Byli wizjonerami i pod wieloma względami wyprzedzali swoją epokę. Cechował ich niezwykły entuzjazm, który wkładali w każdy projekt. Zawsze wysoko zawieszali sobie poprzeczkę, bo wymagali wiele przede wszystkim od siebie. Pracy poświęcali się bez reszty, nie zawsze licząc na zyski. Architekturę traktowali jak rodzaj sztuki. Zależało im, by była dobra i dobrze służyła ludziom. Śladów ich działalności w Cieszynie, ale nie tylko, nie brakuje.
W lipcu przypadła siódma rocznica śmierci Weroniki Barteli-Kołder, a swoje 90. urodziny obchodziłby natomiast Zbigniew Kołder, który zmarł niedawno, w czerwcu. Przypominamy więc sylwetki i działalność zawodową znanych w Cieszynie architektów, tym bardziej, że ich losy na bieżąco śledził “Głos Ziemi Cieszyńskiej”, co rusz donosząc na łamach o ich kolejnych dokonaniach.
Od razu stworzyli zgrany duet
W podróż do przeszłości udajemy się wraz z ich córką, Grażyną Kołder, która w swoim życiu zawodowym poszła w ślady rodziców.
– Mama była absolwentką Wydziału Architektury Politechniki Krakowskiej, chociaż wcześniej ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Techniczną – Wydział Analizy Chemicznej w Bielsku-Białej, a następnie pracowała w Studio Filmów Rysunkowych jako grafik-fazista. Była też absolwentką Państwowej Szkoły Muzycznej w Cieszynie w klasie fortepianu. Tato ukończył Liceum Pedagogiczne w Cieszynie, ale zdecydował o kontynuowaniu nauki na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Studia ukończył w 1957 roku i wrócił do Cieszyna. Pracę zawodową rozpoczął jako nauczyciel w Zespole Szkół Budowlanych, gdyż musiał odpracować nakaz pracy po liceum pedagogicznym, a następnie podjął pracę w cieszyńskiej pracowni „Miastoprojektu” Katowice, której późniejszą siedzibę przy ulicy 3 Maja zaprojektował. W latach 50. i 60. ubiegłego wieku, wraz z rozwojem budownictwa mieszkaniowego zaprojektował w Cieszynie i nie tylko szereg budynków wielorodzinnych, na przykład przy ulicach Chrobrego, Limanowskiego, Górnej, Korfantego czy Bobreckiej – wymienia Grażyna Kołder. Jej rodzice poznali się podczas studenckich praktyk mamy, a w 1963 roku wzięli ślub.
– Od razu stworzyli zgrany architektoniczny duet. Oboje byli członkami Stowarzyszenia Architektów Polskich. Tato był ponadto rzeczoznawcą i sędzią konkursowym SARP, został odznaczony srebrną odznaką SARP. Rodzice byli też członkami Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, posługującej się zresztą znakiem graficznym autorstwa mojego taty. W 1986 roku, za szczególne osiągnięcia w dziedzinie architektury, Ministerstwo Kultury i Sztuki nadało rodzicom Statusy Architektów Twórców – opowiada Grażyna Kołder.
Cieszyńscy architekci wspólnie projektowali nie tylko osiedla mieszkaniowe czy domy wypoczynkowe, ale także obiekty sakralne: kościół z parafią rzymskokatolicką w Oczkowie nad Jeziorem Żywieckim, kaplicę rzymskokatolicką w Kocierzu Rychwałdzkim i kościół wraz z klasztorem o.o. dominikanów w Ustroniu Hermanicach.
Lokalni patrioci
„Głos Ziemi Cieszyńskiej” od początku z uwagą śledził osiągnięcia architektoniczne, skrupulatnie notując kolejne sukcesy najpierw Zbigniewa Kołdera, a potem już wspólne, z małżonką. W numerze 18 z 1961 roku na pierwszej stronie tygodnika czytamy o tym, że „w ogłoszonym przez SARP konkursie na projekt szkoły podstawowej w Bładnicach koło Skoczowa, zdobył zaszczytne wyróżnienie młody cieszyński architekt – inż. Zbigniew Kołder”. W numerze 3 z 1970 roku „Głos” donosi o III nagrodzie dla małżeństwa cieszyńskich architektów w ogólnopolskim konkursie, rozpisanym przez SARP, na projekt Centralnej Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Jeszcze w tym samym roku, w numerze 25, czytamy o kolejnym osiągnięciu Weroniki i Zbigniewa Kołderów, którzy uzyskali wyróżnienie II stopnia w ogłoszonym przez SARP społecznym konkursie na projekt Centrum Zdrowia Dziecka pod Warszawą. „Głos” z 1971 roku, w numerze 52, informuje z kolei o I wyróżnieniu w drugim etapie konkursu na opracowanie architektonicznej koncepcji śródmieścia Katowic, które przypadło w udziale ambitnej parze architektów cieszyńskich.
