Nie wszyscy wiedzą, że istnieje program finansowego wsparcia dla właścicieli czworonogów, określany potocznie jako 500+ (teraz to już chyba 800+) dla kota lub psa.
Chodzi o dofinansowanie publicznym groszem zabiegów kastracji lub sterylizacji zwierząt domowych posiadających właścicieli.
Tego typu zabiegi weterynaryjne są drogie. Sterylizacja kotki to wydatek rzędu 170 złotych, kastracja kocura kosztuje około 90 zł. Za wysterylizowanie suki ważącej do 15 kilogramów trzeba zapłacić mniej więcej 200 zł, a cięższej nawet 250 zł. Dla niejednego właściciela zwierzaka to spory wydatek. Sposobem na utrzymanie populacji domowych kotów na kontrolowanym poziomie jest właśnie ich sterylizacja lub kastracja. Takie zabiegi są najbardziej skuteczną i humanitarną metodą ograniczenia bezdomności psów i kotów. Finansowanie przez samorząd zabiegów kastracji ma zmotywować i zachęcić posiadaczy domowych czworonogów do poddawania ich takim zabiegom. W innym wypadku tymi niechcianymi będzie musiał zająć się samorząd, umieszczając je w schronisku i wydając na to publiczne pieniądze.
Bielsko-Biała od czterech lat oferuje pomoc właścicielom domowych psów i kotów. Niestety pula pieniędzy przeznaczana co roku na dofinansowanie zabiegów jest niewielka. W ubiegłym roku było to tylko 8 tys. zł i pieniądze szybko się rozeszły. W tym będzie to podobna suma. Przy czym przygotowywana jest pewna zmiana sposobu rozdysponowywania tych pieniędzy. Do tej pory odbywało się to na zasadzie, kto pierwszy ten lepszy. – Teraz pieniądze mają trafiać w pierwszym rzędzie do tych, których faktycznie nie stać na opłacenie kastracji zwierzaka – mówi Dominik Domiszewski, kierownik Miejskiego Schroniska dla Zwierząt.
Tu wyjaśnienie. Bardzo często stosuje się wymiennie pojęcia sterylizacja i kastracja, a to nie to samo. W uproszczeniu: kastracja to zabieg trwale pozbawiający zwierzę możliwości reprodukcyjnych, a sterylizacja może być zabiegiem odwracalnym, po jakimś czasie (najczęściej chodzi o samice) zwierzę może odzyskać zdolność rozmnażania się. Gmina finansuje tylko kastracje.
Skorzystanie z tej możliwości jest banalnie proste. Wystarczy udać się do Miejskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt „Reksio” po skierowanie i – o ile uda się je otrzymać, bo jak wspomnieliśmy pula pieniędzy jest niewielka – udać się z nim do jednej z pięciu przychodni weterynaryjnych na terenie miasta, z którymi gmina ma podpisaną umowę. Tam zostanie wykonany zabieg. Przy czym mogą z tej możliwości skorzystać wyłącznie osoby na stałe mieszkające w Bielsku-Białej.
Oprócz tego samorząd na szeroką skalę finansuje też w ramach Gminnego programu opieki nad zwierzętami bezdomnymi oraz zapobiegania bezdomności zwierząt, zabiegi kastracji dziko żyjących i bezpańskim psów i kotów. Tu w praktyce limitów nie ma. Problem leży gdzie indziej i dotyczy zwłaszcza dziko żyjących kotów. W przypadku psów sprawa jest o tyle prosta, iż są one wyłapywanie, po czym trafiają do schroniska, gdzie są czipowane i poddawane kastracji. Natomiast dziko żyjących kotów schronisko nie przyjmuje. Trafiają tam tylko koty „domowe”, których właściciele z różnych względów nie mogą już sprawować nad nimi opieki. Chodzi jednak o to, aby właśnie koty żyjące na wolności były w pierwszym rzędzie pozbawiane zdolności rozmnażania się. Bez tego ich populacja zacznie szybko rosnąć i wymknie się spod kontroli. Zdziczałych kotów jest w mieście coraz więcej. Dlatego planowane są działania mające ograniczyć to zjawisko.
