Sołtys podskoczowskich Kowali Fryderyk Białoń szczyci się najdłuższym sołeckim stażem w Polsce. Funkcję tę pełni nieprzerwanie od 47 lat! 9 lipca otrzymał więc tytuł Sołtysa Seniora w tegorocznej edycji konkursu „Sołtys Roku” zorganizowanego przez redakcję „Gazety Sołeckiej” oraz Krajowe Stowarzyszenie Sołtysów. Nagrody wręczono laureatom w Senacie RP.
Zapytaliśmy więc Fryderyka Białonia, na czym polega tajemnica jego sukcesu, a także, jak bardzo zmieniły się Kowale w ciągu ostatniego półwiecza.
Niektórzy twierdzą, że Kowale widać z kosmosu. To prawda?
Nie słyszałem…
Ponoć macie tak jasno jak w Las Vegas. Kowale to najlepiej oświetlone sołectwo w gminie Skoczów?
Może tak być, ponieważ rzeczywiście mamy w sołectwie trochę ulicznych lamp. Dokładnie 78.
Jak to się stało, że jest ich aż tyle?
Zabiegałem o to. Wiadomo bowiem, że nic samo nie przyjdzie. Różne sprawy trzeba wychodzić. I zdobyć na nie pieniądze.
A pamięta Pan początki? Moment, gdy został Pan sołtysem?
Pewnie, że pamiętam, ale to było strasznie dawno temu.
Polską rządził Jaruzelski?
Nie, to było za Gierka. W roku 1976.
Ktoś Pana namówił? Jak do tego doszło?
Ten moment pamiętam bardzo dokładnie. Akurat wracałem z roboty. Autobus przyjeżdżał wówczas do centrum, więc szedłem w stronę domu. Przy remizie strażackiej stali wielcy Kowali: Krzywoń, Jarosz, Budniok, Wieja. Przywitaliśmy się, a oni mówią, że potrzebują kogoś, kto dokończy kadencję ówczesnego sołtysa Wiktora Wawrzeczko, który z różnych powodów musiał zrezygnować. Zaczęli mnie namawiać. Stwierdzili: „może byś to wziął na pół roku…”.
I tak przeleciało 47 lat.
Prawie 48.
Wiadomo jednak, że praca z ludźmi jest bardzo niewdzięczna. Nie miał Pan kryzysów?
Będąc sołtysem rzeczywiście trzeba mieć grubą skórę, bo zawsze znajdzie się ktoś, komu coś się nie podoba.
Były więc momenty, że chciał Pan tym rzucić?
Tak, to było w latach 80. za naczelnika Krzysztofa Łazowskiego. Wówczas koniecznie chciałem zrezygnować. W Kowalach odbyły się trzy zebrania, ale nie znalazł się nikt, kto zgodziłby się mnie zastąpić. W końcu więc, za trzecim razem, dałem się namówić. I tak pozostało do dziś.
Kowale mocno się zmieniły przez te prawie pół wieku?
Myślę, że tak. Kiedy zaczynałem w 1976 r., mieliśmy w wiosce 600 metrów wąskiej, asfaltowej drogi. To był odcinek od centrum do strażnicy. Natomiast resztę stanowiły wiejskie dróżki. Niektórych współczesnych ulic w ogóle jeszcze nie było.
Z drugiej strony jeździły wówczas pociągi do Bielska i Cieszyna, a wy mieliście blisko do stacji kolejowej w Pogórzu.
Czy bliżej? Wie pan, patrząc z centrum Kowali na jedno wychodzi, czy trzeba się dostać do Pierśćca czy do Pogórza.
A z czego jako sołtys jest Pan najbardziej zadowolony?
Ze wszystkiego, co udało się zrobić. Jeśli jednak pan pyta, to powiem, że z dróg. Dróg i poboczy, bo wszędzie mamy pobocza…
I słynne latarnie. Ile ich było w 1976 roku?
Dwie czy trzy na dzisiejszej „powiatówce” i dodatkowo bodaj trzy w centrum na dzisiejszej ulicy Pożarniczej.
Ponoć każda szanująca się wioska powinna mieć kościół i gospodę. Takie sacrum i profanum. No i szkołę, by móc świadomie wybierać. Kowale nie mają jednak ani kościoła ani gospody, ani szkoły.
Katolicki kościół mamy w Bielowicku, a ewangelicki w Wieszczętach. Do tego w Pierśćcu są i katolicki i ewangelicki. Kościołów jest więc w okolicy całkiem sporo.
Ale z gospodami już tak dobrze nie jest.
Rzeczywiście.
Sklepu spożywczego także nie macie. Przy remizie stoi za to paczkomat.
Faktycznie, sklep został zlikwidowany.
A poważnie, w drugiej połowie XX wieku polska wieś przechodziła różne fazy. Mieszkańcy tworzyli komitety, by doprowadzić do wsi wodociąg czy gazociąg. Były też czasy, że dużym problemem był brak telefonów. Pana „urzędowanie” przypadło właśnie na te czasy.
Tak było. Tyle że dzisiaj w Kowalach nadal nie ma metra kanalizacji.
