Wydarzenia Wadowice

Przez lata żył w „arce” na beskidzkiej polanie

Arka Jaśka Anioła stoi do dziś. Fot. Anna Balcerzak

„Budujcie Arkę przed potopem” – śpiewał przed laty Jacek Kaczmarski. I Jan Anioł zbudował – na górskiej polanie w Beskidzie Małym, niedaleko Leskowca. Chatkę z blachy, która miała go unieść, gdy przyjdzie wielka woda…

W tym roku minęła 25. rocznica śmierci Jana Sasora, zwanego przez turystów i miejscowych Jaśkiem Aniołem. W Beskid Mały przywędrował w 1980 roku. Wcześniej był górnikiem w kopalni Janina w Libiążu, skąd pochodził. W kopalni przeżył poważny wypadek, został mocno przygnieciony. Przeniósł się później w okolice Wrocławia, gdzie przez pewien czas pracował. – Stamtąd przywędrował tu, w Beskid Mały. Jak mówił, szukał miejsca z dala od ludzi, żeby znaleźć spokój i się wyciszyć – wspomina Jan Lizak, gospodarujący od lat z żoną w schronisku na Leskowcu.

Tym miejscem na ziemi stała się polana pod szczytem Magurki Ponikiewskiej, zwanej też Królewizną, w okolicach Leskowca. Z drewna i kawałków blach zbudował tu chatkę, mającą przypominać kształtem łódź. – Miał przeczucia czy wizje, w które mocno wierzył, że kiedyś przyjdzie wielka woda – opowiada Jan Lizak. – Zbudował więc swoją chatkę na kształt arki. Była postawiona na słupkach, żeby mogła płynąć. Mówił, żebyśmy – gdy nadejdzie potop – ściągnęli jedne drzwi ze schroniska i dopłynęli na nich do niego. Obiecał nam, że będziemy mogli płynąć w arce razem z nim i dzięki temu przetrwamy…

Wejście przez okienko

Budulec na arkę Jan Sasor dostawał od ludzi mieszkających w okolicznych wioskach, zwłaszcza w znajdującym się poniżej Królewizny przysiółku Jaszczurowej zwanym Suszycą. – Dużo pomagał im w pracach przy gospodarstwie i w zamian dostawał kawałki blachy. Przybijał je do chatki, żeby była jak najbardziej szczelna – mówi Jan Lizak. Podkreśla, że Jan Anioł nie chciał niczego brać za darmo. – Gdy ktoś dał mu kilka złotych albo coś do jedzenia, zawsze chciał to w jakiś sposób odpracować – dodaje.

Arka była niska i ciasna. Do środka wchodziło się przez umieszczone pod sufitem okienko. – Drzwi w ogóle nie było, aby do wewnątrz nie dostała się wielka woda – wyjaśnia gospodarz schroniska na Leskowcu. – Pan Jan obcych do środka nie wpuszczał, jedynie swoich zaufanych przyjaciół. Między innymi ja mogłem tam wejść.

W czystej koszuli i marynarce

Jasiek Anioł często przychodził do schroniska na Leskowcu. – Jeszcze zanim wraz z żoną przejęliśmy gospodarowanie tym obiektem, dużo przebywał u naszego poprzednika i pomagał mu – opowiada Jan Lizak. – Gdy my przejmowaliśmy schronisko, dowiedzieliśmy się, że niedaleko na polanie mieszka taki człowiek. Pojechaliśmy tam kiedyś z żoną, aby go poznać. Powiedzieliśmy, żeby przyszedł nas odwiedzić i tak się zaczęła nasza znajomość. Potem zimą pomagaliśmy mu dowieźć mąkę czy cukier.

Jan Sasor miał w swojej arce wykonaną własnoręcznie pryczę oraz piecyk z kawałka rury. Piekł na nim placki z wody, mąki i cukru, według swojego specjalnego przepisu. – Wodę czerpał z pobliskiego źródełka. Miał z pięćdziesiąt dużych plastikowych butelek i ciągle wymieniał w nich wodę, żeby była świeża. Używał jej do gotowania, mycia i prania – ciągnie opowieść Jan Lizak. – Miał elegancki styl ubierania. Nosił białą koszulę i granatową marynarkę. Koszula zawsze była wyprana. Jak na takie polowe warunki, był czyściutki i zadbany. Ze wszystkim bardzo dobrze sobie radził. W każde miejsce miał stamtąd kawał drogi i wszędzie chodził na piechotę. W chatce palił drzewem, które przynosił z lasu. A ponieważ arka była bardzo dobrze uszczelniona, w zimie miał tam bardzo ciepło.

