Wydarzenia Bielsko-Biała

„Sztuka zmienia ludzi, którzy zmieniają świat”. Bielski dyrygent poprowadził koncert w Kijowie

Dyrygent Paweł Kotla. Zdjęcia: ANNA KŁOSEK

Mieszkający w Bielsku-Białej wzięty dyrygent poprowadził jeden z najbardziej niezwykłych koncertów w historii. Paweł Kotla dyrygował Narodową Orkiestrą Symfoniczną Ukrainy w stolicy kraju ogarniętego wojną. To wydarzenie transmitowała telewizja docierająca do 190 państw świata! Artysta, a zarazem prezes realizującej ten projekt bielskiej Fundacji Temida Arts & Business, opowiedział nam o wyprawie do Kijowa, o tym, jak ważne było przypomnienie tam polskich trudnych doświadczeń w walce z totalitaryzmami oraz o kolejnych – równie odważnych – planach na to, jak sztukę wykorzystać nie tylko do pokrzepienia dusz, ale i polskiej dyplomacji.

Za Panem koncert w mieście, na które spadają bomby, w stolicy kraju ogarniętego wojną. Co za brawurowy pomysł, zrealizowany na oczach widzów w tylu krajach globu!

Paweł Kotla: Rzeczywiście, w historii było niewiele podobnych wydarzeń. Tym bardziej, że koncert z atakowanego Kijowa wyemitowała znana telewizja Medici aż do 190 krajów świata. To były ogromne emocje, w tym oczywiście stres i strach. Cieszę się, że to się udało dzięki naszemu MSZ, polskim placówkom w Kijowie (Instytut i Ambasada), orkiestrze i kijowskiej Filharmonii Narodowej, a także dzięki uporowi i profesjonalizmowi realizatorów w Kijowie, Warszawie i Paryżu. Były momenty zwątpienia, gdy wydawało się, że nie będzie to możliwe. Na szczęście dzięki nowoczesnym technologiom, które pozwoliły skoordynować pracę zespołów w trzech krajach, wszystko się udało. Zrealizowaliśmy transmisję koncertu, a teraz każdy może go zobaczyć w internecie, do czego zachęcam.

Jak się Panu udało uspokoić bliskich i wytłumaczyć, dlaczego musi Pan jechać do Kijowa?

Decyzja była trudna. Wiązała się z dużym ryzykiem. Podjęła ją też, za co jej bardzo dziękuję, znakomita sopranistka Justyna Khil, której mąż jest Ukraińcem. Dołączyła też do nas polecona przez Inez Baturo (bielski festiwal FotoArt) fotoreporterka Anna Kłosek. Gdy zadzwonił do mnie mój ojciec, żeby zapytać o ten koncert, nie potrafił ukryć emocji. Gdy upewnił się, że rzeczywiście jadę do Kijowa załamał mu się głos. Musiałem to wyjaśnić też mojemu nastoletniemu synowi przekonując, że w życiu są rzeczy, które po prostu trzeba zrobić. W świecie, w którym podważa się nawet najbardziej podstawowe wartości, trzeba o tym młodszym pokoleniom przypominać.

Jaki cel przyświecał organizacji koncertu muzyki klasycznej w wojennych warunkach?

Chcieliśmy pokazać kontrast między tym, co piękne a potwornością wojny. Dzięki muzyce dajemy nadzieję na normalność. Ale też od kilkunastu lat jeżdżę na Wschód, żeby pokazując polską kulturę dawać mieszkańcom takich krajów jak Gruzja, Białoruś, Mołdawia nadzieję, dzielić się naszym doświadczeniem, gdy byliśmy na podobnym etapie historii, budując jednocześnie autorytet Polski i stawiając ją za wzór.

W jaki sposób rodził się ten ostatni projekt?

