Wydarzenia Cieszyn

Barciś w Cieszynie (nie) tylko o Kieślowskim. Gdyby wtedy pociąg przyjechał na czas…

fot. Małgorzata Krawczyk

W Cieszynie i okolicznych miejscowościach pojawia się regularnie, ale przy okazji 27. Kina na Granicy zadebiutował w roli gościa owego wydarzenia.

Mowa o Arturze Barcisiu, którego podczas Festiwalu można było spotkać w naszym mieście.

Red. Mariola Morcinkova również spotkała się z aktorem, który podzielił się m.in. wspomieniami o Krzysztofie Kieślowskim i zdradził, dzięki któremu spektaklowi, wystawianemu niegdyś w stołecznym Teatrze Ateneum, poznał Václava Havla.

Spotkaliśmy się na 27. Kinie na Granicy. Jak zareagował Pan na zaproszenie Łukasza Maciejewskiego?

Łukasz zapraszał mnie do Cieszyna wiele razy, ale ze względu na inne zobowiązania nie mogłem przyjechać. W tym roku się udało.

W jakich okolicznościach miało miejsce Pana pierwsze spotkanie z dyrektorem programowym Kina na Granicy? Odbyło się odnośnie któregoś z Pana filmów czy jednak dotyczyło czegoś innego?

Nie pamiętam okoliczności, ale miało to miejsce dobrych dwadzieścia lat temu. Znamy się bardzo długo.

Festiwal łączy kino polskie, czeskie i słowackie. Z czym kojarzą się Panu Czechy? Zadając to pytanie gościom festiwalowym na przestrzeni lat, najczęstsze skojarzenia, to przeważnie smażony ser i piwo. (śmiech)

(śmiech) Kojarzą mi się z pięknym językiem, dobrym, czeskim kinem, ale też z zamkiem na Hradčanach i dobrým vojákem Švejkem. Miałem zaszczyt poznać Václava Havla, ponieważ grałem w jego sztuce „Odejścia“, która była wystawiana w Teatrze Ateneum. Przyjechał wtedy na premierę.

Pana ulubieni czescy przedstawiciele literatury i świata filmu to…

W tym gronie znajduje się nie tylko wspominany przeze mnie Václav Havel, ale także Jaroslav Hašek, Miloš Forman, Petr Zelenka.

W Cieszynie pojawił się Pan m.in. jako gość debat, które odbywały się na tutejszym przeglądzie filmowym. W tych stronach nie gościł jednak Pan po raz pierwszy, albowiem często przyjeżdża tutaj ze spektaklami. Jak się wraca w te strony?

Mimo że Cieszyn jest daleko od Warszawy, bo przecież przy samej granicy, to chętnie tu wracam. (śmiech)

Lubi Pan powroty na Śląsk?

Choć Częstochowa, z której pochodzę to taki „przyszywany“ Śląsk, to są to tak naprawdę moje rodzinne strony.

Jedna z okazji spotkania Pana podczas Festiwalu, nadarzyła się po filmie „Bez końca“ w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego. Jak Pan go wspomina?

Krzysztofa Kieślowskiego wspominam jako wspaniałego człowieka, jednego z najmądrzejszych ludzi, jakich spotkałem w życiu, ale też jako jednego z najlepszych reżyserów, z którym zaszczytem było pracować. Wspominam go także jako przyjaciela.

Pierwszym Jego filmem, w którym Pan zagrał, był „Bez końca”. To prawda, że na początku ta produkcja była tą, w którą nikt nie uwierzył, która nikomu się nie podobała?

To prawda. Film ten nikomu się nie podobał. Doceniany zaczął być dopiero teraz.

Jaki stosunek ma Pan do niego po latach?

Bardzo dobry. Uważam, że to jeden z najlepszych filmów Kieślowskiego, choć wtedy nie został doceniony, co Krzysztofa bardzo bolało. Kiedy się pojawił, polskie społeczeństwo nie było na ten film gotowe.

Gdyby po latach, miał Pan Waszą współpracę zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść?

Przypadek, ponieważ Krzysztofa poznałem przez przypadek. Spóźnił się na pociąg, kiedy przygotowywał się do zdjęć do “Bez końca” właśnie.
Szukał wtedy aktora do roli Dariusza Stacha. Zobaczył mnie na Dworcu Centralnym w Warszawie, w jednym z odcinków serialu “Odlot”, w kórym grałem główną rolę.

Był on okropnie okaleczony przez cenzurę, ale mimo to spodobało mu się jak grałem. Gdyby wtedy pociąg przyjechał na czas, być może do naszego spotkania w ogóle by nie doszło.

Który film, w reżyserii Kieślowskiego, w którym Pan zagrał, darzy Pan największym sentymentem?

To bardzo trudne pytanie. Nie wiem, którą część „Dekalogu“ miałbym wybrać. Tak naprawdę każdą darzę sentymentem.

W każdej z nich grałem różne postaci, ale ta w części pierwszej była najbardziej znacząca, ponieważ wysyłała sygnał.
Dopiero potem, kiedy w każdym z kolejnych odcinków grałem inną rolę, nie mówiąc przy tym ani słowa, wtedy wszystko zaczęło składać się w całość.

Na początku nie było wiadomo, kto to jest. Dopiero potem ludzie zaczęli sami sobie odpowiadać na to pytanie, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, nawet sam Krzysztof, a co za tym idzie, ja też nie poznałem odpowiedzi.

Porozmawiajmy o książce „Aktor musi grać, by żyć”. Jaka była droga od pomysłu do realizacji?

Droga od pomysłu, do realizacji była bardzo krótka. To był czas pandemii i jak wszyscy siedziałem w domu.

Moja przyjaciółka, wspaniała dziennikarka, Kamila Drecka, zaproponowała mi, że skoro i tak nic się nie dzieje, dobrym pomysłem byłoby gdybyśmy sobie porozmawiali o mojej drodze i rzeczach, o których nie powiedziałem w „Rozmowach bez retuszu”, książce, którą napisałem razem z Marzanną Graff.

Tytuł „Aktor musi grać, by żyć“ okazał się adekwatnym do rzeczywistości, która wszystkich nas bardzo zaskoczyła. My, aktorzy, nie mogąc grać, bardzo cierpieliśmy.

Muszę o to zapytać na koniec. (śmiech) Przez widzów jest Pan częściej kojarzony z Tadeuszem Norkiem z „Miodowych lat“ czy Czerepachem z “Rancza”?

To zależy od tego, który serial jest bardziej lubiany przez konkretną grupę widzów. Są tacy, którzy na okrągło oglądają „Miodowe lata“, mają nagrane wszystkie odcinki, a wszystkie dialogi znają na pamięć. Są też tacy, u których „Ranczo“ w domu idzie na okrągło i te wszystkie zachowania, o których mówię, dotyczą właśnie tego serialu.

Gdyby zależało to od Pana, na plan którego z tych seriali wróciłby?

Gdyby pojawiła się taka możliwość, wróciłbym na plan „Rancza“. Na powrót do „Miodowych lat“ raczej bym się nie zdecydował. Minęło tyle lat, a co za tym idzie, postaci z tego serialu są już zbyt odległe.

Dziękuję za rozmowę.

fot. Małgorzata Krawczyk

google_news