Wydarzenia Bielsko-Biała

Tańczący z butelkami. Najlepszy barman świata jest z Bielska

Wygrał 67 zawodów, 100 razy był na podium, dał 1300 pokazów, odwiedził 61 krajów, zrobił 30 tysięcy drinków i dorobił się ponad 50… szwów – oto dorobek bielszczanina Marka Posłusznego, wielokrotnego mistrza świata w zawodach barmańskich, prawdziwej legendy tej dyscypliny.

Gdy Marek Posłuszny staje za barem, obserwującym jego pokazy szczęki opadają. Charyzmatyczny mistrz wciąga publikę do zabawy i oczarowuje niebywałymi barmańskimi sztuczkami. Butelki i szejkery latają w powietrzu jak zaczarowane i posłuszne barmanowi, lądując to na czole, to na łokciu. Wyrzucona za plecami w powietrzu butelka może się obrócić kilka razy, odbić od ręki i jakimś cudem po kolejnych obrotach precyzyjnie wpaść do szejkera. Wszystko to w rytm muzyki, wykonywane tanecznym krokiem i z promiennym uśmiechem. I zwieńczone podaniem fantazyjnych koktajlów. Może się wydawać, że przychodzi mu to bez wysiłku, ale zdobywanie niezliczonych tytułów mistrzowskich w barmańskiej kategorii flair (pokazowej) okupił czternastoletnią katorżniczą pracą, nieraz trenując po kilkanaście godzin dziennie.

Jak zaczynał „Boston”

32-letni dziś Marek Posłuszny pierwsze dwie dekady swojego życia spędził w Bielsku-Białej. Jeszcze gdy uczęszczał do Technikum Hotelarstwa i Turystyki im. Juliana Tuwima rozpoczął pracę kelnera w karczmie Rogata. – Wtedy nie było w tym rejonie Bielska-Białej wielu miejsc, w których można było potańczyć. A tu w piątkowe i sobotnie wieczory kwitło życie, a mega wrażenie – także na mnie – robiły podrzucające butelkami barmanki Sabina i Kamila – wspomina. 18-latek postanowił sam spróbować tej trudnej sztuki. W sierpniu 2004 roku umówił się na pierwszy trening. Po dwóch tygodniach zabawy w podrzucanie butelkami „Boston”, bo taki przydomek do niego przylgnął (nawiązanie do szejkera bostońskiego), dostał od szefa bojowe zadanie. Miał już za dwa tygodnie reprezentować lokal podczas najważniejszych w Polsce zawodów w kategorii juniorskiej. Jakiś czas się wzbraniał, ale do imprezy solidnie się przygotował. – Nie mogę powiedzieć, bym zaczynał zupełnie od zera. W tym czasie grałem w koszykówkę w bielskim Spetechu i uwielbiałem robić rozmaite sztuczki z piłkami. Po prostu piłki zamieniłem na butelki i szejkery – uśmiecha się. Pierwszych zawodów w bielskiej karczmie nie zapomni z wielu powodów. – Jak się okazało, do Bielska-Białej zjechała wtedy cała śmietanka polskich barmanów. Były to pierwsze zawody niezależnej ligi barmańskiej, która potem stała się międzynarodowa – wspomina. Doświadczeni sędziowie byli pod wrażeniem tego, co zaprezentował miejscowy nastolatek z zaledwie kilkutygodniowym doświadczeniem. Co więcej, nieopierzony zawodnik zaserwował parę własnych, dopiero co wymyślonych trików. Zdobył trzecie miejsce w kategorii juniorskiej i usłyszał wiele ciepłych słów pod swoim adresem. Było już jasne, że ma talent do flairu.

Od tego momentu Marek Posłuszny niemal co miesiąc jeździł na barmańskie konkursy. Już po siedmiu miesiącach treningu, w marcu 2005 roku podczas rozgrywanych w Warszawie mistrzostw Polski zdobył siódme miejsce. – Stwierdziłem wtedy, że już się nie zatrzymam. Flair stał się prawdziwą pasją – mówi. W tym roku zawiązała się przyjaźń z Tomaszem Małkiem, innym gigantem widowiskowej dyscypliny, z którym zaczął jeździć na zawody i trenować, posiłkując się nagraniami występów profesjonalistów. W bielskim technikum ukończył kurs barmański, który pogłębił jego wiedzę.

Na pierwszy zagraniczny konkurs, wraz z Tomaszem Małkiem, wybrał się do Rumunii. – To pamiętny wyjazd między innymi z tego powodu, że zepsuł się nam samochód. W każdym razie dojechaliśmy tam, poznaliśmy kilku dobrych zawodników i jeszcze bardziej wzrósł nasz apetyt na udział w największych międzynarodowych imprezach – opowiada bielszczanin. Następne w kolejce były legendarne i najbardziej prestiżowe zawody „Roadhouse” w Londynie, na które Polacy wybrali się w lutym 2006 roku. Musieli zaczynać od eliminacji w samym ogonie stawki. Tuż po swoim występie Marek Posłuszny spakował się i bawił w klubie, kibicując najlepszym. Wtedy dowiedział się, że – jako pierwszy Polak w historii – wszedł do finału w gronie najlepszych ośmiu barmanów z całego świata. Zaledwie w wieku 19 lat rywalizował jak równy z równym z osobami, których pokazy dopiero co oglądał na dvd. – Zobaczyliśmy, że jesteśmy w stanie walczyć o najwyższe laury – podsumowuje.

