Szefująca cieszyńskiej Bibliotece Miejskiej Izabela Kula, czas „po dyrektorowaniu” lubi spędzać na podróżach, a potem dzielić się z innymi swoimi wrażeniami. O spaniu na pustyni, spacerowaniu po wulkanie oraz zwiedzaniu bibliotek w Stanach Zjednoczonych opowiada w rozmowie z red. Michałem Cichym.
– Czy podróże to było marzenie od dziecka lub młodości?
– Nie było to jakieś odwieczne marzenie ani długoletnie plany. Na początku generalnie należałam do osób, które lubią się „smażyć” na plaży, a teraz uważam to za stratę czasu. Będąc gdzieś, chcę jak najwięcej zobaczyć.
– Jak więc się zaczęło?
– Taki typ zwiedzania jak obecnie zaczęłam w 2010 roku, kiedy dostałam zaproszenie z Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego na wyjazd do Stanów Zjednoczonych na zwiedzanie bibliotek. Był to więc wyjazd służbowy, typ wizyty studyjnej. Jako że nigdy wcześniej nie latałam samolotem, a znalazłam się w gronie elity z Polski, nie chciałam wyjść przed tą elitą na dyletantkę. Żeby więc potrenować lot, polecieliśmy z mężem i córką na tydzień do Egiptu. To był pierwszy tego typu wyjazd. Potem oczywiście Stany Zjednoczone. A potem już się tylko rozkręcaliśmy. Początkowo jeździliśmy jeszcze z córką. Teraz już jest dorosła, jej podróżowanie jest inne od mojego. Coś, co dla niej jest podłogą, dla mnie sufitem. Ona jeździ autostopem, śpi w namiocie.
– Te około 14 lat przekłada się na ile wyjazdów?
– Nie liczyłam, ale na pewno kilkadziesiąt, bo w ciągu roku jest ich od dwóch do czterech. Ostatnio staramy się mieścić bliżej tej górnej granicy. Wiadomo, że są ograniczenia, czyli urlop i pieniądze.
– Rozumiem, że preferuje Pani wyjazdy indywidualne i niedrogie?
– W zasadzie tak, chociaż wyjazdy z biurem podróży też mają swój klimat i urok. Byliśmy niedawno na zorganizowanej wycieczce w Maroku. W takiej formule można jechać nieprzygotowanym, pilot nam zagospodaruje czas wolny, poopowiada o kraju. Jadąc samemu, trzeba wcześniej pozaznaczać na mapie, co chce się zobaczyć, żeby nie pominąć czegoś ciekawego.
– Jak więc się Pani przygotowuje?
– Zaczynam od czytania, biorę książki o danym kraju do domu do czytania. Czytam i oglądam też różnych blogerów i vlogerów podróżniczych. Najmniej lubię przewodniki. Bardzo fajnie znajduje się jakieś sugestie w książkach, na przykład napisanych przez Polaków, którzy przenieśli się do danego kraju. Tu mam na myśli opisy Chani w Grecji, o której czytałam dobrą książkę i potem wiedziałam, że muszę tam polecieć.
– A klasyka literatury, słynni reportażyści?
– Czytałam chętnie Kapuścińskiego czy na przykład Wańkowicza. O podróżach dobrze się czyta, szczególnie dlatego, że można nie patrzeć na nie tylko jako na fizyczne przemieszczanie się, ale też jak na podróż w głąb siebie. Jako biblioteka napisaliśmy teraz grant pt. „Podróże w literaturze, literaci w podróży”, otrzymując dofinansowanie z Ministerstwa Kultury. Tam właśnie jest to traktowanie podróży w dwojaki sposób.
– Jakie kierunki Państwo najczęściej obierają?
– Lubię Bliski Wschód, przepiękna jest też Europa. Czasem jakieś pojedyncze zdarzenia są inspiracją dla wyboru kierunków. Na przykład jedna z pań soroptymistek z Cieszyna tak dużo i tak pięknie opowiadała mi o Omanie, gdzie pracowała przez 18 lat, że musiałam tam jechać.
– Gdzie było najładniej?