Polska, przez swoje wyjątkowe położenie geopolityczne i historię, ma wiele do powiedzenia, także na polu tzw. dyplomacji kulturalnej. Nasza pozycja i historia są przez rosyjskie władze regularnie podważane. A my mamy teraz naprawdę wiele do przekazania światu ze swoich własnych historycznych doświadczeń i emocji. Tymczasem mało pokazujemy, dlaczego na przykład w aż tak wielkim stopniu rzuciliśmy się na pomoc Ukrainie. Ten wspaniały odruch polskiego społeczeństwa powinno się doceniać i tłumaczyć jego źródła całemu światu. Kijów był najwłaściwszym miejscem, żeby o tym przypomnieć. Rozumiemy stan zagrożenia, w jakim znaleźli się Ukraińcy i ich chęć walki o wolność i niezależność od Rosji. Stąd wynikała nasza ogromna empatia i solidarność, która może być przykładem dla świata. Dlatego tytuł „Wolność i solidarność” nadaliśmy całemu projektowi. Zainspirowała mnie także odwaga dyrektora Instytutu Polskiego Jarosława Goduna, który jako jeden z niewielu zachodnich dyplomatów zdecydował się na stałe rezydować w Kijowie i promować polską kulturę i punkt widzenia w tak trudnym miejscu świata. To było oczywiste, że trzeba go wspierać. Przygotowaliśmy projekt do konkursu grantowego MSZ w ramach polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej i udało nam się osiągnąć najwyższą ocenę.

Można sobie wyobrazić, ile przeszkód trzeba było pokonać i jakich logistycznych cudów dokonywać, by koncert doszedł do skutku.

To była wielomiesięczna praca naszej bielskiej Fundacji Temida Arts & Business. Problemów było, rzecz jasna, bez liku. Wielu świetnych muzyków kijowskiej orkiestry jest teraz na froncie. Trudno było też znaleźć telewizję, która odważyłaby się nagrać i pokazać ten koncert na całym świecie. Bo jak tu przekonać realizatorów z Zachodu, by pojechali do kraju, w którym toczy się wojna?

Ruiny domu kultury w Irpieniu na granicy z Buczą.

Koncert odbył się 24 stycznia, ale Pan – dyrygent, musiał go dopiąć na ostatni guzik na miejscu.

Tak. Wyjechałem 18 stycznia wieczorem. Już w Przemyślu dowiedziałem się o ataku rakietowym na centrum Kijowa, który pochłonął kolejne ofiary. Rano na miejscu pokazano mi ogromny lej po jednej z rakiet. Zobaczyłem też zniszczony hotel Holiday Inn niedaleko pomnika naszego wieszcza Juliusza Słowackiego. Tam, gdzie widać w Kijowie świeży asfalt, wiadomo zwykle, że nawierzchnia była naprawiona po atakach rakietowych.

Nie starał się Pan unikać widoku tej wojny.

Nie, bo ważne jest, by zobaczyć, z czym borykają się Ukraińcy i mieć własną opinię w morzu wszechobecnej dezinformacji. Byłem w Buczy i Irpieniu z dyrektorem Godunem i naszym wspaniałym reporterem Mateuszem Lachowskim. Zbiorowe groby, wypalone i ostrzelane samochody, wysadzony w powietrze most w Irpieniu, pod którym chowali się cywile przed bombardowaniami… Wspomnienie tego wszystkiego wywołuje złość na wiele niemądrych komentarzy, które pojawiają się w mediach. Jeszcze przed wyjazdem zainstalowałem aplikację powiadamiającą o alarmach przeciwlotniczych z lokalizacją w Kijowie. Nawet te setki kilometrów od Ukrainy słuchanie nagłych alarmów było mało przyjemne. Nie doceniamy jak gigantycznym psychicznym obciążeniem jest to, gdy ktoś nagle zmusza nas do rezygnacji z wszystkich codziennych planów, obowiązków i do chowania się przed atakiem, gdzie nie wiemy, czy będzie trwał kilka minut, czy kilka godzin. Większość Ukraińców przestaje w pewnym momencie już schodzić do schronów, bo koszt psychiczny takiego terroru jest zbyt duży. Sam w pewnym momencie przestałem schodzić. Wojnę widać tam w każdym elemencie życia. To m.in. godzina policyjna, codzienne kondukty żałobne na ulicach, czy wyludniony Hotel Dnipro, w którym mieszkałem, a który kiedyś był centrum towarzyskim Kijowa.

