Anestezjolodzy dla większości są anonimowymi lekarzami, którzy dbają o podanie znieczulenia. Nic bardziej mylnego. To ich wiedza, stanowczość, szybkość działania pozwalają wielu pacjentom ponownie stanąć na nogi. Poskramiają ból, znieczulają, resuscytują… Przez wielu anestezjolog określany jest wprost jako zastępca anioła stróża, sprawujący pieczę nad życiem chorych, stojąc na granicy między życiem a śmiercią.
Pierwsza linia medycznego frontu. Oddział Intensywnej terapii. To miejsce w szpitalu, w którym przyjmuje się pacjentów w stanie krytycznym, nagłym, zagrażającym ich życiu. Nie ma tutaj czasu na błędy. Mało kto wie, że główny prym wiodą tutaj właśnie specjaliści anestezjologii. O tym jak wygląda ich praca red. Katarzyna Lindert-Kuligowska rozmawia z dr n.med. Agnieszką Misiewską-Kaczur, specjalistą anestezjologii i intensywnej terapii, specjalistą mikrobiologii lekarskiej Szpitala Śląskiego w Cieszynie.
To, co martwi szczególnie, to liczba anestezjologów. Mówi się, że lekarzy, którzy decydują się na tę właśnie dziedzinę medycyny, jest po prostu za mało. Czy tak jest także w Cieszynie?
Obecnie mamy dziewięciu rezydentów. To naprawdę sporo. W ciągu 17 lat nasz oddział wychował 18 rezydentów, mamy nadzieję, że do tego grona dołączy właśnie ta dziewiątka. Mamy stabilny zespół w cieszyńskim szpitalu, odpukać (śmiech). Oczywiście pracy jest ogrom. Zawsze mówię, że rano na odprawie jest nas sporo, ale na oddziale zostaje nas trójka lub nawet mniej. Większość bowiem pracuje na rzecz całego szpitala, zabezpiecza inne oddziały – znieczula pacjentów, konsultuje, schodzi na SOR, jeśli stan pacjenta tego wymaga. W końcu to my dbamy o bezpieczeństwo pacjenta podczas zabiegu, bierzemy udział w znieczulaniu podczas porodu, zajmujemy się konsultacjami żywieniowymi, a także terapią bólu.
Mimo to stale mówi się, że w Polsce brakuje anestezjologów. Dane pokazują, że lekarzy tej specjalizacji mamy 6872, z czego 1266 jest w wieku powyżej 65 lat…
Oczywiście, stale mówi się, że anestezjologów brakuje. Tak jak okulistów, pulmonologów, nefrologów i wielu innych. Stąd też przygotowuje się miejsca na uczelniach medycznych, zachęca młodych do kierunków medycznych. Tylko nie mówi się o tym, że większa liczba kandydatów nie oznacza zwiększenia liczby rezydentów i późniejszych specjalistów. Nie zwiększa się liczba miejsc szkoleniowych ponieważ do szkolenia niezbędne jest wykonanie określonej liczby procedur, bez tego nie zdobędzie się wiedzy koniecznej do otrzymania specjalizacji.
A wasza specjalizacja wymaga sporej wiedzy i doświadczenia. OAiIT jest bowiem oddziałem, na którym żaden pacjent nie chce trafić…
Rzeczywiście, pracujemy z pacjentem w bezpośrednim stanie zagrożenia życia. To fakt. Od początku bierzemy pod uwagę, że chory bez naszej pomocy, bez intensywnej terapii po prostu by umarł i to zapewne bardzo szybko. Zależy nam przede wszystkim na tym, aby pacjent opuścił intensywną terapię, wrócił do domu, do rodziny, do normalnego funkcjonowania. Po prostu mógł normalnie żyć.
Czasu na zastanowienie się często nie ma…
To jest agresywna medycyna, bardzo zinstrumentalizowana, wymagająca ogromnej liczby sprzętu, bardzo dużego zaangażowania pracy zespołu. Na co dzień bowiem pracujemy w zespołach lekarsko-pielęgniarskich, zarówno na sali operacyjnej, jak i później na sali chorych. To wymaga pewnej stanowczości decyzji, znajomości procedur oraz standardów postepowania.
To jest praca mocno obciążająca psychicznie…
Trudno mi to ocenić osobiście – innej pracy po prostu nie znam (śmiech). Oczywiście ta specjalizacja wymaga chęci działania, dużej samodzielności, jednocześnie zaangażowania, ustawicznej nauki. W tym zawodzie bardzo dużo się dzieje i nie ma miejsca na monotonię.
I pewnie dlatego jeszcze niedawno byliście bohaterami. Na pierwszej linii frontu w czasie pandemii… Czy coś z tego wszystkiego zostało?
Mówi się, że wojna rozwija medycynę. I tak też stało się podczas pandemii Covid-19. Nasze możliwości terapeutyczne się poszerzyły, tak samo jak możliwości podtrzymania i ratowania życia. Współpracujemy ze wszystkimi oddziałami, lekarze każdej specjalizacji wspierają nas wiedzą, doświadczeniem. Oczywiście często możemy liczyć na wsparcie kolegów, zwłaszcza kiedy potrzebujemy specjalistycznych konsultacji. To jest specyfika naszego oddziału. Mamy ogrom pacjentów m.in. z chorobami autoimmunologicznymi, neurologicznymi, nefrologicznymi. Zajmujemy się także terapią pozaustrojową jak ciągłe terapie nerkozastępcze, plasmaferezy czy terapia ECMO. To wszystko jest nadal wykorzystywane, mimo że Covid-19 się zakończył.
No to dobrze, ale dla większości to sytuacje wręcz ekstremalne. Jak więc wygląda opieka nad pacjentem przed planowanym zabiegiem czy operacją?
Nasza opieka zaczyna się dość wcześnie. W szpitalu mamy poradnię anestezjologii, gdzie chory trafia na około 2 tygodnie przed zabiegiem czy operacją. Wyjaśniamy, co będzie się działo, co trzeba przed wszystkim zrobić, co poprawić, np. w żywieniu czy kontroli cukrzycy. W czasie zabiegu towarzyszymy pacjentowi, nie tylko dbamy o jego komfort, ale troszczymy się, aby wszystko przebiegło bez bólu, cierpienia, bezpiecznie, w komforcie, z jak najmniejszym urazem. Wszystko po to, aby ułatwić proces zdrowienia po zabiegu.
Wspieracie także zespoły transplantologiczne…
Mamy prężnie działający zespół, który zajmuje się przygotowaniem dawców narządów. Dla nas to szczególnie istotne. Zależy nam bowiem, aby przy tym nieszczęściu, jakim jest śmierć pacjenta, była jakaś iskierka… I ktoś dzięki tej osobie został uratowany. Jesteśmy ośrodkiem, który przygotowuje dawców między innymi nerek. I to jest ogromna pomoc dla oddziałów nefrologicznych, a dla pacjentów szansa na normalniejsze życie.
To wymaga współpracy zespołowej lekarzy…
My w Cieszynie mówimy po cichu, że tutaj panuje taki urok starego szpitala z tradycjami. Ciągle bowiem pracujemy razem. Z każdym lekarzem. Z każdym oddziałem. Nie ma żadnego wydzielania, jak to obserwujemy w dużych szpitalach. I tego część szpitali nam zazdrości. Ta współpraca przynosi efekty.
Dziękuję za rozmowę.