Legenda wciąż w formie

Dzisiaj Marek Posłuszny jest żywą, i ciągle w najwyższej formie, legendą zawodów flair. Już ponad sto razy był na podium zawodów, a wygrywał aż 67 razy, w tym zawody rangi mistrzostw świata i puchary świata! Jest jedyną osobą na świecie, która wygrała mistrzostwa świata obu największych federacji – WFA i IBA. Co więcej, ciągle jest w najwyższej formie. Dość powiedzieć, że dwa lata temu w Japonii zdobył mistrzostwo świata, a w ubiegłym roku triumfował w pucharze świata. Niewiele jest dyscyplin, w których Polacy odnosiliby systematycznie tak wielkie sukcesy. Zdobycie kilku laurów wiąże się z najlepszymi wspomnieniami. W 2007 roku bielszczanin wybrał się do Las Vegas na pierwsze mistrzostwa świata. Do lokalu, w którym je organizowano, początkowo nie chciano go nawet wpuścić. Bo dopiero co skończył 21 lat, a Amerykanie używają innego formatu daty w dokumentach i byli przekonani, że jest niepełnoletni. Dopiero dostarczenie paszportu otworzyło mu drzwi nie tylko do lokalu, ale i do czwartego miejsca w mistrzostwach, podczas których był rzecz jasna najmłodszym zawodnikiem. – Był to ogromny sukces, który świętowałem razem z Tomkiem jeżdżąc przez miesiąc po Stanach. Nikt nas nie znał i nie wiedział, skąd się w ogóle urwaliśmy. W tym samym roku zdobyliśmy nagrody dla najlepszych młodych zawodników na świecie – opowiada.

Szczególne miejsce w sercu bielszczanina mają mistrzostwa świata, rozgrywane w 2011 roku w Polsce, na które przyjechali reprezentanci 60 państw. – Wygrałem eliminacje i mogłem reprezentować nasz kraj. W Hiltonie było półtora tysiąca kibiców. Z Bielska-Białej przyjechali dwoma autobusami. Szczęście było po mojej stronie. To był mój pierwszy tytuł mistrza świata, i to zdobyty na swoim terenie, przed swoimi kibicami. Do tamtej chwili nikomu nie udało się zdobyć tytułu w takich okolicznościach – wskazuje.

50 szwów

Osiąganie takich sukcesów trzeba było okupić katorżniczą wręcz pracą. I wyprowadzką z rodzinnego miasta otoczonego ukochanymi górami do Warszawy. Miłośnik koszykówki marzył wpierw o krakowskim AWF-ie, jednak ostatecznie jego wybór padł na czołową prywatną uczelnię – Collegium Civitas w stolicy kraju. Będąc najlepszym uczniem swojego technikum ze średnią 5,12, nie miał najmniejszych problemów z rekrutacją i ukończeniem stosunków międzynarodowych. Jednocześnie w Warszawie rozpoczął pracę w słynnej restauracji Hard Rock Cafe, pierwszej w Europie Wschodniej, która na dodatek kładła nacisk na pokazy barmańskie.

Butelki podrzucał więc w pracy, a także… przed i po pracy. Trening był sprawą priorytetową. Pracował tylko tyle, by zarobić na czynsz, czesne i jedzenie. A w każdej wolnej chwili trenował. 8-9-godzinny trening był normą. Rekordowy trwał aż 16 godzin. Ćwiczy w specjalnej sali, zaprojektowanej w taki sposób, by butelki… tłukły się jak najrzadziej. Podłogi, a nawet ściany są pokryte matami i gumą. Jak wyglądają barmańskie ćwiczenia? To ciągłe katowanie, aż do osiągnięcia perfekcji, jednego numeru. Oraz wymyślanie nowych, dzięki którym można pokazać się z dobrej strony na zawodach.

Podczas treningu butelki w dużych ilościach latają na wszystkie strony. Wystarczy kilkucentymetrowy błąd, a butelka może uderzyć o ostrą krawędź, rozpaść się na pół i wbić – najczęściej – w rękę lub nogę. – Oj, nazbierało się tych szwów. Długo je liczyłem i doszedłem do 42, gdy w końcu przestałem. Ale myślę, że zaliczyłem ich już powyżej 50 – mówi o „urokach” flairu. Dla barmana przygotowującego się do mistrzostw nie ma większego koszmaru, niż taka rana cięta „zdobyta” tuż przed mistrzostwami. – Dla nas ręce to najważniejsze narzędzie pracy. Dwa lata z rzędu miałem problem z kontuzjami. W pierwszym przypadku miałem cztery szwy na dwa dni przed mistrzostwami, a w drugim – dwa szwy na dwa dni przed zawodami. Nie ma siły, wtedy ręka nie jest tak sprawna jak zazwyczaj, a przecież podczas występu wykonuje się po kilkaset podrzutów i „wyłapań” i podrzuca się kilkoma elementami naraz. Na szczęście, wraz ze zdobywaniem doświadczenia tak dokuczliwych kontuzji jest mniej – przybliża.

