Aeroklubowe lotnisko w Aleksandrowicach zachowało już tylko resztki dawnej świetności. Nasz czytelnik mówi, że spędził tam większość życia. Obecny stan lotniska opisuje krótko: nędza. Czy faktycznie jest tak źle?
W tym roku minie dziewięć dekad od chwili, gdy w podbielskich wówczas Aleksandrowicach rozpoczęła się budowa lotniska. W lutym 1934 roku Ministerstwo Spraw Wojskowych zatwierdziło jego projekt, a niedługo później rozpoczęły się prace budowlane. Finansowała je w głównej mierze Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. W niewielkim stopniu inwestycję wsparły też finansowo władze ówczesnego województwa śląskiego.
15-tysięczny tłum
Pomysł, aby w rejonie Bielska, właśnie we wsi Aleksandrowice, wybudować port lotniczy pojawił się już w 1928 roku. Miał być odpowiedzią na uruchomienie przez Czechów lotniska w niedalekiej Ostrawie. Jednak – jak pokazało życie – dopiero sześć lat później Departament Aeronautyki Ministerstwa Spraw Wojskowych zatwierdził ten pomysł.
Już w październiku 1934 na niegotowym jeszcze lotnisku zorganizowano pierwsze pokazy lotniczo-szybowcowe. Było to wielkie wydarzenie, w którym wzięli udział przedstawiciele władz cywilnych oraz wojskowych, a także wielu organizacji społecznych. Swoje umiejętności i sprzęt zaprezentowali zgromadzonym członkowie działających w kraju aeroklubów. Ze Lwowa – jak wspominają stare kroniki – przybył nawet pociąg szybowcowy, czyli sznur holowanych przez samoloty szybowców. Wydarzenie zgromadziło ponad 15-tysięczny tłum widzów.
Budowę lotniska ukończono w lipcu 1935 roku. W jego skład wchodziła trawiasta płyta służąca za pas startowy (było to wtedy standardowe rozwiązanie), budynek tak zwanego dworca lotniczego z charakterystyczną wieżą kontroli lotów, hangar, budynki mieszkalne dla personelu, tak zwany „hotel”, rampa wyładowcza oraz stacja paliw. Budynki w stylu modernistycznym zaprojektował znany architekt Karol Schayer, uważany za jednego z głównych przedstawicieli międzywojennego polskiego modernizmu. Z uwagi na swoje walory historyczno-architektoniczne zostały one niedawno wpisane na listę zabytków. W tamtym czasie pojawił się pomysł, aby nowy port lotniczy obsługiwał linię pasażerską do Wiednia. Koncepcja jednak nie wypaliła. Postawiono na co innego.
W 1936 roku otwarto w Aleksandrowicach w oparciu o lotnisko sportowe pierwszą w kraju szkołę pilotów zorganizowaną przez Ligę Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Zgodę na jej otwarcie udzieliło Ministerstwo Komunikacji. Szkoła nosiła imię Marszałka Józefa Piłsudskiego i miała szkolić na kilkutygodniowych kursach od 40 do 60 młodych adeptów latania rocznie. Na jej potrzeby przekazano do Aleksandrowic 13 samolotów, w tym dziesięć płatowców RWD-8 oraz trzy RWD-13. W uroczystości otwarcia i poświęcenia szkoły lotniczej wzięli udział między innymi ówczesny wojewoda śląski Michał Grażyński, prezes LOPiP gen. Leon Berbecki oraz drugi wiceminister komunikacji Aleksander Bobkowski.
Niedługo później, bo już w czerwcu, rozpoczął się pierwszy kurs pilotażu, który ukończyło z licencją pilota 21 osób. Szkoła działała właściwie do wybuchu wojny, a jej chyba najbardziej znanym absolwentem był późniejszy as lotnictwa, kapitan pilot Eugeniusz „Dziubek” Horbaczewski (szkolenie w Aleksandrowicach odbył w lipcu 1937 roku). Zanim zginął nad Francją w 1944 roku służył między innymi w legendarnym dywizjonie myśliwskim 303.