Do tej pory za kastrację takich osobników odpowiadali społeczni opiekunowie i karmiciele dziko żyjących kotów. To grupa osób zajmująca się żyjącymi na mieście mruczkami. Robią to z potrzeby pomagania dzikim zwierzętom. Zakup karmy, a także zabiegi kastracji i inne działania weterynaryjne finansuje miasto. Problem w tym, że dokarmianiem kotów zajmują się zazwyczaj osoby starsze. Jest ich coraz mniej, a młodzi nie garną się do tego zajęcia. Poza tym osobie starszej trudniej złapać dziko żyjącego kota. To czasami wymaga sporo wysiłku i sprytu (koty odławiane są za pomocą specjalnych pułapek). A samo złapanie to nie wszystko. Później trzeba dostarczyć zwierzaka do przychodni weterynaryjnej na zabieg, a następnie odstawić z powrotem do miejsca bytowania. To wymaga sporego zaangażowania i czasu. Dla kogoś, kto nie posiada samochodu, to spore wyzwanie.
Dlatego władze miasta zamierzają zmienić sposób „opieki” nad dziko żyjącymi kotami i scedować ten obowiązek na jakąś – wybraną w przetargu – zewnętrzną organizację czy stowarzyszenie, które w kompleksowy sposób zajęłyby się realizacją tego zadania. W tym m.in. współpracą z karmicielami. Wybrany w przetargu podmiot musiałby zadbać o to, aby wszystkie dziko żyjące na terenie miasta koty poddawane były kastracji. Chociaż na ten cel władze miasta zamierzają przeznaczyć sporą sumę – rzędu 100 tys. zł – to nie ma pewności czy znajdzie się jakaś organizacja zainteresowana przyjęciem takiego zlecenia. Dlatego też przygotowywany jest na taką okoliczność również plan „B”, lecz o jego szczegółach na razie urzędnicy nie chcą rozmawiać.
Problem zdziczałych kotów staje się palący i miejscy urzędnicy chcą go jak najszybciej rozwiązać. Ile takich kotów żyje w mieście? Tego nikt dokładnie nie wie. Zakładając jednak, że obecnie w Bielsku-Białej działa około 130 społecznych karmicieli kotów, a każdy z nich opiekuje się około 10 osobnikami, to można założyć, że kotów jest grubo ponad tysiąc. Temu, że tak sprawnie się rozmnażają pomaga też – powiedzmy – biurokracja. Działania związane z opieką nad bezdomnymi zwierzętami (w tym ich kastracją i czipowaniem) realizowane są w ramach wspomnianego już Gminnego programu opieki nad zwierzętami bezdomnymi oraz zapobiegania bezdomności zwierząt. Rada Miejska przyjmuje ten program na dany rok najwcześniej pod koniec lutego (wynika to ze względów proceduralnych). Zanim uchwała zacznie obowiązywać, a tym samym „uwolnione” zostaną pieniądze na realizację programu, mija jeszcze co najmniej miesiąc. Oznacza to, że finansowane przez miasto zabiegi pozbawiające dzikie koty możliwości reprodukcyjnych, ruszają najwcześniej w kwietniu. Tymczasem, jak powszechnie wiadomo, koty „lubią” w marcu…
Że też kot jest na pierwszym miejscu przed psem?
Można hy nową patelnie dla kotów kupić , żeby miały z czego pić
Z takim 500 plus to stać by mnie było na półroczny zapas durexów. Tylko szkoda że jeszcze mam sądowy zakaz posiadania zwierząt.
Ależ program 500+ nie jest programem rządowym, jest realizowany przez wybrane (dobrowolnie) samorządy. W wielu gminach wiejskich niestosowany, mieszkańcy nie wiedzą bo po co mają się dobijać do urzędu. W mieście nie wiedzą ile jest kotów żujących dziko a kto by liczył je po wsiach, najlepiej jak ich nie ma.
“Koty lubią nie tylko w marcu”, przestawiło się.
żyjących
Bełkot i do tego żujący🤔
Nie ja pokazuję swoją głupotę, podszywacz
Nie wcale,jak zwykle pokazujesz swój błyskotliwy intelekt 😂 na poziomie wiejskiego kota🤣
Potwierdzasz, że nic nie masz do powiedzenia. No ale o tym trzeba też wiedzieć. Żółte kółeczka nie zastąpią głupoty.
Miau, Miau.
Miau, Miau, Miau.
To ty PoRonin?