Weronika Bartela-Kołder i Zbigniew Kołder byli autorami również nowej koncepcji tzw. uprzemysłowionego elastycznego budownictwa mieszkaniowego. Projekt nazwali C-71. W wywiadzie, który ukazał się w numerze 2 „Głosu” z 1972 r., zatytułowanym „Trzeba widzieć przyszłość…” opowiedzieli o niej red. Tadeuszowi Kopoczkowi. „„C” – to po prostu Cieszyn. Jesteśmy lokalnymi patriotami. Natomiast nasza propozycja liczbowa, przez czynniki centralne zamieniona została na 90. (…) Oceniono nasz projekt jako daleko wybiegający w przyszłość, jako budownictwo godne roku 1990.(…). – Główne zalety C-90? Poważne obniżenie zużycia materiałów, a tym samym kosztów oraz znaczne skrócenie cykli budowy. Poza tym system ten umożliwia dowolne kształtowanie wnętrz, zgodnie z potrzebami użytkowników mieszkań” – mówili.
– Zwieńczeniem opracowania nowej technologii było uzyskanie przez rodziców patentu w roku 1975. Problemem okazał się brak środków finansowych na realizację prototypu. W tym czasie sprowadzono do Polski technologię wielkopłytową tzw. W-70, więc na przeszkodzie stanęła niechęć „czynników centralnych”, wyrażająca się w kilku zdaniach, które potem na długo pobrzmiewały w uszach taty: „Chcecie przewrócić nam całą robotę?”, „Co was głowa boli jak my Polskę budujemy?”, „Czy w tym Cieszynie nie macie nic innego do roboty?”. W efekcie, ani w latach 70., ani 90., pomysł rodziców nie doczekał się realizacji. Zastanawiam się, czy budownictwo w ogóle dojrzeje do takiej technologii? – pyta Grażyna Kołder.
Architekt ma obowiązek widzieć całość
Kolejny ślad na łamach „Głosu Ziemi Cieszyńskiej” sprzed lat wiedzie do Skoczowa, który w 4 numerze 1973 roku informuje o zatwierdzonym do realizacji projekcie urbanistycznym osiedla Górny Bór. Jego autorzy, Weronika Bartela-Kołder i Zbigniew Kołder, zdradzili, co było myślą przewodnią projektu. „Przede wszystkim, by nazwa „Górny Bór” nie pozostała czczym frazesem, zaprojektowaliśmy mnóstwo zieleni, szczególnie w szerokim pasie równoległym do Bładnicy. Tam usytuowaliśmy żłobek, przedszkole, szkołę podstawową i średnią, ośrodek zdrowia, dom kultury (z salą widowiskową na 500 miejsc) oraz zespół obiektów sportowych, służących zarówno uczącej się młodzieży, jak i młodym mieszkańcom przyszłej dzielnicy. Odpowiednio zagospodarowane stawy staną się ośrodkiem sportów wodnych i doskonałym uzupełnieniem dzielnicy rekreacyjnej, powstającej w sąsiedztwie w zamian za utracony na rzecz inwestycji drogowych park nad Wisłą. W samym osiedlu domy powinny tonąć w zieleni drzew. (…) Zaprojektowaliśmy (…) w sumie 1770 mieszkań. (…) W dzielnicy tej staną trzy zespoły obiektów handlowo-gastronomiczno-usługowych. (…) Dla najmłodszych mieszkańców zaprojektowaliśmy tonący w zieleni ogród zabaw o powierzchni pół hektara, a w ogóle powinno tu być spokojnie i bezpiecznie, (…) ciągi ruchu pieszego będą wyraźnie oddzielone od kołowego”.
– Szkoda, że większość z zaplanowanych obiektów użyteczności publicznej nie powstała. Ale bogaty program funkcjonalny osiedla, będący kiedyś planistyczną normą, dzisiaj nazywa się ambitnie zrównoważonym rozwojem. Tylko po co ciągle wyważać otwarte drzwi? – komentuje Grażyna Kołder.
