć czarne wspomnienie, z epoki Polski tuż powojennej. Dotyczy ono pewnego zdarzenia, kiedy to młody Sosna, wraz z dwoma kolegami, w ostatniej klasie szkoły średniej, w 1952 roku, wybrał się na cieszyńskie Wzgórze Zamkowe, by obserwować nocą gwiazdy. Ktoś doniósł, po młodzieńców zjawiły się służby bezpieczeństwa i oskarżono ich o to, że chcieli tak naprawdę oglądać Czechosłowację, a więc oddawali się… działalności szpiegowskiej.
– Była wielka awantura, na skutek której tych dwóch kolegów nie dopuścili do matury. Mąż szczęśliwie jakoś się wybronił i zdał egzamin dojrzałości. Interpretacja tego zdarzenia przez władze świadczyła właściwie o ciemnocie – wspomina roztrzęsiona, mimo upływu lat, pani Sosna. Dziś nikogo nie dziwią fotografujący i filmujący widoki z Wieży Piastowskiej…
Ze wspomnień pani Sosnowej wyłoniła się kolejna ciekawa, poniekąd też absurdalna historia, związana z życiem za żelazną kurtyną. Dotyczy bardzo popularnego obecnie Głównego Szlaku Beskidzkiego – czerwonego.
– W 1957 roku przyszedł nakaz z centrali PTTK, dla nas – jego członków – że należy obniżyć szlak czerwony – obecny Główny Szlak Beskidzki – na odcinku od Czantorii do Stożka, bo idzie przez grzbiet i widać z niego za bardzo Czechosłowację. Byliśmy tuż po ślubie i wraz z etatowym pracownikiem PTTK wybraliśmy się i, poniekąd w ramach podróży poślubnej, z siekierkami, pędzlami i farbami, by wytyczać szlak kilkadziesiąt metrów niżej. Wykonaliśmy polecenie głupoty – wspomina pani Emilia z rozbawieniem.
W latach 70. ubiegłego wieku Władysław Sosna pisał pierwszą książkę o tematyce kościelnej. Planował ją wydać w epoce, w której drukarnie miały wielki problem z papierem. Pisał w tej sprawie listy do I sekretarza PZPR Edwarda Gierka. Gierek, nie osobiście i bezpośrednio oczywiście, papier przysłał, jednak nie chcieli go przyjąć do drukarni, bo nie mieli na to pokwitowania. Ostatecznie jakoś ten problem rozwiązano, ale można powiedzieć, że Edward Gierek, szef PZPR, przysłużył się do powstania książki o tematyce religijnej.
Celma i „Mechanik”
– Mąż po studiach inżynierskich zaczął pracę w Celmie, ale po jakimś czasie przeszedł do szkolnictwa, jako nauczyciel w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym. Odszedł, bo w Celmie były układy nie dla mojego małżonka. Były problemy, żeby znaleźć pracę. Władysław stwierdził jednak, że chce swoją wiedzę przekazywać, a nie siedzieć tylko za biurkiem, czy też nierzadko wykonywać nierozsądne polecenia. Ostatecznie był ceniony jako nauczyciel. Wtedy zresztą „Mechanik” miał taką opinię, że matura tam zwalniała od niektórych egzaminów wstępnych na studia. Uczył przedmiotów zawodowych – mówi Emilia Sosna.
Najpierw była jednak Celma, gdzie stanął w szeregu najaktywniejszych członków Koła Zakładowego PTTK. W latach 1959-1970 pełnił m.in. obowiązki przewodniczącego Sekcji Propagandy Turystyki, w zakresie której było również redagowanie biuletynu „Na Szlakach”. Łącznie w latach 1959-1964 ukazało się siedemnaście numerów pisemka. Jak zauważa Zbigniew Pawlik, prezes Turystycznego Klubu Kolarskiego PTTK „Ondraszek”, wówczas był to ewenement w skali województwa.
Nie inaczej było, gdy został nauczycielem w technikum. Organizował wycieczki, szczególnie rowerowe.