W kampanii wrześniowej
Lotnisko w Aleksandrowicach – choć nie stacjonowały na nim samoloty wojskowe – odegrało też epizodyczną, lecz bardzo chwalebną rolę podczas kampanii wrześniowej. Obiekt nie posiadał obrony przeciwlotniczej ani też cech i zaplecza lotniska wojskowego, więc Niemcy nie traktowali go jako zagrożenia. Gdy przed samym wybuchem wojny niemieckie samoloty zwiadowcze zapuszczały się nad terytorium Polski, aby przygotować grunt pod przyszłe operacje lotnicze Luftwaffe, omijały Bielsko. Wykorzystali to Polacy, przebazowując pod koniec sierpnia 1939 roku potajemnie do Aleksandrowic klucz czterech samolotów myśliwskich PZL P11c. Należały do 121 Eskadry Myśliwskiej. Ukryto je w ogrodzie niedaleko płyty lotniska i zamaskowano. Gdy 1 września niemieckie bombowce zaatakowały lotnisko wojskowe Kraków-Rakowice ich piloci byli pewni, że na trasie przelotu nie operują żadne polskie samoloty. Gdy wrogie maszyny znalazły się w rejonie Bielska zaatakowały je niespodziewanie polskie p-jedenastki. Podczas starcia udało się zestrzelić dwa bombowce wroga i jeden samolot rozpoznawczy. Po południu tego samego dnia polscy piloci – wiedząc, że drugi raz taki podstęp się nie uda – odlecieli z Aleksandrowic, aby dołączyć do reszty macierzystej eskadry stacjonującej w podkrakowskiej Igołomi. Po przejęciu lotniska przez Niemców, przez całą okupację było ono wykorzystywane jedynie do celów szkoleniowych oraz sportowych.
Po wojnie, jako lotnisko aeroklubowe, nadal było wykorzystywane do szkolenia pilotów, doskonalenia umiejętności pilotażu itp. – czyli służyło wszystkiemu, co wiąże się z uprawianiem sportów lotniczych (w tym także modelarzom). Przez wiele lat było też bazą dla powstałych tuż obok, już w 1946, zakładów szybowcowych. Tam oblatywano wyprodukowane w bielskich zakładach płatowce i testowano prototypy szybowców projektowanych w Szybowcowym Zakładzie Doświadczalnym. Było to zarazem biuro konstrukcyjne i jednocześnie wytwórnia szybowców (jej nazwa zmieniła się w ciągu wielu lat działalności), w tamtym okresie centrum polskiego przemysłu szybowcowego.
Pomysły modernizacji
Co rusz pojawiały się pomysły modernizacji przedwojennego trawiastego lotniska. Kilkakrotnie na przestrzeni lat powracała też pierwotna koncepcja uczynienia z niego lotniska dyspozycyjnego, służącego nie tylko celom sportowo-szkoleniowym, lecz także obsługującego drobny ruch pasażerski. Ostatnia taka próba miała miejsce na początku minionej dekady, kiedy to na poważnie planowano budowę w Aleksandrowicach utwardzonego pasa startowego. Poczyniono nawet w tym kierunku drobne prace w terenie. Pomysł ten popierały ówczesne władze miasta, lecz napotkały na ostry opór społeczny. Mieszkańcy okolicznych osiedli stanowczo sprzeciwili się tak daleko idącej modernizacji lotniska i ostatecznie odstąpiono od realizacji tego przedsięwzięcia. Niejako w zamian powstało niewielkie lotnisko cywilne w Kaniowie obok Czechowic-Dziedzic, dysponujące betonowym pasem startowym. Ulokował się przy nim również Park Technologiczny Przemysłu Lotniczego.
Obecnie lotnisko w Bielsku-Białej ma status sportowego lotniska cywilnego Aeroklubu Bielsko-Bialskiego. Wygląda – nie licząc dodatkowych hangarów – jak w chwili swojego powstania. – Taki skansen lotniczy, lecz w fatalnym stanie – ocenia jego infrastrukturę nasz rozmówca. Zapewnia, że wie, o czym mówi. Z wykształcenia jest inżynierem lotniczym. Przez wiele lat pracował w zakładach szybowcowych, aż do ich zamknięcia. Już od czasów szkoły podstawowej związany był z bielskim aeroklubem. Najpierw jako modelarz, potem jako szybownik i pilot. – Nie mogę patrzeć jak teraz wygląda to miejsce. Podobnego zdania jest też wielu moich aeroklubowych kolegów – tłumaczy. – Hangar nie był remontowany od 1946 roku, podobnie jak zbiorniki paliwa, których nie „ruszano” chyba od początku istnienia. Przydałoby się też gruntownie wyremontować zabytkowe zabudowania portu lotniczego i „hotelu”. Asfaltowe i betonowe nawierzchnie się sypią. Proszę zobaczyć jak wygląda główna brama, a przy lotnisku nie ma nawet parkingu z prawdziwego zdarzenia. Brakuje też nowoczesnej infrastruktury lotniskowej czy oświetlenia dla lądowiska. Długo by wymieniać – mówi jednym tchem.