Życie na walizkach

W takim tempie jak obecnie, Marek Posłuszny będzie miał na koncie odwiedziny w połowie wszystkich krajów świata. Występował już na pięciu kontynentach, w 61 państwach. Tylko w Chinach był już dziesięciokrotnie, a jeździł między innymi do Kuwejtu, RPA czy Meksyku. – Myśląc o pracy barmana, raczej się nie przypuszcza, że to ktoś, kto jeździ po całym świecie, robi to, co lubi i jeszcze jest w stanie się z tego utrzymać – mówi bielszczanin. Jednak ciągłe podróże, w których towarzyszy mu Tomasz Małek, sprawiają, że panowie więcej czasu spędzają razem, niż ze swoimi partnerkami. – Znamy się jak łyse konie. Nie zawsze jest łatwo, ale opanowaliśmy sztukę kompromisu i wiemy, że czasem trzeba zagryźć zęby – stwierdza.

Barmani już od dekady wspólnie prowadzą agencję barmańską Flair Factory. – Zwycięstwa w zawodach nie wiążą się z dużymi profitami, ale pomagają w naszej codziennej działalności. Dzięki temu, że jesteśmy w światowej czołówce, klienci chętniej się do nas zwracają. Na co dzień organizujemy pokazy barmańskie, obsługujemy rozmaite imprezy, w tym te najbardziej prestiżowe, prowadzimy warsztaty dla innych barmanów, jeździmy po świecie jako instruktorzy, organizujemy obozy dla barmanów z całego świata, uczestniczymy w seminariach i szkoleniach, pokazujemy się gościnnie na pokazach w hotelach i cocktail barach w różnych zakątkach globu i dużo występujemy… – wylicza mistrz. Na początkowym etapie ich działalności pod względem promocyjnym sprawdziły się występy w polskiej i zagranicznej telewizji. Byli na przykład bohaterami pierwszej edycji programu „Mam Talent!”, a występowali i w BBC.

– W tym co robię, kibicuje mi cała rodzina. Największą moją fanką jest mama. Mam setki lotów, a ona dzwoni za każdym razem i wypytuje, gdzie lecę, z kim i kto będzie na zawodach. Mogę też liczyć na wsparcie przyjaciół z rodzinnego miasta, z którymi ciągle utrzymuję kontakt. Do Bielska-Białej przyjeżdżam za każdym razem z wielką ochotą, choć mam taką możliwość może raz na kwartał. Zawsze z dumą mówię, że pochodzę z Bielska-Białej i nasze miasto promowałem chyba w każdym wywiadzie, jaki w życiu udzieliłem – uśmiecha się. – Obecnie moim marzeniem jest to, aby wystąpić kiedyś w Bielsku-Białej. Chciałbym ucieszyć bielszczan tym – szczególnie po porażkach naszych piłkarzy – że mają u siebie mistrza świata – dodaje. Wsparcie najbliższych bardzo się przydaje. Bo przecież formę trzeba szlifować cały czas i znaleźć do tego motywację. – Muszę trenować, wymyślać nowe triki, dużo czytać i oglądać, śledzić rozwój branży i być ze wszystkim na czasie. To bardzo trudne i żmudne zajęcie. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli ja dzisiaj odpoczywam, to ktoś – może nawet na drugim końcu świata – właśnie ostro trenuje, by pokonać mnie na najbliższych mistrzostwach – zauważa.

Koktajle fit i vege

Bycie barmanem, nawet mistrzem świata w najbardziej widowiskowej dyscyplinie, w Polsce nie jest równoznaczne ze sławą i fortuną. Przepisy zabraniają choćby reklamowania alkoholu, a przecież to właśnie udział w reklamach to dla wszelkiej maści sportowców największe źródło dochodów. Koledzy po fachu bielszczanina w swoich krajach są nieraz prawdziwymi gwiazdami. Barmani spotykają się też z hipokryzją. Okazuje się, że w kraju, w którym ogromna większość sięga po alkohol, słowa drink czy koktajl mogą być tabu albo być rozumiane w bardzo wąskim zakresie. – W Polsce boom na koktajle jest dopiero przed nami. Na Zachodzie rozwija się ta „koktajlowa” kultura i cocktail bary powstają jak grzyby po deszczu. Bo koktajl nie musi być miksem powodującym ból głowy. Można stworzyć wręcz miliony niepowtarzalnych kompozycji dosłownie na każdą okazję i do każdego posiłku. Przecież modne są nawet koktajle bezalkoholowe, fitkoktajle czy koktajle… wegańskie. Do ich tworzenia można wykorzystać niemal wszystkie owoce, warzywa, kwiaty i przyprawy z każdego miejsca na świecie. Możemy więc cieszyć się smakiem wszystkiego, co nas otacza – zachęca do eksperymentów.

Zdjęcia:
Z archiwum Marka Posłusznego

google_news