– Przypuszczam, że pan Władysław, aby zainteresować młodzież turystyką rowerową, wykorzystywał swoją pozycję nauczyciela, bowiem u zarania kolarskich dziejów cieszyńskiego PTTK wielu uczestników rowerowych wypraw było jego uczniami. Było to jednak pozytywne, gdyż część wielu z tych uczniów stanowiło w roku 1966 grupę założycielską Klubu Turystyki Kolarskiej PTTK, któremu później nadano imię Ondraszek. Klub nadal działa przy cieszyńskim oddziale PTTK, a Władysław Sosna był jego przewodniczącym aż do roku 1979. Później – do roku 2006 – klub prowadził Andrzej Słota, a następnie Zbigniew Pawlik – wspomina ten ostatni.
Turystyka i krajoznawstwo
To dziedziny, którym Władysław Sosna oddawał się zdecydowaną większość swojego całkiem długiego życia i traktował je jako nierozłączne. Turystyka, w jego wykonaniu i pod jego przewodnictwem, jednoznacznie wiązała się z krajoznawstwem, a więc pogłębianiem wiedzy o terenach, w jakich się odbywała, poznawaniem ich specyfiki, historii, ciekawych miejsc.
– Władysław Sosna był bardzo sumiennym człowiekiem. Znajdowało to odzwierciedlenie graficzne na dużej mapie fizycznej Polski, gdzie sumiennie zaznaczał wszystkie długodystansowe trasy, przebyte wraz z małżonką. On zawsze wiedział, jaki jest cel wyjazdu, miał plan całości, wiedział gdzie ma zajechać i co w danych miejscach zobaczyć. Nie jechało się od przypadku do przypadku, a ustalona trasą. Z tej mapy wynika, że życia człowiekowi nie starczy, żeby wszystko zobaczyć, choćby tylko w Polsce, bo ją głównie Władysław Sosna długo, z uwagi na swoje rowerowe zainteresowania krajoznawcze zwiedzał – mówi Pawlik.
To, że wycieczki po kraju były najczęstsze, potwierdza pani Emilia.
– Myśmy tylko pielęgnowali Polskę, w tematyce krajoznawczej. Oczywiście kiedyś robiło się to z pełnym bagażem. Teraz jest luksus, auto może jechać obok, bagaże na nim też. Wtedy było inaczej. Wszystko mieliśmy na bagażniku, namioty, kuchenki, śpiwory. W środku satysfakcja z tego, że jedziemy. Małżonek przygotowywał wcześniej trasę, jak i gdzie pojedziemy, co będziemy zwiedzać, jak długo to będziemy robić. 17 razy jeździliśmy przez Polskę, po około 2-3 tygodnie, przemierzając w tym czasie około 1400 km, a ruszaliśmy zawsze z cieszyńskiego Rynku. Oczywiście dużo było też chodzenia po górach. Zdobyliśmy wszystkie istniejące w poprzednich latach odznaki turystyczne. Aby je mieć, trzeba było przejść góry, od Sudetów aż po Halicz i częściowo zaliczyć Tatry. Pole naszego działania było bardzo szerokie. Gdy już potem nie mieliśmy co zbierać, była możliwość, żeby powtarzać którąś grupę, co też robiliśmy. Oczywiście najczęściej wędrowaliśmy po Beskidzie Śląskim, gdzie było nam najbliżej – wyjaśnia.
Rowery
Były wielką pasją Władysława Sosny. Słynną sprawą jest, że Sosna na rowerze dojeżdżał do Gliwic na studia, startując w każdy poniedziałek i wracając w piątek. Rowerami, wraz z małżonką zwiedzali Polskę, a w końcu przyczynili się walnie do powstania klubu rowerowego.
– Założyliśmy klub kolarski Ondraszek w 1965 roku, którego małżonek był prezesem około 40 lat. Jakiś czas temu przejął prezesurę Zbyszek Pawlik. Bardzo dobrze się stało, bo jest on niezmiernie cennym kontynuatorem w tej roli. Władysław zorganizował pięć kursów przewodnickich – wspomina pani Emilia.
