W nocy z 12 na 13 lipca w miejscowości Malec w gminie Kęty wybuchł potężny pożar. Spłonęła hala produkcyjna należąca do firmy Aksam, która słynie m.in. z „Paluszków Beskidzkich”. Firma stanęła przed ogromnym wyzwaniem, produkcja siłą rzeczy została znacznie ograniczona. Właściciele jednak się nie załamują, a sympatię całej Polski zyskali sobie deklaracją, że tragedia nie odbije się na pracownikach. Udaliśmy się na miejsce, by porozmawiać z zarządem firmy.
Jako młody człowiek, Adam Klęczar, właściciel zakładu produkującego „Paluszki Beskidzkie” podejmował się różnych zajęć. Pracował m.in. na budowach w Niemczech czy w kopalni w Brzeszczach. Od zawsze chciał jednak stworzyć coś swojego. Pierwszy biznes związany z gastronomią uruchomił wraz z żoną w 1987 roku. W niewielkim lokalu w Osieku sprzedawał frytki i zapiekanki. – Początki były naprawdę trudne. Nie mieliśmy pieniędzy na start. Pomocą okazał się worek ziemniaków od mojej babci. Dzięki niemu mogliśmy zrobić pierwsze frytki – wspominał na łamach „Gazety Krakowskiej” w 2013 roku.
W 1993 roku powstała pierwsza fabryka produkująca paluszki. Starą maszynę zakupił od jednego z zakładów, a produkcja odbywała się w budynku na tyłach rodzinnego domu. To właśnie najbliższa rodzina pomogła mu dopracować recepturę i technologię wypieku „Paluszków Beskidzkich”. Początkowo w fabryce pracowały cztery osoby, jednak przez kolejne lata firma się rozrastała, a w ofercie zaczęły pojawiać się kolejne produkty, m.in. krakersy, chrupki, prażynki czy orzeszki.
Dziś Aksam to dwa duże zakłady produkcyjne, 600 pracowników i produkty eksportowane do 29 krajów świata. Tak w dużym skrócie powstało paluszkowe imperium Adama Klęczara. – Tata wpadł na pomysł, żeby produkować produkt, na który każdy zawsze będzie mógł sobie pozwolić, niezależnie czy będzie dobra koniunktura, czy nie. Paluszki są takim towarem, na który zawsze każdego będzie stać. Model biznesowy był taki, żeby produkować coś, co będzie dostępne dla wszystkich – mówi nam Artur Klęczar, syn właściciela i wiceprezes firmy.
Dwa tygodnie temu firma doświadczyła ogromnego kryzysu. Zakład dotknął potężny pożar, pojawiły się obawy co do przyszłości. Ogień strawił łącznie dwie hale produkcyjne. Wewnątrz znajdowało się wtedy około stu pracowników, którym udało się bezpiecznie ewakuować. Na miejsce przybyło wiele zastępów straży pożarnej z Kęt, Oświęcimia, Bielska-Białej czy nawet Krakowa.
– Pożar rozpoczął się ok. godz. 2.00 w nocy, akcja gaśnicza trwała do godzin popołudniowych kolejnego dnia. Później jeszcze przez wiele dni pojawiały się ogniska zapalne. To normalne przy tego typu pogorzelisku. Przy jakimkolwiek poruszeniu materiałów dostawało się powietrze i wtedy pożar na nowo wybuchał. Takich mini pożarów było później wiele – relacjonuje Artur Klęczar, wiceprezes firmy Aksam.
– Przyczyny pożaru wciąż są badane. Najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu dostaniemy opinię ze straży pożarnej. Na oficjalny komunikat wciąż czekamy. Na pewno wykluczamy ingerencję osób trzecich. Najprawdopodobniej były to przyczyny atmosferyczne – dodaje.
Pożar dla producenta popularnych słonych przekąsek był potężnym ciosem. Na pracowników padł blady strach. Prezes firmy szybko rozwiał ich obawy, zapewniając, że nie będzie zwolnień i mimo zmniejszonej liczby godzin pracy wszyscy otrzymają pełne wynagrodzenie.
– Nasza firma zatrudnia ponad 600 osób. Od razu po pożarze zadeklarowaliśmy, że pracownicy w związku z tą sytuacją nie będą zwalniani. Tą decyzję oczywiście podtrzymujemy. Nie uważamy, żeby nasze zachowanie było czymś niezwykłym. Mimo tego, że zatrudniamy tak wiele osób, to uważamy się za firmę rodzinną. Decyzja o braku zwolnień jest dla nas oczywista, normalna. Wierzymy, że wielu pracodawców zachowałoby się podobnie. My z tymi ludźmi jesteśmy na co dzień, razem z nimi tworzymy tę firmę i będziemy to kontynuować – zapewnia syn właściciela.
Wiele osób w tej sytuacji wyraziło podziw i chcąc jakoś firmie pomóc, zapoczątkowano ogólnopolską akcje wykupywania z półek sklepowych produktów firmy Aksam. Zamieszczanie zdjęć z paczką słonych przekąsek w mediach społecznościowych stało się viralem. Z „Paluszkami Beskidzkimi” fotografują się wszyscy – politycy, aktywiści, dziennikarze i zwykli ludzie. To jednak stawia przed fabryką inne wyzwanie. W tej trudniej sytuacji trzeba podołać popytowi. W niektórych punktach handlowych, nie ma już „Paluszków Beskidzkich”.
– Wsparcie jakie otrzymaliśmy jest ogromne. W głównej mierze jest to wsparcie mentalne, psychiczne. Naszym największym problemem w tym momencie nie jest sprzedaż, bo sprzedaż mamy znacznie większą niż nasze moce produkcyjne. Problemem jest brak produkcji. W sklepach zaczyna brakować naszych produktów, na pewno przez jakiś czas niektóre z nich mogą być niedostępne. Nie powinno natomiast zabraknąć orzeszków, chrupek, prażynek. W tym momencie produkujemy bardzo zawężony asortyment. Jest to bardzo niewiele w stosunku do tego, co wcześniej produkowaliśmy, a tym bardziej w stosunku do bieżącego zapotrzebowania w związku z tą akcją. Zrobimy jednak wszystko, żeby jak najszybciej nasze produkty wróciły na półki sklepowe – mówi Artur Klęczar.
Co dalej będzie z firmą Aksam? Zarząd zapewnia, że zrobi wszystko, aby produkcja jak najszybciej wróciła na właściwe tory. – Mamy jasno wyznaczony cel. W ciągu jednej nocy nasze wcześniejsze małe cele przestały istnieć. Wiele pomniejszych problemów, które wydawały się ogromne w tym momencie przestały mieć znaczenie. Teraz wszyscy mamy jeden duży problem i jesteśmy zdeterminowani, żeby jak najszybciej się odbudować. Był czas na trudne chwile, emocje brały górę, natomiast nie było momentu, w którym załamaliśmy ręce. Od samego początku wiedzieliśmy, że musimy podwijać rękawy i brać się do pracy. To jest jedyna słuszna postawa. To co się stało, to się stało. Teraz czas się odbudowywać – słyszymy.