Mężczyzna ze złamaną ręką przychodzi do lekarza. Pani w rejestracji mówi do niego: – Musi pan poczekać. Doktor przyjmie pana za pół roku. Choć trudno w to uwierzyć, nie jest to bynajmniej dowcip o polskiej służbie zdrowia, lecz jej smutna rzeczywistość. Do takiej sytuacji doszło ostatnio w Zespole Opieki Zdrowotnej w Suchej Beskidzkiej.
Dla jednego z mieszkańców Zawoi pechowo zakończył się wyjazd na narty do Włoch. Na stoku wjechał w niego inny miłośnik tej formy rekreacji, co zawojanin przypłacił złamaniem ręki. Miejscowy lekarz unieruchomił mu uszkodzone ramię i zalecił, by natychmiast po powrocie do kraju zgłosił się do szpitalnego oddziału ratunkowego. Mężczyzna tak postąpił, ale w SORze Zespołu Opieki Zdrowotnej w Suchej Beskidzkiej został poinformowany, że ponieważ pierwszej pomocy udzielono mu bezpośrednio po wypadku, teraz powinien udać się do swojego lekarza prowadzącego. Pacjenta to nie zdziwiło, bowiem zdawał sobie sprawę, iż znalazł się w miejscu, gdzie priorytetem jest ratowanie ludzkiego życia w przypadkach jego zagrożenia. Pojechał zatem do przychodni w Zawoi, gdzie otrzymał skierowanie do poradni ortopedycznej. Lekarz wyraźnie napisał na nim: „rozpoznanie: złamanie barku i ramienia”.
Następnego ranka zawojanin wrócił do suskiego ZOZ-u, spodziewając się, że co prawda będzie musiał spędzić kilka godzin w kolejce, ale na pewno wróci do domu przebadany przez specjalistę. – Pani w rejestracji rozwiała moje złudzenia. Powiedziała, że mogę przyjść jutro, pojutrze albo za trzy dni i pytać ortopedę, czy zechce mnie zbadać. Poprosiłem zatem, aby podała mi konkretną datę, kiedy na pewno zostanę przyjęty. Wtedy odparła, że najbliższy wolny termin ma na wrzesień… – relacjonuje zbulwersowany mężczyzna. – To jest chory system, w którym każe się pacjentowi ze złamaniem czekać pół roku na specjalistyczną konsultację. Przecież kości zrastają się kilka tygodni. Bez ich właściwego złożenia pacjent stanie się kaleką. A najbardziej szokujący jest dla mnie fakt, że o tym, kiedy człowiek może otrzymać pomoc, decyduje rejestratorka. Podczas wojny lepiej traktowało się ludzi niż teraz, bo nawet jeńcom od razu opatrywano rany.
Po incydencie w rejestracji wzburzony mężczyzna skontaktował się ze znajomym chirurgiem pracującym w suskim szpitalu, by zapytać, jak to jest możliwe, że cierpiącym pacjentom po wypadku każe się czekać po wiele miesięcy na przebadanie przez specjalistę. Wkrótce potem do zawojanina zadzwoniła rejestratorka, proponując mu wizytę u ortopedy za dwa dni, o wybranej przez niego godzinie… – Nie ukrywam, że jestem osobą znaną w środowisku suskich lekarzy, ale nie zamierzałem wykorzystywać swoich koneksji. Chciałem iść do ortopedy jak każdy zwykły człowiek. Przekonałem się jednak, że przeciętny Kowalski nie może liczyć na godziwe traktowanie. Dlatego nie skorzystałem z możliwości, która otworzyła się dla mnie po telefonie do znajomego chirurga i zamiast tego pojechałem do poleconego mi ortopedy w innym mieście – tłumaczy zawojanin. – Na co dzień jestem ratownikiem GOPR. Razem z kolegami spieszę na ratunek ludziom w różnych, czasem skrajnie trudnych warunkach. Boli mnie serce na myśl, że być może odratowane przez nas osoby nie mogą się potem doprosić o pomoc medyczną.
Monika Wróblewska-Polak, rzeczniczka prasowa ZOZ w Suchej Beskidzkiej wyjaśnia, że mężczyźnie zaproponowano wrześniowy termin wizyty u ortopedy, ponieważ lekarz podstawowej opieki zdrowotnej skierowanie o objęcie opieką specjalistyczną wypisał mu w trybie zwykłym, a nie pilnym. – Osoba pracująca w szpitalnej rejestracji poinformowała pacjenta, aby skonsultował kwestię szybszego przyjęcia bezpośrednio z lekarzem poradni ortopedycznej, bo takowa możliwość istnieje. Jednak on z niej nie skorzystał – tłumaczy. Rzeczniczka powołuje się też na dalszy rozwój sytuacji, czyli propozycję ortopedycznej konsultacji za dwa dni, choć pomija drobny szczegół, iż sprawa przybrała taki obrót dopiero po telefonie do odpowiednio wpływowej osoby…
– Uważam, że ze skierowaniem w trybie pilnym powinienem być przyjęty od razu. Ze zwykłym mógłbym poczekać na wizytę kilka dni, ale przecież nie miesięcy! Nie istnieje złamanie, którego leczenie można odłożyć na pół roku. Jednak nie o mnie tutaj chodzi, lecz o tych, którzy nie wiedzą, jak mogą walczyć o swoje, bo nie mają znajomości ani pieniędzy. Wiem, że nie jestem jedynym niezadowolonym. Zdecydowałem się opowiedzieć o swoim przypadku z nadzieją, iż spowoduje to jakąś reakcję władz i osób pracujących w służbie zdrowia. Przecież tu chodzi o ludzkie zdrowie i życie! – mówi drżącym z emocji głosem zawojanin.