>>> Prezydent Jacek Krywult: – Ja i nuda! To jakiś żart?
– Zamierzałem spytać, czy Panu nie żal, ale zacznę inaczej: gratuluję!
– A czego?
– Decyzji, którą Pan podjął. Intryguje mnie tylko czy naprawdę powiedział Pan „pas” czy tylko wrzucił na luz?
– Powiedzmy, że przyhamowałem. Jazda na pełnym gazie przez siedemnaście lat staje się męcząca i wycieńczająca.
– No i organizm się wyczerpuje…
– A tak, owszem. Właśnie ostatnio dość boleśnie się o tym przekonałem. Kierowanie tak dużym miastem to nie tylko satysfakcja, ale także ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny. Chyba trzeba więc przekazać kierownicę z nadzieją, że następca pojedzie mądrze i bezpiecznie. A poza tym trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny niepokonanym.
– Czy mam uwierzyć, że wytrzyma Pan na fotelu pasażera?
– Łatwo na pewno nie będzie, ale przecież nigdy nie szedłem na łatwiznę.
– To fakt. Lubił Pan nie tylko decydować osobiście, ale – trzeba przyznać – odpowiedzialności nie zrzucał Pan na wszystko dookoła.
– W pańskiej opinii nie podoba mi się określenie „osobiście”. Odpowiedzialność prezydenta zgodnie z literą prawa jest jednoosobowa. Przy podejmowaniu decyzji chętnie więc kierowałem się własnym rozumem i doświadczeniem, ale nigdy nie lekceważyłem głosu współpracowników czy oponentów. Dzięki temu wszystkiemu przez kilkanaście lat niezmiennie cieszyłem się zaufaniem obywateli, którym najpewniej styl kierowania miastem i jego efekty przypadły do gustu.
– W doborze tych współpracowników nigdy Pan się nie mylił?
– Bardzo rzadko. To też jest kwestia doświadczenia. Zresztą na waszych łamach skwapliwie wytykaliście mi tego typu przypadki. Przyzna pan, że jednostkowe.
– Tak, przyznam. Więc do najlepszych i najwierniejszych współpracowników zalicza Pan…
– Nie starczyłoby nam czasu, bo to bardzo długa lista.
– Podobnie jak luźniej związanych z ratuszem znajomości i kontaktów, których można Panu pozazdrościć.
– Oj, można. To taki bonus na tym stanowisku. Wciąż ocierałem się i ocieram o wspaniałych ludzi związanych z kulturą, nauką, polityką czy sportem.
– W przypadku niektórych można mówić o zażyłości.
– Na pewno. W szczerej przyjaźni żyję z całą rodziną państwa Góreckich. Do swoich znajomych lub dobrych znajomych mam zaszczyt zaliczyć państwa Pendereckich i rodzinę Koterbskich, panów Lubańskiego czy Stańkę, z którym w ogniu przyjacielskich sporów wywalczyłem obecność tradycyjnego jazzu na naszym festiwalu. Wiele łączy mnie z rodziną Zbyszka Pietrzykowskiego, którego żegnałem jako pięściarza po jego ostatniej walce w Gliwicach. A Mariana Kasprzyka znam chyba najdłużej – od czasów, kiedy ucząc się w technikum grałem w piłkę w BBTS-ie. Zresztą tych wspaniałych nazwisk i wspaniałych ludzi mógłbym wymieniać nieomal bez końca.
– Przyjaźnie to wspaniała rzecz, ale nie nudzi się Pan w domu?
– Póki co, to przebywam w nim bardzo krótko. A poza tym ja i nuda! To jakiś żart? Odwiedzają mnie syn z synową, zresztą bywają dość często w letnim domku w Ustroniu, więc często są w naszych okolicach. Poza tym ostatnich kilka miesięcy spędziłem w szpitalach, gdzie rodzinę miałem na wyciągnięcie ręki, a dzięki synowi, który bywał u mnie niemal codziennie, lżej przechodziłem chorobę i kurację. No i są wnuczęta, z którymi mam świetny kontakt, choć podczas spotkań ostro muszę rywalizować z ich tabletami.
– Nie da się zarazić ich książkami, których ma Pan pełne półki?
– Niestety, nie. Nad czym ubolewam. Książkami zarażony jestem ja i dlatego nie ma obaw, że będę się nudził. Młoda generacja urodziła się natomiast w otoczeniu komputerów i z nimi zostanie. A mnie pozostały czytelnicze zaległości, zwłaszcza pozycje z dedykacjami autorów. Te czytam w pierwszej kolejności i z wielką przyjemnością.
– Mijający rok był zapewne najgorszym w Pańskim życiu. Nie kusi więc dłuższy urlop?
– Tak. Rzeczywiście był najgorszy. A na dłuższym urlopie byłem bardzo dawno temu. I co ciekawe, nigdy też nie byłem na żadnej zagranicznej wycieczce. Dawniej preferowałem kilkudniowe wypady do moich ulubionych Dąbek, do ośrodka, który wybudowałem i który do dziś istnieje. Żałuję, że nie wybrałem się tam w ostatnich kilkunastu latach, ale cóż – nie wyszło…
– Który dzień rządzenia miastem uważa Pan za najprzyjemniejszy?
– Jeden?! Proszę mi wierzyć, mam ich mnóstwo. Każda decyzja i każde przedsięwzięcie, które kończyły się sukcesem miasta i jego mieszkańców, a ja miałem w nich swój udział, sprawiały mi ogromną przyjemność. Nieraz były to bardzo trudne i żmudne działania. Trzeba było uruchamiać wszystkie możliwe „sprężyny”, czasem bardzo wysoko… Ale wśród wielu dziesiątek inwestycji z pewnością dwie kosztowały mnie wiele zdrowia i wiązały się z ogromem poważnych działań. Chodzi o budowę wiaduktu w ciągu ulicy Wyzwolenia oraz przebudowę ulicy Cieszyńskiej. W tym drugim przypadku odnieśliśmy ostatnio ogromny sukces, jakim jest korzystny dla Miasta wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego. To sukces, który przyniesie korzyść nie tylko mieszkańcom Bielska-Białej. Taka kolejna w naszym mieście arteria to duża satysfakcja.
– Łatwo się podobnych satysfakcji pozbawiać?
– Wracamy do pierwszych pytań: łatwo mi nie będzie…
Rozmawiał:
PIOTR WYSOCKI
Ano właśnie, nie jest łatwo tym co na emeryturze za 1700 lub mniej. Wielu, wielu bezimiennym.
Spokojnie, zostaje jeszcze panu dochód z PSZOK w BB, ogromna kasa i wpływy, źle nie będzie 🙂
A komu to łatwo jak odchodzi na emeryturę? Na różnych poziomach ale podobny wstrząs. Dużo czasu? Nie to wtedy jest najważniejsze. Prezydent tylko przyhamował więc chyba nie emerytura w wieku dobrze emerytalnym. Ale politycy inaczej liczą.