Tenże klub wydał publikację rocznicową na swoje 40-lecie. Władysław Sosna był redaktorem tej książki i zawarł w niej rozdział pt. „Po latach – widziane okiem Szeryfa”. Pseudonim Szeryf nadali mu inni klubowicze. Pada w tej części książki jakby cichy żal lub skarga, że w latach 70. on, czyli osoba jeżdżąca regularnie na rowerze, nie była traktowana poważnie. Na marginesie niejako i z autopsji mogę dodać, że w latach 80. było podobnie. Zacytuję stosowny fragment:
„Rodzice godzili się, gdy ich pragnące się wyszumieć pociechy bezmyślnie „gatrowały” setkami okrążeń po podwórku, wokół teatru lub rozbijali rowery na karkołomnych ścieżkach w Lasku Miejskim, ale gdy usłyszeli o wycieczce pod opieką przodownika parę kilometrów za miasto, zgody nie było. Nierzadko ostatecznym argumentem na udział chłopaka w rajdzie CZK było oświadczenie, że w obozie bierze udział (moja, przyp red.) małżonka. Traktowano ją, jako rodzaj buforu bezpieczeństwa. I ona w swoim zakładzie miała wiele przytyków z powodu jeżdżenia na rowerze”.
Pierwszy rower, na jakim jeździł Władysław Sosna, pochodził z 1938 roku. Późniejsze były oczywiście nowsze, ale wciąż bazujące na klasycznych rozwiązaniach technologicznych. W publikacji rocznicowej pani Emilia wyjaśnia główny powód, z którego małżeństwo, po dziesięcioleciach, zrezygnowało z jazdy rowerowej. Były to już czasy rowerów górskich, do których państwo Sosnowie, będący już w seniorskim wieku, nie mogło się przystosować, jeżdżąc wcześniej zawsze na – jak to określiła pani Emilia – „bombowcach”.
Jakiś czas potem w życiu Władysława Sosny kółka pojawiły się w innej formie. Podupadł on bowiem na zdrowiu, mając kłopoty z nogami. Nie było to jednak coś, co przeszkodziłoby mu uprawiać ukochaną turystykę.
– Już jako działacz PTE, w którymś momencie pan Władysław zaczął mieć problemy z poruszaniem się. Ne spoczął jednak w zaciszu domowym, lecz nadal uprawiał aktywną turystykę choć teraz już z pomocą inwalidzkiego wózka na akumulator. Kierowca autokaru miał nawet specjalną deskę, na której ten wózeczek wjeżdżał do autobusu i w taki sposób podróżował nawet w górach. Bywał na nim nawet tam, gdzie niejeden pieszy miał kłopot dotrzeć – mówi Zbigniew Pawlik.
PTE
Władysław Sosna, cieszynianin z urodzenia, od 1989 r. działał w Polskim Towarzystwie Ewangelickim, gdzie do końca był prezesem Oddziału w Cieszynie, a w latach 2002-2007 wiceprezesem Zarządu Głównego. W 2007 r. nadano mu godność honorowego członka PTE. Ponadto był publicystą zajmującym się przeszłością Śląska Cieszyńskiego oraz jego tradycjami ewangelickimi.
– PTE to ogólnopolska organizacja, ale Cieszyn zawsze był w niej na czele, także Władysław, który właśnie cieszyńskiemu oddziałowi prezesował przez 35 lat, w tej dziedzinie też był przodujący. Zajmował się w nim różnymi sprawami, ale na przykład na 300-lecie założenia kościoła Jezusowego w Cieszynie opracował 13 książek do druku. Tematyka ich była różna, oczywiście związana z ruchem ewangelickim na Śląsku Cieszyńskim. Był wśród nich maszynopis pamiętników księdza Buzka, które trzeba było przygotować do druku – wyjaśnia Emilia Sosna.
Jako człowieka dużej wiedzy historycznej, dotyczącej dziejów luteranizmu na Śląsku Cieszyńskim, zapamiętał Władysława Sosnę proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Cisownicy.
