Sport Cieszyn

„Do każdego zawodnika trzeba znaleźć drogę…”. Magdalena Kubala o „tyczce” w Ustroniu

W czasie niedawnych igrzysk olimpijskich pasjonowaliśmy się sportem, w tym jego królową, lekką atletyką. Na stadion wychodzili najlepsi, wyselekcjonowani, dojrzali. Warto przyjrzeć się też, jak wygląda wczesna faza angażowania się młodego człowieka w lekkoatletykę. Porozmawialiśmy o tym sporcie z Magdaleną Kubalą, trenerem tej dyscypliny w MKS Ustroń.

Dowodzi Pani klubem MKS Ustroń. Możemy najpierw przybliżyć to miejsce i jego działalność?

Międzyszkolny Klub Sportowy Ustroń już od dziesięcioleci jest miejscem, w którym grupa zapaleńców trenuje dzieci i młodzież w wieku szkolnym oraz licealnym. Najważniejsze dyscypliny, z których znany jest klub, to lekkoatletyka i piłka ręczna. Skok o tyczce jest główną dyscypliną lekkoatletyczną trenowaną przez wychowanków klubu.

Międzyszkolny, czyli dla ustrońskich uczniów?

Młodzież trenująca u nas wywodzi się głównie ze szkół ustrońskich, choć bywają tu wyjątki i dołączają osoby spoza tego miasta. Jest wielu chętnych do trenowania lekkiej atletyki i obecnie w MKS pracują dwie trenerki: ja oraz Martyna Balcar, moja podopieczna, a do niedawna aktywna zawodniczka, tyczkarka reprezentująca MKS Ustroń. W czasach, gdy ja starowałam w zawodach lekkoatletycznych, klub jeszcze nie istniał, choć tradycja uprawiania skoku o tyczce w Ustroniu, a w szczególności w Lipowcu, ma już ponad 30 lat, czego początki zawdzięczamy mojemu trenerowi i, przy okazji ojcu, Markowi Konowołowi, dyrektorowi szkoły w Lipowcu.

Mówiła Pani, że chętnych jest dużo, czyli pogląd o dzieciach, które trudno oderwać od elektroniki, nie zawsze jest trafiony?

Nie mamy z tym problemu. Uprawianie sportu i startowanie w zawodach może być dużo atrakcyjniejsze dla dzieci i młodzieży niż ekran smartfona. Niewykluczone, że zawdzięczamy to specyfice szkoły w Ustroniu Lipowcu, która jest „kuźnią” lekkoatletów już w drugim pokoleniu. Wielu spośród rodziców moich obecnych wychowanków startowało wraz ze mną lub nawet poprzedzało moje starty. Nie dziwi zatem, że zasadnicza większość młodych lekkoatletów-tyczkarzy to mieszkańcy Lipowca. Na swoje pierwsze treningi do klubu dzieci przychodzą same lub jako trenerka wychwytuję, je rozpoznając ich talent. Dzieci chcą się szkolić i trenować, najmłodsze z nich nierzadko pytają, kiedy mogą zacząć. We wrześniu, jak co roku, ponawiamy nabór i powitamy kolejne roczniki uzdolnionych przyszłych sportowców.

Które to są roczniki?

Najlepszym czasem, aby zacząć trenowanie, jest trzecia lub czwarta klasa szkoły podstawowej, choć oczywiście bywają wyjątki. Dzieci trenują u nas zwykle do ukończenia szkoły średniej, a więc do okolic pełnoletniości.

Rozumiem, że LA jest dobra dla ogólnego rozwoju młodego człowieka?

Oczywiście. Nie bez powodu lekką atletykę nazywamy królową sportu. W sporcie możemy wyróżnić trzy podstawowe gałęzie, którymi są gimnastyka, lekka atletyka i pływanie. Ujmując metaforycznie, inne dyscypliny sportów są liśćmi na tych gałęziach. Rozpoczynając od lekkiej atletyki, można potem robić niemal wszystko, co bazuje na podstawowych elementach LA, takich jak bieg, skok lub rzut, które z kolei są wykorzystywane w każdym innym sporcie.

Czyli może to być sport początkowy albo docelowy?