Jego zdaniem lotnisko powinno zostać jak najszybciej nie tylko wyremontowane, lecz gruntownie zmodernizowane, tak aby mogło służyć nie tylko pilotom aeroklubowym, lecz również obronności kraju. – Jest przecież położone w strategicznym miejscu w rejonie Bramy Morawskiej i Kotliny Żywieckiej – tłumaczy. Na kartce papieru rysuje i wylicza w punktach, co należałoby jego zdaniem zrobić, aby na wypadek wojny mogło służyć siłom zbrojnym. – Podstawa to betonowy pas startowy o długości około 1400 metrów (na dłuższy nie ma miejsca). Myśliwce czy duże samoloty transportowe tam nie wylądują, lecz pas z powodzeniem mógłby służyć, w razie zagrożenia, śmigłowcom. Do tego stojanki dla maszyn. O potrzebie stworzenia dodatkowej infrastruktury lotniskowej i zaplecza logistycznego z prawdziwego zdarzenia nie ma co nawet mówić, podobnie jak o konieczności wyremontowania istniejących już tam obiektów. To powinien być nowoczesny obiekt lotniczy na miarę obecnych czasów, a nie trawiasta łąka, z której, jak popada deszcz, nie da się nawet wystartować, bo koła samolotów grzęzną w błocie – wylicza.
Jak przyznaje od dawna próbuje swoim pomysłem zainteresować władze miasta i naszych parlamentarzystów. Bez żadnego skutku. – Tak jakby nie wiedzieli, w jakich czasach żyjemy. Konflikt zbrojny staje się bardzo realną wizją. Kiedy więc będziemy modernizować lotnisko w Aleksandrowicach? Gdy nad głowami będą nam latać wrogie rakiety i samoloty? Należy to zrobić, póki jest na to czas – przekonuje.
Kwestia pieniędzy
Okazuje się jednak, że obraz lotniska nie jest aż tak zły, jak rysuje go nasz czytelnik. Dach nad głównym historycznym hangarem został niedawno wyremontowany. Co prawda prowizorycznie, lecz naprawiono też dach nad budynkiem „hotelowym”. Planowany jest remont kapitalny, lecz na to aeroklub musi najpierw znaleźć pieniądze. Liczą tam, że teraz, gdy obiekt ten oraz budynek portu lotniczego został wpisany do rejestru zabytków, uda się pozyskać na remonty fundusze z zewnętrznych źródeł. Poza tym – zapewniono nas – stacja paliw co roku przechodzi rygorystyczną kontrolę i do tej pory audyty nie wykazały żadnych nieprawidłowości. Gdyby coś było nie tak, nie można byłoby jej eksploatować. Sugerowanie, że zbiorniki są w złym stanie, to nieporozumienie.
– Dobrze wiemy, co należałoby na lotnisku zrobić, co poprawić i jakich inwestycji wymaga, lecz – mówiąc otwarcie – problemem są pieniądze – nie kryje Zbigniew Weksej, prezes bielskiego aeroklubu. Z jego wypowiedzi wynika też, że obiekt w Aleksandrowicach to typowe niewielkie lotnisko sportowe i takim powinno pozostać. Ma nadal służyć temu, do czego zostało niegdyś powołane. Przerabianie go na lotnisko dyspozycyjne (a tym bardziej wojskowe) nie ma sensu. Zwłaszcza teraz, gdy taki obiekt funkcjonuje w niedalekim Kaniowie. Nikt też nie chce ponownego konfliktu z mieszkańcami. Co prawda jest pomysł utwardzenia w przyszłości pasa startowego, lecz na pewno nie byłby to pas betonowy (czy o podobnej nawierzchni) przystosowany do obsługi ruchu lotniczego, lecz lądowisko utwardzone przy użyciu specjalnych „plastikowych” paneli, służące celom sportowo-szkoleniowym. Dzięki takiemu „wzmocnieniu” płyta lotniska nie byłaby tak grząska podczas deszczu, jak ma to miejsce obecnie. Wpłynęłoby to na poprawę bezpieczeństwa lotów. Na razie to jednak tylko pobożne życzenia.
Natomiast sugerowana przez naszego czytelnika głęboko idąca przebudowa lotniska w Aleksandrowicach nie leży w gestii władz lokalnych. Decyzje o tym, czy wojsko potrzebuje takiego obiektu musiałyby zapaść na znacznie wyższym szczeblu. Poza tym nikt z nas nie wie, jakie plany ma armia względem tego obiektu na wypadek wybuchu konfliktu zbrojnego. Poza tym już teraz korzystają z niego żołnierze. Od wielu lat w Aleksandrowicach regularnie pojawiały się i stacjonowały przez pewien czas jednostki śmigłowcowe polskiego wojska. Piloci helikopterów ćwiczyli i trenowali się w lataniu nad górami. Z lotniska korzystają też bielskie „czerwone berety” z 18. Batalionu Powietrznodesantowego podczas szkoleń spadochronowych.
Natomiast faktycznie trudno przejść obojętnie wobec tego, że tak piękny, historyczny obiekt lotniczy nie jest już wizytówką i atrakcją turystyczną Bielska-Białej, jaką niegdyś był. Może warto coś z tym zrobić?