– Wszędzie było bardzo ładnie. Oman był dla mnie ciekawy, bardzo mi się podobało w Maroku czy Jordanii. Z najciekawszych wypraw prowadzę też często prelekcje, czy to w naszej bibliotece, czy to na gościnnych występach w sąsiednich gminach. To dla mnie dobra okazja, żeby kraj, o którym mowa na pogadance, zgłębić bardziej, gdyż patrzę wtedy szerzej, poszukując wiadomości – na przykład statystycznych – do których w innym przypadku bym nie docierała. Robię też wówczas zdjęcia i tego, co piękne, i tego, co brzydkie, żeby oddać charakter danego miejsca i prawdę o nim. Wszędzie jest ładnie, choć nie każde miejsce to temat na poemat i nie z każdego robię prelekcję. Są też kraje ogólnie znane, jak na przykład Grecja, w takim przypadku też odpuszczam. Na prelekcje przychodzą też osoby, które były w danym miejscu, żeby porównać wrażenia czy podzielić się swoimi.
– Ludzie to ważny element podróżowania. Dla wielu najważniejszy.
– Cieszą mnie bardzo rozmowy z ludźmi, z „lokalsami”, lubię ich poznawać. Ostatnio mieszkaliśmy na pustyni w Jordanii, u niejakiego Al Basrina, z którym do dziś mamy kontakt na Facebooku. Obwoził nas po pustyni, mieszkaliśmy w jego obozowisku. Przy okazji poznaliśmy też beduinów z sąsiedztwa, którzy niemal wszyscy wyglądali jak Jack Sparrow. Będąc gdzieś, lubię w towarzystwie posiedzieć sobie na sjeście, na przykład we Włoszech, choć akurat tam jest taki problem, że nie każdy mówi po angielsku. W krajach arabskich lubię posłuchać, jak tam przebiegały różne ich dzieje.
– Pytałem, gdzie było najładniej. A gdzie było najciekawiej, na przykład pod względem socjologicznym?
– Jeśli chodzi o ludzi, to najciekawiej było w Omanie i w Jordanii. W tym pierwszym kraju podobały mi się rozmowy z Arabkami, które chodziły „zakwefione”, w hidżabach. Jedną z nich pytałam, czy ją to nie męczy, że wciąż chodzi tak samo ubrana. Odpowiedziała, że może chodzić w czym chce, tylko pod wierzchnim okryciem. One to, co mogą pokazać, pokażą w najjaśniejszym blasku. Pięknie zrobiony manicure, piękny makijaż. Jeśli i to muszą zakrywać, to wciąż widać przepiękne oczy, ładne buty, świetnie pomalowane paznokcie u nóg. Ciekawy dla mnie był też Izrael. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że byliśmy tam trzy razy, a nie mam w zwyczaju wracać w to samo miejsce. Uważam, że życie jest za krótkie, a świat za duży, żeby udawać się w miejsce, które już się zna. Oczywiście mowa o regionie, nie o całym kraju.
– Czym dla Pani jest to podróżowanie?
– Na pewno jest to pasja. Jestem ciekawa świata i ludzi, a podróżowanie to ułatwia. Ważne w podróżowaniu jest też dla mnie wyjście poza utarty schemat. Poza to, że rano wstaję, idę do pracy, spędzam w niej jakiś czas, wracam do domu, ewentualnie z kimś się spotkam. Jest to powtarzalność. W podróżach na własną rękę, gdzie nie jestem zaopiekowana, fajne są nowe czynności. To też wyrwanie się ze swojej strefy komfortu i stawienie czoła wyzwaniom. Na Wyspach Kanaryjskich na przykład szłam po wulkanie i nagle obleciał mnie wieki strach. Trzeba było sobie z tym poradzić.
– Zdarza się poczucie braku bezpieczeństwa, wynikające z faktu bycia w odległym miejscu i odmiennej kulturze?
– Nie ma i nie mam takiego poczucia. Nie mam też złych doświadczeń. Odwrotnie, wszyscy są bardzo pomocni. Poza tym, dużo jest wszędzie Polaków, to też jakby odgania ewentualne poczucie stresu czy zagrożenia.
– A Bliski Wschód? Tam politycznie od dawna jest niespokojnie?
– Nie gra to dla mnie roli, nigdy nie biorę tego pod uwagę. Niedawno przecież lecieliśmy do Jordanii. Spaliśmy tam na pustyni. Owszem, w nocy budziły nas samoloty wojskowe, ale poza tym działania wojenne nie były odczuwalne. Pewnego razu czytelniczka zapytała mnie, czy to odwaga, czy to głupota. Ja jednak się nie boję, zwłaszcza że nawet w trudnych krajach działania militarne nie odbywają się na całym obszarze. Pewności, że nic nam się nie stanie, nabrałam w Izraelu, gdzie kilka razy przechodziliśmy na arabską stronę i w Palestynie też w zasadzie było bezpiecznie.