Tak jest rzeczywiście. Zaznaczmy jednak, że my w Lipowcu specjalizujemy się w skoku o tyczce. Oprócz oczywistej spektakularności i malowniczości tej dyscypliny, powodem jest infrastruktura, jaką dysponujemy, choć, warto zaznaczyć, w tym roku zbudowano nam w końcu rozbieg i elementy niezbędne do uprawiania skoku w dal. Skok o tyczce jest dyscypliną wymagającą wszechstronności, ogólnej i wieloaspektowej sprawności fizycznej oraz, co najważniejsze, biegłości technicznej. Skok o tyczce uprawiają zawodnicy zarówno bardzo młodzi, ale i starsi, licealiści.

To chyba nie jest częsta specjalizacja?

W naszej okolicy funkcjonują dwa kluby, które się w tym specjalizują, nasz MKS i zaprzyjaźniony, choć konkurujący z nami, klub w Mazańcowicach koło Bielska-Białej. Liczba klubów jest wypadkową dostępności potrzebnej bazy i sprzętu. Zeskoki i tyczki są drogie, zaś specyfika tyczki jako technicznie trudnej dyscypliny sportowej jest wyjątkowa. Niewielu szkoleniowców dysponuje jednocześnie niezbędnymi kwalifikacjami i infrastrukturą dającymi możliwość pracy w odpowiednich warunkach. To wszystko decyduje o wyjątkowości tej dyscypliny, choć jest ona dziedziną bardzo efektowną, którą się dobrze ogląda. Przekonujemy się o tym podczas transmisji igrzysk w Paryżu.

W obrębie samej tyczki, jako sprzętu, występują różnice? Zależnie od wieku czy celu użycia? Mam oczywiście na myśli treningi albo zawody.

Tyczka zawodnicza jest konstrukcją pozornie prostą, pozwalającą zamienić energię kinetyczną biegnącego zawodnika w energię sprężystości, którą z kolei wykorzystać można do „wystrzelenia” zawodnika nad poprzeczkę. W istocie jednak sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana, zaś jej pełne zrozumienie wymaga zagłębienia się w biomechanikę ruchu poszerzoną o elementy inżynierii materiałowej. Upraszczając nieco, cechy tyczki uzależnione są od poziomu zawodnika, jego wagi, wzrostu, szybkości czy umiejętności technicznych. Początkujący mają oczywiście tyczki krótsze i cieńsze, ze starszymi jest odwrotnie. Zakres długości tyczek, które człowiek potrafi wykorzystać do skoku, to od 2,5 m do 5 m.

Sam skok wymaga odwagi?

O tak, trzeba mieć odwagę. Konieczna jest też umiejętność szybkiego przyswajania nowych ruchów. Skok o tyczce jest technicznie skomplikowany i wszystko się dzieje w ułamkach sekund, w powietrzu, będąc odwróconym głową do dołu. Trzeba umieć tyczkę przygiąć rozbiegiem, przytrzymać ją, być skocznym, korzystając z umiejętności gimnastycznych unieść się do góry, mieć czucie ruchu i przez ten cały czas się nie bać. To najważniejsza cecha. Jak się ktoś nie boi, to będzie skakał.

Co gra główną rolę w tyczce? Siła, kondycja?

Wszystkie cechy są synergicznie potrzebne. Trzeba być szybkim, żeby się rozpędzić, mieć siłę niezbędną, by przytrzymać tyczkę i ogólną sprawność, żeby się w późniejszej fazie ruchu odnaleźć. Obecny rekordzista świata, Amand Duplantis, jest piekielnie szybki. Mówimy, że skacze szybkością. Jednak inni zawodnicy, którzy skaczą bardziej siłowo, też sobie radzą. Nie ma natomiast ustalonego wzorca postury zawodnika. Jeśli tylko ma się podstawowe predyspozycje, dużo można wypracować odpowiednim treningiem dla osiągnięcia technicznej powtarzalności i automatyzmu ruchowego.

Jakie jest miejsce polskiej tyczki na świecie?