W końcu przyszedł wielki dzień. W filharmonii było m.in. wielu dyplomatów oraz polityków polskich i ukraińskich. Wysłuchali utworów, z których każdy był przepełniony szczególną symboliką.

Zaczęliśmy od dwóch hymnów narodowych – Polski i Ukrainy oraz „Ody do radości”. Później wybrzmiał utwór „Ojcze nasz” Maksyma Berezowskiego, ojca ukraińskiej muzyki. Orkiestra wykonała ponadto dwa niesamowicie ważne dla nas Polaków dzieła: „Symfonię pieśni żałosnych” Henryka Mikołaja Góreckiego, upamiętniającą naszą martyrologię oraz „Epitafium katyńskie” Andrzeja Panufnika, poświęcone pamięci polskich oficerów zamordowanych w Katyniu.

Pokazaliśmy polskie emocje i doświadczenia związane z trwającą wojną, żeby świat rozumiał, co stoi za tym, że wspieramy Ukrainę, a jednocześnie dlaczego oczekujemy szacunku dla naszych doświadczeń historycznych. Ukraińcy bardzo dobrze to przyjęli. Wzajemne zrozumienie jest ważne w momencie, gdy tak mocno wybrzmiewa rosyjska propaganda i próbuje się antagonizować nasze kraje.

To wydarzenie uświadomiło mi, że nasza zbiorowa pamięć jest utkana także z indywidualnych historii. Wzruszające było to, że koncertmistrz orkiestry w Kijowie Maksym Grinchenko zadedykował swoje solo w „Epitafium” pamięci mojego wujka. Często w dzieciństwie słyszałem od swojej babci o jej starszym bracie, ppor. Janku Janickim, który w 1939 r. stacjonował ze swoim oddziałem pod Równem w dzisiejszej Ukrainie. Wraz z innymi polskimi oficerami trafił do rosyjskiej niewoli i ślad po nim zaginął gdzieś w Archangielsku. Mniej więcej w tym czasie Rosjanie załadowali tam na barki 5000 polskich jeńców, które zbombardowali na środku Morza Białego. Ppor. Janicki w pamięci mojej babci był ideałem, o losach którego (takie były czasy) przez prawie 50 lat nie mogła otwarcie mówić.

To dzięki takim historiom lepiej rozumiemy dziś opór Ukraińców. Cieszmy się, że nie musimy przeżywać tego, co oni. Jednak to niepokojące, że na polu kultury tak niewiele mówimy o bezpieczeństwie, dezinformacji i zagrożeniach, podczas gdy Rosja od lat inwestuje setki milionów w działania kulturalne promujące jej narrację.

Jak się Pan czuł prowadząc koncert o takim wymiarze, na dodatek obarczony ryzykiem związanym z działaniami wojennymi?

Na szczęście nie było wtedy nalotu na Kijów, choć Rosjanie tego wieczora zbombardowali Odessę. Był moment podczas utworu Góreckiego, gdy obawialiśmy się, czy zdołamy go dokończyć. Tylu ludzi włożyło przecież w ten projekt wiele pasji i zapału. Dla mnie było to jedno z największych przeżyć jako dyrygenta. Dzięki zespołom telewizyjnym Medici TV oraz Transmisjelive udało się dokonać technicznego cudu i zrealizować nagranie z transmisją na cały świat. To była niezwykle skomplikowana technicznie operacja, bowiem niewielu realizatorów telewizyjnych było na miejscu w Kijowie, a wykorzystano aż osiem kamer! Prawdziwe centrum realizacyjne znajdowało się w Warszawie.