Beskidzki pustelnik był człowiekiem bardzo religijnym. – Zawsze o 12.00 w południe się modlił. Szedł gdzieś na ubocze i prosił Boga, żeby mógł szczęśliwie płynąć, gdy przyjdzie wielka woda – opowiada Jan Lizak. – Był człowiekiem bardzo rozmownym, życzliwym i uczynnym. Z każdym nawiązał kontakt, zagadnął, lubił opowiadać o turystyce. Miał wielu przyjaciół wśród turystów przychodzących na Leskowiec, z Andrychowa czy Wadowic.

Śmierć w arce

W swojej arce Jan Sasor przeżył aż dziewiętnaście lat. Zmarł najprawdopodobniej 28 września 1999 roku, w wieku 71 lat. – Pewnego dnia wykonywaliśmy jakieś prace przy schronisku. Skończyliśmy wcześniej i mówię moim współpracownikom, że dziś do schroniska nie przyszedł pan Jan. A zawsze w porze obiadowej pojawiał się, żeby zjeść coś ciepłego i napić się – wspomina Jan Lizak. – Pojechaliśmy więc ze znajomym z Andrychowa zaglądnąć do arki. Gdy przybyliśmy na miejsce, okazało się, że wejście do arki jest zabarykadowane od środka deską. Nie mogliśmy się dostać do wewnątrz. Ale czasami pan Jan robił tak, że gdy szedł gdzieś dalej od arki, blokował okienko, aby nikt mu tam nie wszedł. Jednak tego dnia był już wieczór, więc zwykle o tej porze siedział już u siebie. Miałem przeczucie, że coś się mogło stać. Zaglądnęliśmy jeszcze raz, wyważyliśmy to okienko i zobaczyliśmy, że leży martwy na ziemi. Miał ranę głowy, najprawdopodobniej przewracając się uderzył nią o piecyk. Zaraz wezwaliśmy pogotowie. Pomogliśmy dowieźć na polanę lekarza. Potem przyjechali strażacy i transportowaliśmy z nimi ciało w dół.

Kamienie na pamiątkę

Jan Sasor został pochowany na cmentarzu komunalnym przy ul. Wojska Polskiego w Wadowicach. Tabliczkę na grobie zamówił i przywiózł turysta z Gdańska, który wcześniej przyjeżdżał na Leskowiec wraz z rodziną i poznał tu pana Jana. – Bardzo się polubili i zaprzyjaźnili. Po śmierci pana Jana jeździłem z nim na cmentarz i zamontowaliśmy tę tabliczkę. Wzięliśmy też trochę kamieni z Leskowca i ułożyliśmy je na grobie, by zostawić mu taką pamiątkę – mówi Jan Lizak.

Dziś grobem Jana Sasora opiekuje się Antoni Mizera z Andrychowa, który również poznał się z panem Janem na Leskowcu. Natomiast górny fragment zielonego szlaku wiodącego ze Świnnej Poręby przez Królewiznę na Leskowiec został nazwany Jaśkową Drogą. Zawieszoną na drzewie tabliczkę z tą nazwą wykonał andrychowianin Stanisław Toma. Również on jest autorem wiszącej w pobliżu arki kapliczki upamiętniającej beskidzkiego pustelnika.

Pamięć o dawnym mieszkańcu polany pod Królewizną kultywuje również w Bielsku-Białej Grzegorz Holerek, związany z bielskim środowiskiem turystycznym muzyk-amator. Podczas odbywających się co kilka miesięcy w Galerii Wzgórze „Koncertów Prowincjonalnych” przed wykonaniem piosenki Jacka Kaczmarskiego „Arka Noego” opowiada on właśnie historię Jana Anioła. A słowa piosenki – będące niejako słowami Noego – zaskakująco pasują również do życia budowniczego beskidzkiej arki: „W pełnym słońcu w środku lata / Wśród łagodnych fal zieleni / Wre zapamiętała praca / Stawiam łódź na suchej ziemi / Owad w pąku drży kwitnącym / Chłop po barki brodzi w życie / Ja pracując w dzień i w nocy / Mam już burty i poszycie”.

Grób Jana Sasora na wadowickim cmentarzu komunalnym. Fot. Bogdan Szpila

google_news