W Bielsku-Białej działa znany mieszkańcom miasta i okolic Ośrodek Rehabilitacji „Mysikrólik” Na Pomoc Dzikim Zwierzętom, prowadzony przez Agnieszkę i Sławomira Łyczków. Odwiedziliśmy Ośrodek i wysłuchaliśmy historii jego obecnych czworonożnych i skrzydlatych mieszkańców.
Pracownicy Ośrodka niosą pomoc rannym, osłabionym czy poturbowanym w wypadkach samochodowych dzikim zwierzętom z terenu Bielska-Białej i okolicznych gmin. Ośrodek, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i poświęceniu działających tu osób, działa praktycznie 24 godziny na dobę. Oprócz małżeństwa Łyczków, opieką nad zwierzętami i wyjazdami na interwencje zajmuje się dwóch pracowników. Ośrodek współpracuje z dwiema lekarkami weterynarii, wyspecjalizowanymi w opiece medycznej nad dzikimi zwierzętami. Ich gabinet znajduje się na terenie Ośrodka.
Jak podkreśla Sławomir Łyczko, Ośrodek ma na celu udzielanie pomocy potrzebującym zwierzętom, otaczanie ich opieką medyczną, rehabilitację i zwracanie przyrodzie. – Zawsze staramy się robić tak, aby zwierzęta mogły wrócić do środowiska naturalnego. Z tego względu staramy się, aby miały jak najmniejszą styczność z człowiekiem i nie oswajały się. Dlatego na przykład karmi je tylko jedna osoba – mówi. – Niestety, czasami zwierzęta są w tak tragicznym stanie, że nie da się ich uratować i trzeba podjąć trudną decyzję o eutanazji. W takich przypadkach eutanazja też jest dla cierpiącego zwierzęcia pomocą.
W Ośrodku przebywają też zwierzęta, które ze względu na kalectwo nie miałyby szans przetrwać na łonie natury. Zostaną do końca życia w Ośrodku, mimo że nie jest to schronisko dla dzikich zwierząt. Takimi stałymi mieszkańcami są tu cztery bociany białe. – Na szczęście ptaki te dobrze znoszą niewolę. Dwa z nich nie mają oka, jeden ma wybity bark, a czwarty jest sprawny, ale najwyraźniej nie ma ochoty wracać na wolność. Przy próbie wypuszczenia nie chciał się oddalać, został w ogrodzie sąsiada i trzeba go było odłowić – opowiada Sławomir Łyczko. – Bociany trafiają do nas dość często, ponieważ uderzają w linie energetyczne – zwłaszcza młode, które uczą się latać. Dochodzi wtedy do urazów skrzydeł. Niestety, u ptaków naprawa skrzydeł – po urazach kości, ścięgien czy wybić z barków – jest bardzo skomplikowana.
Również w przypadku łabędzi najczęstszymi urazami są urazy skrzydeł lub nóg – w wyniku tak zwanego twardego lądowania. Ptaki czasami mylą na przykład mokrą nawierzchnię asfaltu z taflą wody i próbując wylądować na asfalcie, uszkadzają kończyny dolne. W Ośrodku przybywają obecnie dwa młode łabędzie (w boksach) oraz jeden dorosły (na zewnątrz). Jeden z młodych osobników złamał kończynę właśnie w efekcie twardego lądowania. Noga została przez panią weterynarz poskładana i ptak stoi już na obu kończynach. Jest nadzieja, że uda się go wypuścić na wolność. – Drugi młody łabędź trafił do nas mocno osłabiony i wychudzony, a potem jeszcze poślizgnął się na naszym stawie i nadwyrężył nogę – mówi Agnieszka Łyczko.
Dorosły łabędź, który przebywa obecnie w Mysikróliku, ma uraz skrzydła, którego nie dało się wyleczyć tak, by ptak mógł wrócić na wolność. Do Ośrodka łabędzie trafiają często także w wyniku postrzeleń albo po połknięciu różnych przedmiotów, na przykład haczyków czy żyłek.
Tracz nurogęś przebywa w Ośrodku od pisklaka. – Było to zagubione, małe pisklę, którego nie dało się przywrócić rodzicom. Jeden tracz został wypuszczony, ten drugi niestety ma defekt skrzydeł i musi zostać z nami. Mimo że najmniejszych rozmiarów, jest „kierownikiem” na naszym akwenie i rządzi innymi ptakami, bo to gatunek drapieżnej kaczki – mówi Sławomir Łyczko.
W dużej wolierze przebywają dwa myszołowy, które także są stałymi pensjonariuszami Ośrodka. – Jeden z nich był postrzelony śrutem z broni myśliwskiej, który nieodwracalnie uszkodził skrzydło. Drugi trafił do nas jako pisklę, które z pewnością zbyt wcześnie wypadło z gniazda. Jednak przez jakiś czas ktoś próbował wychowywać je na własną rękę i w wyniku nieprawidłowego żywienia (brak podawania myszy z kośćmi jako źródło wapnia) ptak miał zdeformowane nogi i skrzydła. Niestety, on także nie wróci na wolność – opowiada gospodarz Ośrodka.