– Gdy pisano książkę na okoliczność 700 lat Cisownicy, parafia korzystała z opracowań pana Sosny. On sam popełnił też rozdziały do niej. Był osobą bardzo aktywną w strukturach PTE zarówno cieszyńskich, jak i – będąc nieco młodszym – w krajowych. W tym pierwszym obszarze poruszał szerokie spektrum tematów, zajmował się wieloma sferami, których dotyczy działalność PTE. Mimo wykształcenia technicznego niewątpliwie zapamiętałem go, jako dobrego historyka – wspomina ks. Marek Twardzik.
PTTK, mapy, przewodnictwo
Raz za razem pojawia się w tej retrospekcji zestawienie Władysława Sosny z turystyką, zwłaszcza tą zorganizowaną. W epoce, na którą w znacznej części przypadło jego życie, czyli PRL-u, w późniejszej zresztą też, ten temat kojarzy się z Polskim Towarzystwem Turystyczno-Krajoznawczym (PTTK). Sosna był nie tylko jego członkiem, ale też wybitnym działaczem.
– Można zdecydowanie powiedzieć i to podkreślić, że był bardzo ważną postacią cieszyńskiego PTTK, choć nigdy nie był jego prezesem. Z inicjatywy działaczy z Klubu „Ondraszek” cieszyński Oddział PTTK wystosował do centrali wniosek o nadanie Godności Członka Honorowego PTTK. Nadaje się ją naprawdę wybitnym i zasłużonym postaciom tego środowiska. Sam wniosek trzeba było mocno udokumentować, a ten dotyczący omawianej osoby, był wyjątkowo obszerny. XIX Walny Zjazd PTTK w roku 2017 jednogłośnie nasz wniosek zatwierdził i Władysław Sosna odebrał nominację jeszcze w tamtym roku, na Miscellaenach Przewodnickich w Cieszynie. Dodam, że ważną częścią działań Sosny w ramach PTTK było przewodnictwo turystyczne i jego rozwój. Dużą część przewodników i krajoznawców, mieszkających na terenie Śląska Cieszyńskiego, można określić jako jego wychowanków, jeśli nie przez kontakt bezpośredni, to poszerzających swoje historyczne i turystyczne horyzonty na bazie publikacji Władysława Sosny. Nie był bezczynny nigdy. W cieszyńskim oddziale PTTK był zaangażowany w Kole Przewodników Beskidzkich i Terenowych, gdzie przez długie lata pełnił obowiązki wiceprezesa do spraw szkoleniowych. To z jego namaszczenia powstały choćby „Miscellanea Przewodnickie”, które w formie popularnonaukowej sesji nadal są organizowane przez Koło, obecnie pod kierunkiem Bogusława Bujoka. Na tym jednodniowym popularnym wykładzie o różnej tematyce spotykają się przewodnicy i krajoznawcy nie tylko z woj. śląskiego – mówi Zbigniew Pawlik.
Z personaliami bohatera tego artykułu zetknął się każdy, kto miał do czynienia z mapami i przewodnikami Beskidu Śląskiego, wydawanymi w latach 70/80 ubiegłego wieku, a często i później. Miały one uznaną renomę, bo i ich powstawanie było nader rzetelne.
– Mój mąż malował mapy, całkiem popularne, bo na przykład mapa „Beskid Śląski i Żywiecki” doczekała się 19 wydań. Wszystkie szlaki, które na mapy nanosił, przeszliśmy najpierw piechotą. Potem dopiero ją tworzył, nanosił mijane górki czy potoczki, przez co ta mapa była potem bardzo ceniona przez wydawnictwa – wspomina pani Sosnowa.
Książki
„Chudy literat” – z lekkim rozbawieniem takie znane kiedyś określenie przytacza pani Emilia Sosna odnośnie swojego męża, jako autora licznych tytułów książkowych. Jak już tutaj padło, pisywał je lub opracowywał z wielu dziedzin, z historią, krajoznawstwem na czele. Nie był to jakiś pomysł na zwiększenie dochodów, co zresztą w przypadku wydawania książek jest rzadkością, a raczej ścieżka samorealizacji, przekazania dalej swojej wiedzy i spostrzeżeń, czy po prostu hobby. Nie znaczy to jednak, że nie została ta działalność zauważona. W 2016 roku bowiem otrzymał Nagrodą Literacką PTTK im. W. Krygowskiego za całokształt twórczości krajoznawczej.
