Nie jest wielkim fanem chodzenia na piłkarskie widowiska. Kibicami andrychowskiego Beskidu są natomiast jego dwie córki bliźniaczki, które uczą się w gimnazjum w klasie sportowej o profilu piłka nożna. Kiedy dowiedział się, że w ostatnią sobotę maja kroi się mecz podwyższonego ryzyka andrychowian z Unią Oświęcim zdecydował o pójściu z dziewczynami na stadion pod Pańską Górą. Trochę pokibicować, ale bardziej chronić swoje pociechy. Zakończyło się to dla niego dramatycznie – trafił na cztery dni do szpitala.
Stracił fragmenty dwóch palców prawej ręki, gdyż konieczny był zabieg ratujący życie. Córki wyszły bez szwanku, ale swoje wraz z grupą miejscowych kibiców też przeżyły. Zbigniew Wójtowicz pozostaje na zwolnieniu lekarskim. Na pewno już nie odzyska pełnej sprawności i drży, by tylko nie trzeba było amputować reszty kciuka i palca wskazującego. Feralnego dnia, 27 maja, podczas meczu jego życie bardzo się zmieniło. – Przy wejściu na stadion przeszukała nas ochrona i wskazała nam miejsce na trybunach na górze, w sektorze rodzinnym – zaczyna opowiadać andrychowianin. Wydawało się więc, że będą w najbezpieczniejszym miejscu na stadionie.
Stało się odwrotnie. – Już w piątej minucie meczu, któryś z kiboli oświęcimskich rzucił na dolną część trybuny petardę. Klatka (ogrodzenie – dop. dyr), w której byli odizolowani kibice Unii nie była właściwie zabezpieczona, bez zadaszenia, nawet można było stamtąd wyjść, co się zresztą stało. Później przyjezdni odpalili race dymne. Dym dotarł nad trybunę. Nie było nic widać. Ochrona w ogóle nie reagowała, bała się – wspomina. Dramat rozegrał się w dwudziestej minucie spotkania. Na trybunę zaczęły lecieć seriami petardy. Wiele osób zatykało uszy. Jedna z petard spadła na bluzę Zbigniewa Wójtowicza. Uciekając z trybun nie zauważył jej od razu. Po sekundzie spostrzegł coś dymiącego na ubraniu i zamierzał to odrzucić. – Petarda wybuchła mi w ręce. Biegnąc nadepnąłem na następną, która też wybuchła i mnie ogłuszyła. Widząc to, mój znajomy wyprowadził mnie stamtąd – relacjonuje najdramatyczniejsze chwile pobytu na stadionie. Zeszli na plac za trybuną obok toru rowerowego. Za ogrodzeniem, na zewnątrz stały radiowozy policyjne. Przepisy uniemożliwiają stróżom prawa wchodzenia na stadiony. Mogą wkraczać, gdy się dopiero coś niepokojącego dzieje. Jeden z policjantów udzielił pierwszej pomocy poszkodowanemu andrychowianinowi i wezwał karetkę. Lekarz przyjmujący go na szpitalnym oddziale ratunkowym w Wadowicach w pierwszej chwili zdecydował o amputacji dwóch palców. Potem, po konsultacji, postanowiono o odcięciu tylko końcówek kciuka i palca wskazującego. Mężczyzna i jego córki twierdzą, że gdyby nie wkroczyła policja, to doszłoby do jeszcze większych dramatów.
Andrychowianin oskarża organizatora, czyli Beskid, o spowodowanie jego nieszczęścia. Chce po zakończeniu postępowania policyjnego wystąpić o odszkodowanie na drogę sądową przeciw klubowi. Ma też nadzieję, iż stróże prawa ujmą sprawcę.
Co na to prezes Beskidu Marek Wdowik? – Jest mi ogromnie przykro z powodu tego co się stało i to tym bardziej, że jestem lekarzem – mówi szef andrychowskiego klubu. – Tracimy też na wizerunku, bo zła sława o wydarzeniach rozchodzi się szybko. Rozmawiałem przed meczem z prezesem Unii i zapewniał mnie, że obędzie się bez ekscesów. Konsultowałem się też z policją oraz firmą ochroniarską i oni uznali, że 35 osób ochrony podczas meczu, to liczba wystarczająca. Zdaniem prezesa kibole oświęcimscy to wygi we wnoszeniu petard na stadiony. Jeden ładunek ma rozmiary nie większe niż 2-3 cm długości i trudno go ochronie znaleźć podczas przeszukań. Prezes przypomina też, iż kiedy w rundzie jesiennej andrychowscy kibice jechali na mecz do Oświęcimia, to tamtejsi policjanci zatrzymali ich w Osieku i przerwali podróż, a tym razem odpowiedniej prewencji w drugą stronę nie było. Sternik andrychowskiego klubu chciałby cały dochód z jednego meczu przekazać Zbigniewowi Wójtowiczowi na leczenie albo zorganizować mecz charytatywny dla niego.
Prezes Wdowik poprosił naszą redakcję o kontakt z poszkodowanym. Ten jednak – przynajmniej na razie – nie chce rozmawiać z kierownictwem klubu.