A będzie?
Kiedyś może tak.
Na razie jednak nie zapowiada się…
Mówi się o latach 2025-2026.
Brak kanalizacji to problem?
Z pewnością. Zwłaszcza finansowy, bo ścieki trzeba wywozić, a to kosztuje znacznie więcej niż w mieście.
Brakuje wam jeszcze czegoś? Może chcielibyście szkołę?
Dla tych kilku „dziecek”? W remizie OSP mamy przedszkole, natomiast szkoły są w Bielowicku, Pierśćcu, Pogórzu, Skoczowie, wszędzie naokoło. Osobiście nie zgadzam się, że w każdej wsi musi być szkoła, bo kto ją utrzyma, jeśli klasy liczą na przykład czterech uczniów. Ludzie czasem zachowują się tak, jakby złotówki spadały z nieba, a potem narzekają, że podatki idą do góry. Skądś jednak pieniądze trzeba wziąć.
Skoro jesteśmy przy dzieciach, przez pół wieku mieszkańców wam przybyło?
Oj, przybyło. Wielu ludzi się u nas „pobudowało”, choć w większości to przyjezdni. Dzisiaj Kowale liczą trochę ponad 700 mieszkańców. Dokładnie ich liczba waha się od 705 do 715 osób. Natomiast kiedy zaczynałem być sołtysem, wioska liczyła około 550 osób.
A o co się Pan teraz kłóci w skoczowskim ratuszu?
Ja się nigdy nie kłócę…
Dobrze, za czym pan lobbuje… (śmiech)
Teraz nie mam takich możliwości, bo nie zasiadam już w Radzie Miejskiej. Myślę natomiast, że sołtys to taki bufor między mieszkańcami a gminą. Wszystko trafia na początek do sołtysa, a potem do urzędu.
O co w takim razie „pyszczą” mieszkańcy?
Czy ja wiem? Ludzie mają pretensje o różne rzeczy. Zawsze jednak powtarzam, że było zebranie wiejskie, na które trzeba było przyjść i przeforsować własne pomysły. Bo sołtys jest organem wykonawczym, a nie uchwałodawczym. Jeśli więc zebranie wiejskie coś uchwali, to ja muszę to realizować. Nie mam innego wyjścia, podobnie jak burmistrz. Za chwilę zresztą odbędą się w naszej gminie zebrania wiejskie i wtedy będziemy decydować, co ma się znaleźć w planie na przyszły rok. I później trzeba to będzie zrealizować.
Jeśli więc ktoś ma pretensje, że sołectwo nie zrobiło mu asfaltu, albo że gałęzie nie są wycięte, albo że woda się wylewa, powinien o tym wszystkim mówić na zebraniu wiejskim i zmotywować ludzi tak, by zostało to uchwalone i wpisane do protokołu. Bo z „pyszczenia” nic nie wynika. Ludzie muszą się dogadywać, muszą umieć się porozumieć, bo przecież wszystkich dróg naraz nie zrobimy. Nie ma takiej siły. Zresztą Kowale i tak mają szczęście, że obecny wiceburmistrz Skoczowa Piotr Hanzel, a wcześniej dyrektor Miejskiego Zarządu Dróg, doprowadził do tego, że została wyremontowana droga powiatowa na skoczowskim Dolnym Borze.
We wrześniu odbędą się nie tylko zebrania sołeckie, ale także wybory do nowych rad sołeckich. Będzie Pan kandydował na sołtysa?
Przyznam, że jeszcze nie wiem, choć czasami myślę, że do pięćdziesiątki warto by może dociągnąć.
A będzie miał Pan kontrkandydatów?
Podejrzewam, że tak.
Pomówmy więc jeszcze o Warszawie. Uroczystość odbyła się w Senacie. Jak wyglądała?
Fajnie, między innymi zwiedziliśmy Sejm i Senat. Wszyscy dostali statuetkę i… rower. Muszę jednak zaznaczyć, że nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby ubiegać się o takie nagrody. Mieliśmy za to mało czasu, by porozmawiać w kuluarach, choć z drugiej strony zdecydowana większość sołtysów, którzy przyjechali do Warszawy, miała za sobą dwie, góra trzy kadencje. Nie było tam osób, które sprawowałyby tę funkcję przez pięć czy więcej kadencji.
Jako sołtys ma Pan jeszcze jakieś plany?
Przede wszystkim chciałbym gorąco podziękować tym wszystkim, którzy przez te wszystkie lata wspierali i wspierają sołtysa Kowali. Poza tym zaś cały czas myślę o drogach, bo chciałbym dokończyć wymianę asfaltowych nakładek. No i kanalizacja, o której mówi się u nas przynajmniej od 20 lat. Warto by ją przynajmniej zacząć. Rura jest w Skoczowie i Pierśćcu, tyle że my mamy ponoć za mało mieszkańców na kilometr. Poza tym myślałem, że w ciągu najbliższych lat dożyję estakady w Skoczowie, tymczasem znowu nic. Ale co robić? Tak to jest. Może dożyją młodsi.