Jak zawsze w sporcie, raz bywa lepiej, raz gorzej. Obecnie mamy szanse na względnie wysokie miejsca w światowych zawodach, ale na finały szanse są nikłe. Świat nam trochę uciekł. Obserwowany zastój w dużej mierze jest efektem niedostatecznego wsparcia małych ośrodków, w tym naszego, ze strony Polskiego Związku Lekkoatletyki. Aby trenować przyszłych medalistów, potrzebujemy sprzętu. Mam nadzieję, że sytuacja powoli się zmienia, gdyż po długim czasie bycia niezauważalnymi, w tym roku małe kluby, w tym MKS Ustroń, wzbogaciły się o zestawy tyczek za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Kwestia finansów jest niestety istotna, bo koszt tyczki to około 3,5 tys. zł, a zawodnik może ją zużyć na jednym treningu. Jednak nawet przy najlepszej dostępnej infrastrukturze trzeba kilku lat zanim wyłoni się z tego zawodnik z możliwościami walki w światowej czołówce.

To mowa o świecie, ale tyczka w Ustroniu to Pani dzieło?

Bardziej mojego taty, dyrektora szkoły w Lipowcu i trenera utytułowanych tyczkarzy. Ja jestem prostą kontynuatorką jego dzieła. Pracuję teraz w dużej części sama. Trenuję, a niedawno objęłam funkcję prezesa klubu. Praca organizacyjna „uwiera”, gdyż odciąga od pracy trenerskiej, jednak jest to niezbędne dla funkcjonowania MKS. Chciałabym częściej trenować dzieci, a muszę „grzebać” w papierach, jednak kontynuacja działań mojego ojca sprawia, że nie jesteśmy anonimowi.

Rozumiem, że pracuje Pani też w tej szkole?

Tak. Jestem wuefistką w szkole w Lipowcu. Dzięki temu jestem pewna, że osoby utalentowane nie przejdą przez szkołę niezauważone. Mam dobry kontakt z rodzicami i mogę szybko działać, jeśli dzieje się coś, na co trzeba reagować. Nauczycielka i trenerka to dobre połączenie.

Przejdę do spraw prozaicznych, kto was finansuje?

Miasto Ustroń daje nam coroczną dotację. Niestety, to nie wystarcza i niezbędna jest karkołomna praca, żeby sezon się dopiął. Kosztuje przecież sprzęt, a na zawody trzeba dojechać, czasem na drugi koniec Polski, czasem za południową granicę. Rozmiar tyczki wymusza wybór środka transportu. To pozornie drobny szczegół, który jednak wyklucza użycie komunikacji publicznej. Wiele zawdzięczamy wsparciu naszych sponsorów. Nasi klubowicze opłacają też składki członkowskie.

Ilu tych klubowiczów trenuje w jednym sezonie?

Trenujemy, wraz z moją dawną zawodniczką, a obecnie trenerką, około 30 dzieci. To bardzo dużo w przypadku sportów indywidualnych. Chętnych zawodniczek i zawodników jest sporo i łakną oni trenowania.

Gdzie się odbywają zajęcia?

Podstawowym miejscem naszych treningów jest Lipowiec, a w zimie, sezonie halowym, sala SP nr 1 w Ustroniu, gdzie rozstawiamy zeskok tyczkarski. Doskwiera nam jednak brak wyposażonej w sprzęt gimnastyczny sali, w której można trenować podstawy.

Wychowujecie też przyszłych seniorów? To częsta sprawa?

Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby kogoś takiego wychować. W mojej karierze trenerki mogę wskazać dwie takie osoby: Kingę Górny i Maję Chamot. Mój ojciec, trener z długoletnim stażem, miał trójkę takich zawodniczek. Wybitny zawodnik musi mieć odpowiednią motorykę, rodziców którzy wspierają trening i w treningu w zasadzie uczestniczą. Nadto trzeba mieć szczęście i omijać kontuzje. Oczywiście tych talentów wciąż szukamy i na takie osoby chcemy trafić. Najważniejszym zadaniem trenera jest takiej osoby nie przeoczyć.

Co powoduje, że młoda osoba chce uprawiać akurat skok o tyczce? To są emocje, ciekawość czynności?

