W Bielsku-Białej zaczęły obowiązywać nowe zasady segregacji śmieci. Zamiast na trzy, bielszczanie segregują teraz odpadki powstające w domowych gospodarstwach na pięć frakcji. Do tego dochodzą dwie dodatkowe – istniejące też wcześniej – czyli skoszona trawa (i inne zielone odpady z ogrodów) oraz popiół. Ta z pozoru niewielka zmiana wprowadziła spore zamieszanie.
Nowe zasady segregacji nie są wynikiem czyjegoś widzimisię w Urzędzie Miejskim, lecz efektem rozporządzenia ministra środowiska z grudnia 2016 roku w sprawie szczegółowego sposobu selektywnego zbierania wybranych frakcji odpadów. Tłumacząc w skrócie: wcześniej samorządy miały wolną rękę przy ustaleniu jak na ich terenie ma wyglądać selektywna zbiórka opadów, teraz minister narzucił to odgórnie. Zarządził, że w całym kraju śmieci segregowane będą w taki sam sposób. Dla niektórych nie miało to znaczenia, bo już wcześniej w gminach tych segregowano odpadki bardzo dokładnie. Gorzej tam – jak w Bielsku-Białej i niemal wszystkich większych miastach – gdzie przyjęto wcześniej bardziej liberalny sposób segregacji. Na początku w Bielsku-Białej obowiązywał podział na dwie frakcje – mokrą i suchą, a później na trzy, gdy z frakcji suchej wydzielono szkło.
Czas zamętu
To, że pomysł ministra wprowadził spore zamieszanie, widać najlepiej po liczbie telefonów, jakie prawie codziennie odbieramy w redakcji. Mieszkańcy dzwonią skarżąc się, że na przykład komuś na czas nie opróżniono kubłów, albo że nowych kubłów jeszcze im nie dostarczono. W szoku są mieszkańcy blokowisk, których ciasne kuchnie zamieniały się w „zakłady” segregacji odpadów. A jak je już w mieszkaniu posegregują, to mają problemy z odnalezieniem na osiedlu właściwego pojemnika, do którego daną frakcję mogą wyrzucić. Dużym kłopotem spółdzielni mieszkaniowych jest teraz z upchanie w niewielkich altanach czy komorach zsypowych odpowiedniej ilości różnych pojemników na odpadki. Dzwonią też ci, którzy nie bardzo wiedzą do jakiej frakcji zakwalifikować dany odpad. I nie ma się czemu dziwić, skoro przez ostatnie pięć lat uczono ich, że wszystko dzielimy na trzy kupki. Tego uczono również dziatwę szkolną i przedszkolaków, wbijając do ich małych główek, że śmieci segreguje się w grodzie nad Białą na suche i mokre. Cała ta nauka przyda się teraz psu na budę.
Bielszczanie telefonują do nas, bo gdzie indziej – czyli do ratusza lub odbierającej odpadki na terenie Bielska-Białej spółki Suez (dawniej Sita ZOM) – dodzwonić się często nie sposób. Linie telefoniczne są bowiem – jak słyszymy – wciąż zajęte.
Urzędnicy uspakajają, że wszystko jest pod kontrolą, to tylko chwilowe trudności związane z wprowadzeniem nowego systemu, a konkretne problemy są na bieżąco rozwiązywane. A to, że dodzwonienie się w sprawie śmieci graniczy z cudem jest także sytuacją chwilową, spowodowaną mnogością interwencji. Codziennie bowiem telefonują do ratusza (lub spółki Suez) w sprawie śmieci setki osób. – Pracownicy nie są w stanie odebrać takiej ilości telefonów, gdyż każdy mieszkaniec oczekuje indywidualnego podejścia i poświęcenia mu czasu. Powoduje to, że w czasie trwania jego rozmowy bezskutecznie próbuje się dodzwonić kilkadziesiąt innych osób – usłyszeliśmy, gdy zapytaliśmy o tę kwestie w ratuszowym biurze gospodarki odpadami.
Wątpliwe korzyści
W całej tej historii nie to jednak wydaje się najistotniejsze. Bardziej zastanawiające jest po co w ogóle „uszczęśliwiono” w ten sposób bielszczan? Zwłaszcza że korzyści płynące z nowego sposobu segregacji śmieci wydają się bardzo wątpliwe. Mieszkańcy – zwłaszcza blokowisk – dostrzegają w nim same negatywy. Nie dość, że muszą teraz dokładniej segregować odpady, co wymaga dodatkowego czasu i energii, to jeszcze – wszystko na to wskazuje – za ich wywóz zapłacą więcej niż wtedy, gdy segregowali odpadki tylko na dwie frakcje! Wzrosły bowiem koszty odbioru i przetworzenia odpadów podzielonych na większą liczbę kupek.
To, że w Bielsku-Białej wybrano kiedyś najprostszy sposób segregacji, nie było dziełem przypadku czy lenistwa. Po prostu miasto zainwestowało w nowoczesny zakład przeróbki odpadów, wyposażony w nowoczesną, w pełni zautomatyzowaną linię ich segregacji. Kilometry taśmociągów, setki wymyślnych czujników i sensorów, separatory i wstrząsacze, a na koniec wprawne ludzkie dłonie są w stanie szybko i skutecznie rozdzielić to, co przywożą do zakładu śmieciarki nie na pięć, lecz nawet na kilkanaście frakcji. Sam plastik ze względu na jego twardość czy kolor dzielony jest przez tę maszynerię bodajże na siedem rodzajów. Teraz jest tak samo. Wszystko co przyjedzie do zakładu przeróbki, przechodzi identyczny proces mechanicznej segregacji. To, że papier, plastik czy tak zwane pozostałości po segregacji trafiają tam w oddzielnych transportach, w praktyce nie ma znaczenia. Wszystko i tak trafia na tę samą automatyczną linię do segregacji, gdzie dzielone jest niezmiennie na kilkanaście frakcji. Także jakość uzyskiwanych w ten sposób surowców wtórnych nie uległa większej zmianie. Może tylko z tą różnicą – jak przyznała Jolanta Siwek z Zakładu Gospodarki Odpadami – że teraz można dokładniej posegregować odpady papierowe. Dawniej, gdy trafiły one na taśmociąg wraz z plastikiem, trudniej było wydzielić z tej masy zmoczone i miękkie arkusze papieru. Trudno więc zakładać, że nowy ogólnokrajowy sposób selektywnego zbierania odpadów w jakiś znaczący sposób ulepszył gospodarkę odpadami w Bielsku-Białej. Na pewno jednak wprowadził – przynajmniej na razie – wiele zamętu.