Wydarzenia Bielsko-Biała

Bombowce nad Czechowicami

20 sierpnia minęła 80. rocznica amerykańskiego nalotu bombowego na czechowicką rafinerię. Był to potężny cios dla wojennej machiny Hitlera.

W pamięci przeciętnego miłośnika historii II wojny utrwalił się obraz alianckiej ofensywy bombowej jako fali potężnych ataków na główne miasta i centra przemysłowe III Rzeszy, położone na obszarze zachodnich i centralnych Niemiec, takie jak Zagłębie Ruhry, Hamburg, Monachium czy Berlin.

Pamiętane jest potworne bombardowanie Drezna czy nalot na ośrodek badań i produkcji rakiet V1 i V2 w Peenemünde.
Jednak alianckie bombowce – głównie amerykańskie – atakowały cele o znaczeniu strategicznym dla wysiłku wojennego nazistów na terenie całej okupowanej Europy, m.in. na Dolnym i Górnym Śląsku. Nie atakowano znajdujących się tu licznych kopalń i hut, lecz zakłady branży chemicznej i rafinerie. Ofensywa bombowa prowadzona była na tym obszarze w drugiej połowie 1944 r., a skutek nalotów był dla machiny wojennej Niemiec druzgocący.

Niemców problemy z paliwem

Przez pierwsze lata wojny Śląsk uchodził w ocenie Niemców za obszar bezpieczny, leżący poza zasięgiem alianckiego lotnictwa. Ukuto nawet pojęcie „śląskiego schronu przeciwlotniczego”, czyli terenów, które w praktyce nie były narażone na masowe bombardowania. Nie licząc pojedynczych incydentalnych przypadków, samoloty alianckie nie zapuszczały się w tamtym czasie nad ten obszar.
Śląsk oraz tereny zachodniej Małopolski (włączone do III Rzeszy) były ważnymi ośrodkami gospodarczymi, znajdowało się tam sporo strategicznych dla Niemców zakładów przemysłowych, w tym tych najważniejszych dla utrzymania zdolności wojennych kraju. Coraz więcej narażonych na bombardowania firm i zakładów o znaczeniu strategicznym z centralnych i zachodnich terenów przenoszono właśnie tutaj. Powstawały również całkiem nowe przedsiębiorstwa i rozbudowywano istniejące. W sumie mowa o kilkuset zakładach, jakie naziści ulokowali w tym czasie na terenie Dolnego i Górnego Śląska. Przeniosło się tu również i osiedliło z terenów zagrożonych bombardowaniami wiele mieszkańców Rzeszy.
Na wysokich szczeblach nazistowskiej władzy zapadła więc decyzja, że właśnie tu, z dala od bomb, powstanie – na bazie już istniejących lub mających dopiero powstać zakładów – wielkie zagłębie petrochemiczne produkujące paliwa, smary i inne komponenty na potrzeby nie tylko armii, lecz całej niemieckiej gospodarki. Niemcy od samego początku wojny borykali się bowiem z problemem niedoboru paliwa, a w miarę jak sytuacja na frontach stawała się dla nich coraz trudniejsza, braki te były coraz dotkliwsze. Mogło to zatrzymać całą wojenną machinę Hitlera. Alianci atakowali więc zakłady związane z branżą petrochemiczną i składy paliw. Jeden z pierwszych nalotów strategicznych Amerykanie wyprowadzili na odległe rumuńskie pola naftowe. Rumunia była sojusznikiem Niemiec i głównym dostawcą ropy naftowej na potrzeby III Rzeszy.

Niemcy, jako kraj właściwie nieposiadający własnych złóż ropy, w późniejszym okresie – widząc, że dostawy się kurczą – postawili na rozwój produkcji własnych paliw syntetycznych. Pod tym względem przemysł niemiecki był światowym liderem. Posiadał też ogromne zasoby węgla kamiennego, z którego można produkować zarówno syntetyczne paliwo i smary, jak i materiały wybuchowe. Na Śląsku węgla nie brakowało, a że obszar był bezpieczny, to właśnie tam postanowiono rozwinąć tego typu produkcję. Rozpoczęto rozbudowę zakładów chemicznych w rejonie Kędzierzyna, a także budowę ogromnych zakładów chemicznych w Dworach pod Oświęcimiem. Działał tam także potężny kompleks przemysłowy z zakładami chemicznymi koncernu I.G. Farbenindustrie. Przedsiębiorstwa te wykorzystywały niewolniczą pracę więźniów obozów koncentracyjnych i miały produkować ogromne ilości tak potrzebnych paliw syntetycznych. Zdolności produkcyjne na poziomie mogącym zaspokoić zapotrzebowanie armii oraz przemysłu wspomniane zakłady miały osiągnąć w połowie 1944 r.