Można pomyśleć, że zawodnicy w dużym stopniu mają to w genach. Ich rodzice skakali, a teraz oni przychodzą. Od lat widać, że działamy i osiągamy wyniki. Można podpatrywać nasze treningi, w szczególności, gdy jest się mieszkańcem Lipowca. Gdy już się zacznie, droga do wyższego poziomu jest bardzo ciekawa. To przecież między innymi treningi gimnastyczne, choćby na trampolinie i bardzo różnorodne zajęcia. Trening tyczkarski jest ciekawy i można się nim bawić.

Jako zawodniczka była Pani też tyczkarką?

Patrząc z perspektywy czasu sądzę, że raczej miałam rzucać niż skakać. Moja mama była oszczepniczką, tata wieloboistą, ja mam geny po mamie, jednak kłopoty zdrowotne sprawiły, że oszczep zamieniłam na tyczkę.

Woli Pani bycie trenerką niż kiedyś zawodniczką?

Teraz na pewno trenerką. Trenerka wygrywa zawsze, gdy wygrywa któreś z jej podopiecznych. Lubię pracę trenerską, jest w niej możliwość spełniania marzeń. Prowadzimy młodych ludzi, patrzymy, jak się zmieniają. To fajna zabawa i wielkie wyzwanie, które uczy dyscypliny. Podopieczni zaczynają od zabawy, by potem nauczyć się traktować sport jako coś, na czym im zależy, często jak na niczym innym. Trenujące dzieciaki mają cel w życiu. Sprawdzają statystyki wyników konkurentów, oglądają skoki w internecie, zaczyna to być dla nich ważne.

Bycie trenerem daje poczucie sprawczości, wpływu na młodą osobę?

Tak, i jest to fajne. Trenowanie młodych ludzi to praca wymagająca kreatywności, gdyż każdy zawodnik wymaga zindywidualizowanego podejścia, do każdego trzeba znaleźć drogę.

To dla Pani praca, hobby, geny?

Wszystko po trochu, choć w kwestii genów zaznaczę, że akurat rodzice chcieli, żebym robiła co innego, ale tak się nie stało. Miało być wszystko, byle nie sport, bo to ciężka praca, duże poświęcenie dużym kosztem.

Chcieli czegoś innego, czyli młodzieńczy bunt się Pani udał?

W rozliczeniu ogólnym tak. Mam w związku z tym spore wyzwania na co dzień, rekompensowane równie wielką satysfakcją, jaką daje praca z młodzieżą.

Pani tata, twórca tyczki w Ustroniu, był zawodnikiem na jakim poziomie?

Mój tata, wieloboista, osiągał wyniki na ówczesnym poziomie finałów mistrzostw Polski. Konkurencję miał jednak dużą, bo startował w złotych czasach polskiej lekkiej atletyki, które zaowocowały mistrzami pokroju Ślusarskiego i Kozakiewicza.

A propos ostatniego, gest Kozakiewicza się przyjął w tyczce?

Nie. Oczywiście każdy o nim wie, my jednak go nie propagujemy. Nie ma takiej potrzeby, gdyż na zawodach, w których bierzemy udział, atmosfera jest zawsze bardzo dobra.

A jak to wyglądało u Pani jako zawodniczki?

Uprawiałam oczywiście skok o tyczce, nadto skok wzwyż oraz rzut oszczepem. Jako zawodniczka dotarłam do finałów mistrzostw Polski i po wielokroć zdobywałam medale mistrzostw Śląska.

Myśli Pani, że sport jest ważny w życiu młodego człowieka?

Zdecydowanie tak. Można przewrotnie zapytać, jeśli nie sport, to co? Niech to będzie pytanie retoryczne. Przede wszystkim ruch zmniejsza ryzyko depresji, która obecnie jest często diagnozowaną przypadłością młodych ludzi. Dzięki sportowi młodzi mają ze sobą kontakt, mogą się socjalizować. Sport bardzo pomaga nawiązywać i pielęgnować relacje międzyludzkie. Wiele satysfakcji daje obserwacja procesu, w którym dzieci dojrzewają do pewnych decyzji związanych ze sportem.

Ma Pani w życiu czas jeszcze na coś innego?

Nie bardzo. Moim życiem jest sport i też sport wiąże się z moim wolnym czasem, który spędzam aktywnie. Sport i dobra muzyka, której lubię słuchać w mojej pięknej Wiślicy, moim miejscu na ziemi.

Dziękuję za rozmowę.

google_news