Przy świątecznym stole coraz częściej wraca pytanie o to, jak traktujemy zwierzęta – również te, o których zazwyczaj nie myślimy w kategoriach czucia i cierpienia. Kampania „Jeszcze żywy karp”, prowadzona od lat przez Klub Gaja, zmieniła społeczną świadomość, prawo oraz praktyki sprzedaży. O jej początkach, kulisach i skutkach opowiada Jacek Bożek, założyciel organizacji. To historia, która pokazuje, że jeden karp z wanny potrafi uruchomić zmianę w całym kraju. Zapraszamy do obejrzenia tej rozmowy ze studia Beskidzkiej TV!
Klub Gaja zajmuje się akcjami nakierowanymi m.in. na sadzenie drzew, ochronę rzek, ale też ochronę zwierząt. I właśnie tuż przed świętami porozmawiamy o tym ostatnim aspekcie. Klub realizuje najsłynniejszą w Polsce akcję skupioną na dobrostanie karpi. Zaczęła się w mrocznych latach 70., gdy porwał Pan karpia z wanny rodziców i wypuścił na wolność. Ludzie musieli się wtedy pukać w czoła.
Jacek Bożek: Zaczęło się w 1976 roku. Dla mnie to był troszkę inny okres, niż dla większości. Byłem wtedy barwnym hipisem. Już wtedy czytałem o zwierzętach, zauważałem ich cierpienie i byłem tym poruszony. Gdy zobaczyłem karpia pływającego w wannie pomyślałem: „on cierpi, trzeba mu pomóc”. Wziąłem go do pociągu, trzymałem za oknem, bo w środku było za ciepło, i jechałem nad Jezioro Żywieckie, żeby go wypuścić. Dziś brzmi to jak szalony happening, ale wynikało z potrzeby działania. W dzieciństwie dużo czasu spędziłem w szpitalach, widząc ból i bezradność. To buduje wrażliwość. Kiedy widzę cierpienie – reaguję.
Dziś mamy badania potwierdzające, że ryby odczuwają ból i stres. Jak wyglądała świadomość społeczna, kiedy startowaliście z kampanią?
Na początku większość społeczeństwa uważała, że zwierzęta wodne „nie czują”. Kiedy ruszyliśmy z akcją „Jeszcze żywy karp”, wiele osób traktowało to jak dziwactwo. Twierdzili, że uderzamy w „odwieczną tradycję”. Tymczasem trzymanie karpia w wannie i kupowanie go żywego w foliowych torbach to tradycja… PRL-u, wynik braku lodówek i chaotycznego systemu dystrybucji żywności. Pamiętam, jak mama przynosiła karpia z zakładu pracy – rzucał się, obijał, stresował, a my próbowaliśmy wmówić sobie, że tak musi być.
Jednak zaczęło się to zmieniać.
Ja zawsze mówiłem, ulica 11 Listopada spływała krwią w okresie przedświątecznym i tak powolutku, powolutku to się zmieniało. Zaczęliśmy więc od reagowania na najbardziej brutalne praktyki: zabijanie ryb na chodnikach, ogłuszanie młotkiem, sprzedawanie ich w reklamówkach bez wody. To były obrazy nie do zaakceptowania. Działaliśmy równolegle na polu edukacji i prawa. Doprowadziliśmy do zmian w ustawie o ochronie zwierząt. Od 1997 roku ryby są uznane za kręgowce i objęte ochroną. To była fundamentalna zmiana – wcześniej w ogóle nie traktowano ich jako istot zdolnych do odczuwania.
Czy sytuacja karpi dziś rzeczywiście jest lepsza?
Lepsza, ale nie tak, jak bym chciał. Nadal widzimy karpie trzymane w wielkich pojemnikach pod sklepami. Oczywiście dziś nie można zabijać ryb byle jak – powinien robić to ubojowiec, ktoś z umiejętnościami. Ale nadal przynoszenie żywej ryby do domu jest absurdem. Nie przynosimy przecież kury ani świni, by ubić je w łazience. A z karpiem przez lata robiono właśnie to.
Jak więc kupować karpia, jeśli ktoś chce go mieć na wigilijnym stole?
Najlepiej w płatach. To najszybsza i najłagodniejsza droga tego zwierzęcia od hodowli na stół. A jeśli już ktoś kupuje żywego karpia, życie powinna mu odebrać osoba zawodowo do tego przygotowana. Nie „wujek w garażu” ani sąsiad. Prawo tego wymaga i to minimalizuje cierpienie.
Co możemy zrobić, gdy widzimy nieprawidłowości przy sprzedaży karpi?
Każdy może natychmiast zgłosić to powiatowemu lekarzowi weterynarii lub, w razie potrzeby, policji. Jeśli istnieje podejrzenie wykroczenia lub przestępstwa – można działać. Warto zrobić zdjęcie czy nagranie. Takie zgłoszenia często dostajemy również w Klubie Gaja.
Czy kampania „Jeszcze żywy karp” rzeczywiście zmieniła świadomość ludzi?
Tak, zdecydowanie. Pomogły media, pomogli aktorzy, pisarze, osoby publiczne – choćby Olga Tokarczuk, Robert Makłowicz, Bartek Topa. Dzięki nim temat przebijał się do szerokiej publiczności. Dziś rozmowa o dobrostanie ryb wygląda zupełnie inaczej niż 20 lat temu.
Wracając do samego jedzenia mięsa – czy Klub Gaja dąży do tego, by Polacy przestali jeść ryby i inne zwierzęta?
Nie. To są indywidualne wybory. Ja nie jem mięsa, ale nie jestem radykałem. Chodzi o to, by jeśli już ktoś mięso je, robił to odpowiedzialnie: mniej, rozsądniej i z szacunkiem dla zwierząt. Tymczasem w Polsce wyrzuca się na śmietnik nawet połowę zabitych zwierząt. To absurdalne marnotrawstwo cierpienia i zasobów.
Gdyby miał Pan zostawić czytelników z jedną myślą przed świętami, jaka by to była?
Jeżeli chcecie jeść karpia, kupcie go w formie płatów. Jeśli widzicie łamanie prawa – reagujcie. A przede wszystkim pamiętajcie, że ryby są kręgowcami, odczuwają ból i zasługują na traktowanie z szacunkiem. Każde życie jest jedno – i warto je uszanować.

Rozmawiał:
Marcin Kałuski
Realizacja TV, zdjęcia:
Bartosz Augustyniak
Za treści zawarte w publikacji dofinansowanej ze środków WFOŚiGW w Katowicach odpowiedzialność ponosi Redakcja.