W jednym z ptasich „domków” znajdujących się w wewnętrznej części Ośrodka ulokowany jest puszczyk zwyczajny (na zdjęciu głównym), który przeżył zderzenie z samochodem. – Sowy często przelatują nisko nad drogą przecinającą potok czy lasek. W wyniku kolizji – co często się zdarza u sów posiadających ogromne gałki oczne, wystające mocno z czaszki – uszkodziła oko i nadwyrężyła skrzydło. Walczymy, aby mogła wrócić na wolność, jednak rokowania nie są pewne – przyznaje Sławomir Łyczko.
Już dość długo w jednej z wolier przebywa dzięcioł czarny. – Dzięcioły często uderzają w szyby, w efekcie czego giną. Ten ma zrotowane, wybite ze stawu barkowego skrzydło. Potrafi latać na krótkich dystansach, ale na dalszych już nie – mówi Sławomir Łyczko.
W Mysikróliku pomaga się także gołębiom. Najczęściej są to osobniki, które zaplątały się w siatki zasłaniające balkony czy nabiły się na kolce chroniące budynki przed obecnością tych ptaków. – Młode pisklaki gołębi bywają też z premedytacją usuwane przez ludzi z balkonów – mówi Sławomir Łyczko. Pisklak, który obecnie przebywa w Ośrodku, najprawdopodobniej spadł z gzymsu na bielskiej Sferze. Ma kontuzję nogi i zaropiałe oczy. Jest duża szansa, że uda się go wyleczyć.
Obecnie w Ośrodku przebywa pięć saren. Jedna została uratowana spod kosiarki. Miała poranione wszystkie cztery kończyny, a jedna, przednia, była poważnie złamana. Na szczęście zwierzęciu udało się pomóc. – Ale niestety zazwyczaj po wypadkach z kosiarkami zwierzęta są pogruchotane tak bardzo, że trzeba je poddać eutanazji – mówi Sławomir Łyczko. Dwie kolejne młode sarenki trafiły do Mysikrólika w wyniku osłabienia i spadku cukru. Być może ich matka zginęła w wypadku drogowym.
Czwarta sarna – samiec – została zabrana spod mostku na Bulwarach Straceńskich. Koziołek wpadł do betonowego koryta potoku – który stanowi dla zwierząt pułapkę – i nie mógł się stamtąd wydostać. Biegał wzdłuż muru ze złamaną kończyną. – Musieliśmy go znieczulić i wyciągnąć. Złamania u saren to również bardzo trudny temat, ale niekiedy leczenie się udaje. Obecnie koziołek jest na rekonwalescencji i być może niedługo zostanie wypuszczony – mówi Sławomir Łyczko.
Piąta sarna, która przebywa obecnie w Ośrodku, utknęła między sztachetami płotu, co też często się tym zwierzętom zdarza. Przechodzą one głową i tułowiem między pionowymi elementami ogrodzeń czy bram, ale zaklinowują się w biodrach. Nie potrafią się wycofać, prą do przodu i szamotając się, odzierają boki ciała.
Częstymi gośćmi Ośrodka są także jeże. Obecnie przebywa ich tu około trzydziestu. Część znajduje się w pomieszczeniach, a część zimuje na zewnątrz. – To zwierzęta, które były albo osłabione, albo zarobaczone, albo po kontuzjach czy wypadkach komunikacyjnych. Takie jeże zostawiamy u nas na zimę i wypuszczamy na wiosnę – opowiada Sławomir Łyczko.
W Ośrodku przebywają obecnie także dwa lisy. – Jeden trafił do nas niestety już jako oswojone szczenię, więc nie może wrócić na wolność, a drugi został potrącony. Miał złamaną kość biodrową, ale na tyle się już ona zrosła, że gdy zrobi się cieplej, będzie nadawał się do wypuszczenia – cieszy się Sławomir Łyczko.
Jest też jedna wiewiórka, która trafiła do Ośrodka najprawdopodobniej w wyniku potrącenia. – Musiała zostać mocno uderzona w głowę, bo ma ją lekko skrzywioną, ale liczymy na to, że dojdzie do siebie i zostanie wypuszczona – mówi Sławomir Łyczko.
Do Mysikrólika nieraz trafiają także popielice – osierocone albo złapane przez koty. Są to gryzonie objęte ochroną gatunkową, znajdujące się w „Polskiej czerwonej księdze zwierząt”. – Mamy to szczęście, że występują one u nas w Cygańskim Lesie. Po wyleczeniu czekają u nas do wiosny, hibernując w budkach, a potem są wypuszczane – mówi Agnieszka Łyczko.
Tekst i foto: Magdalena Nycz
“Za treści zawarte w publikacji dofinansowanej ze środków WFOŚiGW w Katowicach odpowiedzialność ponosi Redakcja”