– Czy bez problemu udaje się łączyć podróże z pracą?
– Tak. My zresztą nie wyjeżdżamy na długo, bo z reguły lecimy na 7 dni. Optymalnym jest okres 10 dni. W przypadku dwóch tygodni tęsknię już za domem, za uporządkowaniem. Trzeba brać pod uwagę, że śpimy często w różnych miejscach, jest to trochę życie na walizkach, wymagające uporządkowania.
– Jak się wraca do Cieszyna z takiej podróży? Wygląda on wtedy na fajne miejsce do życia?
– Oczywiście, że Cieszyn jest ładny. Jak się wróci na przykład z wyspy Lanzarote na Kanarach, gdzie wszystko jest takie samo, różnorodność Cieszyna robi wrażenie.
– Czy było miejsce, o którym pomyślała Pani, że dobrze byłoby tam zamieszkać?
– Chyba jeszcze tak nie miałam. Wracam do Cieszyna chętnie. Tęskni się i za koleżankami z pracy, i za znajomymi.
– Porównując, mieszkamy w ładnym, bogatym rejonie świata?
– Tak, szczególnie się to widzi wracając z krajów arabskich. Mamy piękne centrum miasta, piękne Błogocice, gdzie mieszkam, kwitnące narcyzy, tulipany, schody Waltera. Mamy piękne miasto. No i Czechy tuż za miedzą.
– Jak często jest Pani w Czechach?
– Latem prawie codziennie, na spacerku, robiąc kółka. Czechy też są ciekawe, zresztą każdy wyjazd jest przygodą. Co roku na przykład muszę być w Pradze, bo bardzo lubię wybrać się tam tanimi pociągami. Lubię Kutną Horę, Czeski Raj, Słowacki Raj, Małą Fatrę na Słowacji.
– Zaczęliśmy od wyjazdu studyjnego do USA. Jak się wtedy udał?
– Nie były to jakieś parki narodowe, tylko biblioteki, w tym Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych. Na mnie wywarło to duże wrażenie. Pokazywali nam nie tylko wielkie obiekty, jak właśnie Biblioteka Kongresu, ale też te malutkie, słabiutkie biblioteki w małych miejscowościach, gdzie poznaliśmy też nastroje dyrektorów i bibliotekarzy. Było to bardzo ciekawe.
– Jak wypadało porównanie z Polską?
– Tam to jest inaczej zorganizowane niż w Polsce, bo nie ma tam ustawy, że każda gmina musi mieć bibliotekę. Wszystko zależy od tego, czy ludzie je chcą, czy nie. Te, które są, były imponujące, tyle że już wtedy było widoczne zubożenie społeczeństwa amerykańskiego, a klientami bibliotek w mniejszym stopniu byli czytelnicy, a bardziej osoby korzystające z internetu, multimediów czy drukujące podania o pracę. W USA jest inna misja bibliotek niż u nas. Pełnią rolę jakby domów kultury. Trochę „Ameryki” przywiozłam też wówczas do Cieszyna, bo w Miejskiej Bibliotece Publicznej powstała sala multimedialna na trzecim piętrze.
– Jak się obecnie ma czytelnictwo w cieszyńskiej bibliotece?
– Spadło przy okazji pandemii, ale zaczynamy się z tego dołka wydostawać. Mamy około 6 tysięcy użytkowników. Nie jest to mało. Ogólnie czytelnictwo w Polsce wzrosło o 9 punktów procentowych, u nas jest na stałym poziomie. Dzieci bardzo chętnie uczestniczą w życiu biblioteki, chętnie czytają. Mamy dla nich fajny projekt o nazwie „Mała książka, wielki człowiek”. Chętnie czytają, dostają za to punkty i wyprawkę. Chętnie czytają do momentu, w którym nie dostaną smartfona. Potem jest koniec. Dorośli czytelnicy to w większości osoby w wieku 50 plus.
– Sam Cieszyn ogólnie dobrze stoi czytelniczo?
– Myślę, że tak. Uważam, że cieszyniacy mają szacunek do książek. Może to wynikać z bardzo aktywnego na tym terenie, na przestrzeni stuleci, rynku wydawniczego.
– Dziękuję za rozmowę.
Izabela Kula (54 lata) – dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej w Cieszynie, z pasji podróżnik, ze swoich podróży wygłasza liczne prelekcje na terenie powiatu cieszyńskiego.
Fot. Izabela Kula