Nowa amerykańska armia

Dość szybko okazało się jednak, że sprawy nie będą przebiegać po myśli Niemców. Obszar, na którym lokowano produkcję benzyny, w 1943 r. nie był już taki bezpieczny jak w początkowym okresie wojny, gdy w praktyce znajdował się poza zasięgiem amerykańskich i brytyjskich bombowców. We wspomnianym 1943 r. alianci zajmowali już południowe Włochy, we wrześniu kraj ten przeszedł na stronę koalicji antyniemieckiej. Siły amerykańskie przejęły w tym czasie duże lotniska w rejonie miasta Foggia położonego w pobliżu Bari. To właśnie w oparciu o tę infrastrukturę – lotniska i port morski w Bari – postanowiono stworzyć dużą bazę wypadową do strategicznych bombardowań terenów położonych w południowej, centralnej i wschodniej Europie.

W listopadzie 1943 r. amerykańskie lotnictwo utworzyło nową 15. Armię Powietrzną Stanów Zjednoczonych z dowództwem w Bari. W przeciwieństwie do 8 Armii Powietrznej, operującej z Wysp Brytyjskich i atakującej głównie zachodnią Europę, bombowce 15. Armii miały startować na misje z baz na południu Włoch. W 1944 r., gdy formacja osiągnęła zdolność operacyjną, dysponowała ogromnymi bombowcami strategicznymi B17 (było ich od 700 do 1000) i B24 (w podobnej ilości, do tego myśliwce eskortowe różnych typów) w ciągłej gotowości bojowej. W zasięgu tych maszyn znalazły się m.in. Austria, Rumunia, Czechy oraz wschodnie Niemcy, w tym Górny Śląsk. Była to potężna siła, której niemiecka Luftwaffe nie miała czym się przeciwstawić w tej części kontynentu.

Do strategicznych uderzeń na terenie Ślaska i zachodniej Małopolski wytypowano siedem celów, których zniszczenie powierzono załogom bombowców. Były to wyłącznie zakłady związane z produkcją paliwa, zarówno tego syntetycznego, jak i klasyczne rafinerie ropy. Przede wszystkim chodziło o zakłady chemiczne, w których z węgla wytwarzano benzynę i oleje napędowe. Na mapach sztabowców znalazły się: kompleks produkcji paliw syntetycznych w rejonie obecnego Kędzierzyna-Koźla, czyli zakłady chemiczne w Kędzierzynie, zakład gazyfikacji węgla w Blachowni Śląskiej, zakłady kokso-chemiczne w Zdzieszowicach, a także zakłady chemiczne w Oświęcimiu Dworach. Poza tym do zaatakowania wytypowano rafinerie ropy w Trzebini, Czechowicach oraz Boguminie na Śląsku Cieszyńskim (obecnie Czechy).
Gdy w połowie 1944 r. niemieckie fabryki chemiczne osiągnęły pełne zdolności produkcyjne, amerykańskie lotnictwo przypuściło atak. Pierwszy masowy nalot miał miejsce 7 lipca, kiedy nad Kędzierzyn, Zdzieszowice i Blachownię wysłano z Włoch formację licząca ponad 500 bombowców. Zrzucono łącznie ponad 600 ton bomb na każdy z celów. Amerykanie stracili w tym nalocie około 20 maszyn, lecz szkody, jakie wyrządziły bomby, były ogromne. Nalot uniemożliwił produkcję paliw w wymienionych zakładach na wiele dni.
Gdy Niemcy usunęli uszkodzenia i wznowili produkcję, na niebie – miesiąc po pierwszym nalocie – znów pojawiły się amerykańskie maszyny, ponownie demolując zakłady chemiczne w rejonie Kędzierzyna. Kompleks ten atakowany był wielokrotnie, aż do połowy grudnia 1944 r., co w praktyce sparaliżowało w nim produkcję paliwa. W czasie całej ofensywy bombowej samoloty 15. Armii dokonały osiemnastu zmasowanych ataków na cele przemysłowe na Śląsku i w zachodniej Małopolsce.