Władysław Sosna był też znanym bibliofilem.
– Księgozbiór małżonka liczył ponad 13 tys. tytułów. Dobrze, że mieliśmy dom i miejsce na nie, ale i tak w końcu go brakowało i wędrowały do piwnicy. Oprócz książek były tam też liczne czasopisma, w tym na przykład – powracamy do astronomii, przez którą mało co nie został pozbawiony możliwości zdawania matury – czasopismo astronomiczne „Urania”, które abonował przez wszystkie lata jego ukazywania się. Przechowywał też wszystkie numery „Głosu Ziemi Cieszyńskiej” od 1 numeru, skrupulatnie ułożone w stosy – mówi jego małżonka.
Był lokalnym patriotą, zapatrzonym nie tylko w Beskid Śląski, ale i lokalną historię, kulturę, czy obyczajowość. – Pracowicie spędził życie, ja obok niego. To wielki skarb jak się zejdą dwie osoby o tych samych zainteresowaniach, życie wtedy jest bardzo miłe – wyznaje Emilia Sosna.
Ważniejsze laury Władysława Sosny: Złota Honorowa Odznaka PTTK, Złota Odznaka Za Opiekę nad Zabytkami, Złota Odznaka Honorowa za Zasługi dla Województwa Śląskiego, Medal Komisji Edukacji Narodowej, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Tytuł honorowego członka Macierzy Ziemi Cieszyńskiej i Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego, Nagroda Miasta Cieszyna za wybitne osiągnięcia w dziedzinie kultury i sztuki”, Nagroda im. ks. dr. Leopolda Marcina Otto, Wpis do „Księgi Zasłużonych Działaczy PTTK Województwa Śląskiego”, Nagroda literacka PTTK im. Wł. Krygowskiego, Godnością Członka Honorowego PTTK.
Najważniejsze publikacje: „Cieszyn – przewodnik krajoznawczy”, „Szlakiem pamiątek ewangelików cieszyńskich”, „Kościół Jezusowy wśród kościołów łaski na Śląsku”, „Cieniom Ludzi Zacnych pochowanych na Cmentarzu Ewangelickim przy ul. Bielskiej w Cieszynie i na innych nekropoliach”.
Za pomoc w zbieraniu materiału i tworzeniu artykułu, jako jego autor, dziękuję Emilii Sośnie i Zbigniewowi Pawlikowi.
Zdjęcia z archiwum Zbigniewa Pawlika
Pani Emilia Sosna nie ma świadomości, że mąż jako inżynier, po studiach miał możliwości aby spełnić się w Celnie, nie przy pracy za biurkiem.
Obie Szanowne Panie Hermenegildy, prosimy o zawarcie zgody, wszak Dzień Kobiet niedługo, a i Wielki Post nadchodzi, potem 13. kwietnia Wasze imieniny (najlepsze życzenia!). Nie warto ziać nienawiścią do bliźniego swego.
Jedna jest Hermenegilda co zajęła miejsce dawnego nicka i cwaniakowała. Dopóki nie opuści tego miejsca, będzie ścigana.
Jestem gotowa się pogodzić,jestem kobietą nikogo nie udaje i mam tak na imię,uważam że to troll jest podszywaczem bo będąc facetem wprowadzał wszystkich w błąd udając kobietę.
Dziekuje za przypomnienie tej niiezwykłej postaci.
Opowiedz, podszywacz, więcej co pamiętasz, podziękujemy i my.
Cwaniaczku tylko tyle umiesz napisać,tylko potrafisz mieszać?
Przypominam, że jesteś ścigany podszywacz, za głupotę gdybyś nie pamiętał.
No rób z siebie większego idiote,napisz jeszcze co ci przeszkadza w artykule 🤣,oczywiście wszystko to jako bezimienny troll błąkający się po forum.
Lewica tym razem przyszła do nas z zachodu Europy. Ale to ten sam pokręcony stan umysłu.
Wiatry są najczęściej z zachodu, trzeba nastawiać gęsto wiatraków aby wiały w przeciwną stronę