W jaki sposób Zbigniew Kołder postrzegał swój zawód? Czym była dla niego architektura? O tym opowiedział w numerze 3 „Głosu” z 1993 roku red. Kazimierzowi Kaszperowi w artykule „Pomysł na przestrzeń. Zwierzenia architekta”. „Uczciwie uprawiana architektura oznacza dążenie do tego, aby obiekt jak najlepiej służył inwestorowi, ludziom i otoczeniu. (…) Uważam, że architekt ma obowiązek widzieć całość, zanim zostanie ona narysowana. Więc to zmaganie się z pomysłem, szukanie obrazu, to wszystko co powoduje, że praca architekta jest pracą bliską malarstwu czy w ogóle sztuce – to mnie fascynuje i trzyma przy architekturze. Zawód ten można wykonywać stawiając sobie poprzeczki na różnych wysokościach, od niskich, całkowicie komercyjnych, po ambitne. (…) Jeżeli ambicje architekta spotkają się z dobrymi intencjami zleceniodawcy, to wówczas powstają warunki dla zaistnienia a r c h i t e k t u r y”.
Miasto, którego już nie ma
Zbigniew Kołder o urbanistyce i sztuce kształtowania krajobrazu wypowiadał się na przykładzie Ustronia, gdzie w latach 1985-1989 pracował w Urzędzie Miasta jako kierownik Wydziału Architektury i Gospodarki Terenowej, a potem w ramach swojej Autorskiej Pracowni Architektonicznej zajmował się też urbanistyką. Był m.in. współautorem planu ogólnego zagospodarowania miasta Ustronia i autorem koncepcji architektoniczno-przestrzennej ścisłego centrum miasta. W artykule „Jaki Ustroń?” z 1992 roku z sentymentem wspominał Ustroń, którego już nie ma: „Wąskie pasmo zabudowy z dwoma dominantami kościelnych wież, malowniczo położone w dolinie Wisły u podnóża majestatycznych gór, stojących na straży harmonii i piękna tego miejsca. (…) Ten niepowtarzalny zespół, ukształtowany jakby przez samą naturę w formie bramy powitalnej, zapraszającej w głąb Beskidów, należał do najpiękniejszych zakątków ziemi cieszyńskiej. Naturalnie płynące potoki wiodły w ciche doliny i na szlaki górskich wędrówek. Co się stało, że taki Ustroń pozostał już tylko w ludzkiej pamięci i na starych fotografiach? Odpowiedź jest prosta. Na długości prawie 5 kilometrów, od krańców Jaszowca aż po Lipowiec, na południowo-zachodnich stokach Równicy zbudowano kilkadziesiąt obiektów wczasowych i sanatoryjnych. Zabudowa wgryzła się wysoko w zbocza Czantorii, pokryła też przyległe pagórki, a w sam środek, niby potężne gwoździe, wbite zostały wysokie budynki „Manhattanu”. Charakterystyczne dominanty sylwetki miasta zostały zniwelowane w skali, wysokość dostojnych gór stała się policzalna w kondygnacjach zabudowy, a niecka miasta wypełniła się betonem”. W innym miejscu mówił „mój profesor z politechniki wszczepił mi na studiach taką dewizę, którą wszystkim polecam. Uczył on nas, że jak się w górach buduje, to najpierw należy się zastanowić czego tam nie budować”.
Weronika Bartela-Kołder i Zbigniew Kołder aktywnie włączyli się również w dyskusję nad przebudową skoczni w Wiśle Malince. Pro bono przedstawili kontrpropozycję innego rozwiązania, bo nie mogli się pogodzić z faktem, że wybrana do realizacji koncepcja zakładała budowę wiaduktu nad zeskokiem. O sprawie pisano wielokrotnie, również na łamach “Głosu Ziemi Cieszyńskiej”.
– Dla moich rodziców architektura była całym życiem, poświęcali jej niemal każdą wolną chwilę, a przy konkursach zarywali noce. Toczyli ze sobą burzliwe dyskusje, przekonując się nawzajem do własnych wizji, ale tylko dzięki takiemu podejściu do projektowania można osiągnąć cel, o jakim się marzy. A ich marzenia wybiegały daleko w przyszłość. Niestety, nie wszystkie udało się zrealizować. Mam nadzieję, że to, co po nich pozostało, przetrwa w życzliwej pamięci wszystkich, którzy moich rodziców znali, z nimi współpracowali, a zaprojektowane przez nich obiekty będą przykładem ich twórczej inicjatywy oraz artystycznej wrażliwości na kontekst otoczenia i krajobrazu – podsumowuje Grażyna Kołder.