Ucierpiały też Bestwina i Kaniów

20 sierpnia bombowce pojawiły się nad Czechowicami, aby zniszczyć Rafinerię Vacuum Oil Company Limited, należącą przed wojną do amerykańskiej spółki Mobil Oversea Oil Company. Był to element większej operacji. Tego samego dnia około 140 bombowców B17 Super Forteca zaatakowało także oddalone o kilkanaście kilometrów zakłady chemiczne w Oświęcimiu. Grupa około 100 maszyn B24 Liberator oddzieliła się od reszty bombowców i skierowała nad czechowicką rafinerię. Były to czterosilnikowe maszyny o zasięgu ponad 4 tysięcy kilometrów mogące zabrać na pokład 3,6 tony bomb zapalających i burzących. Załoga liczyła 11 osób, choć zdarzało się, że samoloty wyruszały do akcji w niepełnej obsadzie. Bombowiec uzbrojony był w 10 ciężkich karabinów maszynowych. Amerykanie wyprodukowali w czasie wojny blisko 19 tysięcy takich samolotów (właśnie w Liberatorze, w wersji przystosowanej do przewozu osób, zginął w katastrofie gibraltarskiej naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i zarazem premier rządu na uchodźstwie generał Władysław Sikorski).

Była niedziela. Formacja bombowców z 460., 464. i 465. Grupy Bombowej, która miała za zadanie zniszczyć rafinerię – jedną z największych pracujących w tym czasie na potrzeby Wehrmachtu – nadleciała nad cel przed południem około 10.30 od strony Oświęcimia. Nalot był spodziewany, już godzinę wcześniej ogłoszono w Czechowicach i pobliskich Dziedzicach alarm lotniczy. Jak wspominają świadkowie tamtych wydarzeń, najpierw na niebie pojawił się jeden samolot, który oznaczył cel za pomocą świec dymnych. Za nim nadleciały eskadry bombowców osłaniane przez kilkadziesiąt myśliwców Mustang. Niemiecka obrona przeciwlotnicza otworzyła ogień. Artylerzystom nie udało się jednak strącić żadnej maszyny. Samoloty były nad celem przez jakieś cztery minuty, atakowały z pułapu około 7 kilometrów, zrzuciły około 1000 bomb. Choć Amerykanie dysponowali w tym czasie dobrymi celownikami, to jednak przy bombardowaniu z takiej wysokości celność szacowana była na mniej więcej 8 procent (dlatego do akcji wysyłano potężne formacje liczące niekiedy nawet 300 samolotów w nadziei, że któraś z bomb zniszczy cel).

Kolejne fale bombowców zbombardowały pas ziemi o długości około 7 i szerokości 3 kilometrów. W obszarze ataku znalazła się nie tylko rafineria. Pierwsze bomby spadły na Bestwinę i Kaniów, po czym strefa rażenia przesuwała się w kierunku głównego celu. Po drodze ucierpiały m.in. zakłady elektryczne Kontakt. Bomby spadały też poza terenem rafinerii, już po tym, gdy bombowce osiągnęły wyznaczony cel. Ucierpiała miejska zabudowa oraz dworzec kolejowy.

Po ataku samoloty skierowały się na południe, pozostawiając za sobą pożary i zgliszcza. Płonęły instalacje petrochemiczne na terenie rafinerii oraz składy ropy, zniszczeniu uległo około 10 tys. ton wytworzonego już paliwa. Dla Niemców była to ogromna strata. Taki zapas wystarczyłby dla wielu czołgów.

Pożary udało się dość szybko ugasić i dosłownie tego samego dnia rozpoczęło się usuwanie skutków ataku i przywracanie zdolności produkcyjnych zakładu. Do prac tych wykorzystywani byli między innymi sprowadzeni do Czechowic więźniowie z obozu Auschwitz. Niedługo później, bo we wrześniu, przy rafinerii utworzony został specjalny podobóz, którego więźniowie pracowali na jej terenie, porządkując go, naprawiając zniszczenia i usuwając niewybuchy, bo wiele bomb nie eksplodowało.
Podczas bombardowania zginęło – według różnych źródeł – od 20 do ponad 80 osób, zarówno Polaków, jak i Niemców. Nalot przyniósł zamierzony skutek, rafineria w Czechowicach nie osiągnęła już pełnych zdolności produkcyjnych. W tym samym okresie Amerykanie zbombardowali też rafinerie w Trzebini oraz Boguminie (w tym mieście zaatakowano również stalownię).