Od lewej: Jarosław Godun – dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie, Mykhailo Shved – dyrektor Filharmonii Narodowej Ukrainy, Anna Radwan-Röhrenschef – wiceminister MSZ, Paweł Kotla – dyrygent, Justyna Khil – solistka, Roland Chojnacki – dyrektor Departamentu Dyplomacji Kulturalnej i Promocji Polski MSZ.

Czy projekt będzie kontynuowany?

Tak, następny koncert planujemy zorganizować w czerwcu w Gruzji, dla której Polska też jest wzorem wolności. Ten kraj ma prawo być częścią Europy i europejskiej kultury. Chcemy go w tym wspierać. Strona organizacyjna jest trudna ze względu na niestabilną sytuację na miejscu. Poza tym koncert w Kijowie został tak dobrze odebrany przez Ukraińców, że otrzymałem zaproszenie do zadyrygowania muzyką polską i utworem „Żywot bohatera” Ryszarda Straussa na zakończenie sezonu lwowskiej filharmonii.

Gdy wrócił Pan do Polski, czekało już na Pana prestiżowe odznaczenie.

Na dorocznym spotkaniu twórców i animatorów kultury powiatu bielskiego odebrałem tytuł i odznakę „Zasłużonego dla kultury polskiej”, co było niezwykłą niespodzianką. Decyzja o tym wyróżnieniu na wniosek władz powiatu zapadła w Ministerstwie Kultury już w listopadzie, kiedy nasz projekt jeszcze rodził się w bólach. Cieszę się, że już wtedy doceniono lata mojej pracy dla polskiej kultury, którą – m.in. dzięki organizowanemu w Aglomeracji Beskidzkiej festiwalowi Beskid Classics – znają też mieszkańcy naszego regionu.

Nie tęskni Pan za Londynem?

Mieszkanie tam to był kawał mojego życia – prawie ćwierć wieku. Jednak cieszę się, że zamieszkałem teraz w Bielsku-Białej, bo to wyjątkowe miasto i wyjątkowy region, który staje się symbolem tego, jak zmienia się dzisiejsza Polska, gdzie coraz bardziej to, co lokalne, starannie pielęgnowane przez lokalne władze i mieszkańców, staje się światowe. Piękne krajobrazy, turnieje sportowe na światowym poziomie, ale też różnorodność kulturowa – od klimatów góralskich, po takie egzotyczne perełki jak Wilamowice, no i wspaniali światowej klasy artyści, tacy jak np. Piotr Beczała i Henryk Talar.

Zaczęliśmy od Ukrainy i na niej skończmy. Jest w jeszcze gorszej sytuacji, aniżeli w chwili, gdy był Pan w Kijowie. Trump wbija jej nóż w plecy.

Nie można decydować za Ukraińców czy to dobry moment na pokój. Ponieśli te wszystkie straszliwe ofiary i muszą sami wybrać czy dalej są gotowi ponosić te koszty, czy mają w sobie ciągle determinację, żeby walczyć. Możemy ich jedynie w podjętej decyzji wspierać. Pamiętajmy, że takie pojęcia jak „pokój” dla Rosji mają specyficzne znaczenie. Właśnie broniłem o tym doktorat. Kongres Obrońców Pokoju, zorganizowany pod dyktando ZSRR we Wrocławiu w sierpniu 1948 r., odbywał się w samym środku stalinowskiego terroru.

Wspieram opór Ukrainy na niwie kultury, bo tu mogę dać z siebie najwięcej. Ktoś powie, że to niewiele. Jednak w pamięci mam wyjątkowe słowa dyrygenta Leonarda Bernsteina o tym, że może sztuka nie zmienia świata, ale zmienia ludzi, którzy zmieniają świat.

Cały koncert można obejrzeć na Medici.tv (po rejestracji).

 

google_news