Apel o zniszczenie obozu

Nad Czechowicami bombowce już więcej się nie pojawiły, natomiast zakłady chemiczne w Oświęcimiu po 20 sierpnia były atakowane jeszcze kilkakrotnie. To wtedy diaspora żydowska wystosowała apel do aliantów, aby ich samoloty zniszczyły obóz zagłady, a przynajmniej prowadzone do niego linie kolejowe, uniemożliwiając deportację do Auschwitz węgierskich Żydów. Amerykanie na to nie przystali. Uznali, że ważniejsze jest jak najszybsze wygranie wojny. Miało się do tego przyczynić m.in. bombardowanie strategicznych dla wysiłku wojennego III Rzeszy zakładów produkcyjnych. Skupili się więc na tym zadaniu, atakując położone w pobliżu obozu zakłady chemiczne. Poza tym bali się, iż straty wśród więźniów byłyby ogromne. Nie oznacza to jednak, że bomby na Auschwitz i Birkenau nie spadały. Już podczas drugiego, wrześniowego nalotu na zakłady chemiczne w Oświęcimiu, przypadkowa bomba spadła na dwa baraki, w których mieszkali SS-mani, zabijając 15 z nich i raniąc blisko 30. Zniszczone zostały też zabudowania warsztatów odzieżowych – śmierć poniosło 40 więźniów, ponad 60 zostało rannych. Na terenie Brzezinki jedna z bomb uszkodziła tory i nasyp na bocznicy prowadzącej do krematorium, a na terenie podobozu Dwory (położonego w pobliżu zakładów chemicznych) oraz w samej fabryce zginęło lub było rannych około 300 osób. Do pojedynczych eksplozji doszło też na terenie miasta, ucierpiał m.in. szpital. Bombowce jeszcze raz pojawiły się nad oświęcimskim zakładem 26 grudnia. I tym razem fabryka poważnie ucierpiała, a „zabłąkane” bomby spadły też na teren obozu. Nalot z 26 grudnia był ostatnim wykonanym w ramach ofensywy bombowej prowadzonej przez 15. Armię na obszarze Śląska. W styczniu i lutym tereny te zajęła Armia Czerwona.

Masowe bombardowania przyniosły oczekiwany skutek, atakowane zakłady chemiczne w rejonie Kędzierzyna i w Oświęcimiu nigdy nie osiągnęły zakładanego poziomu produkcji, co było ogromnym ciosem dla potencjału militarnego III Rzeszy. W ciągu sześciu miesięcy Amerykanie stracili nad tym obszarem około 220 maszyn. Zważywszy jednak na to, że łącznie, startujące z włoskich baz bombowce wykonały grubo ponad 6 tysięcy bojowych wylotów, odsetek strat był stosunkowo niewielki.

Jednym z powodów tak dużej skuteczności było to, iż Luftwaffe dysponowała na tym obszarze bardzo niewielką liczbą zdolnych do obrony przestrzeni powietrznej samolotów myśliwskich. Natomiast formacje bombowców latały w silnej eskorcie własnych myśliwców. Cały trud obrony nieba spoczywał więc na artylerii przeciwlotniczej. Niemcy, aby chronić tak ważne dla potencjału obronnego zakłady, zgromadzili na tym terenie ogromne siły. Śląska i zachodniej Małopolski broniła cała dywizja artylerii przeciwlotniczej (tak zwanego FLAK-u). Powszechnie stosowano też zadymianie, czyli ukrywanie cennych zakładów w kłębach dymu, który zasnuwał całe połacie terenu, utrudniając lotnikom odnalezienie celów.

Amerykanie mieli jednak swoje metody, aby zmylić obrońców. Choć z południa Włoch na Śląsk jest nieco ponad 1000 kilometrów, to samoloty latały znacznie dłuższymi trasami, nie w linii prostej, lecz zygzakiem, wielokrotnie zmieniając kierunek lotu. Chodziło o to, aby Niemcy jak najdłużej nie mogli się zorientować, jaki jest cel danej grupy bombowców. W całej Europie okupanci zbudowali bowiem system punktów obserwacyjnych, aby śledzić, co dzieje się na niebie.

W strąconych nad naszym regionem maszynach zginęło około 2 tysięcy amerykańskich lotników. Zostali pochowani na wielu okolicznych cmentarzach. Po wojnie ich ciała ekshumowano i przewieziono do Stanów Zjednoczonych lub przeniesiono na cmentarze wojenne w zachodniej Europie. W trakcie wspomnianych 18 ogromnych ataków bombowych zginęło też około 500 osób. Przy tej skali bombardowań była to niewielka liczba przypadkowych ofiar, co świadczy o tym, iż mimo stosowanych wówczas metod niszczenia celów, były to w miarę precyzyjne naloty.

google_news