Wydarzenia Bielsko-Biała Cieszyn Żywiec Sucha Beskidzka Wadowice

Beskidy: Prawie 2 tysiące zimowych interwencji GOPR

Niemal dwa tysiące wypadków naliczono w minionym sezonie zimowym w Beskidach. To o ćwierć tysiąca więcej niż przed rokiem. Co piąte zdarzenie miało miejsce na trasach zmodernizowanego COS-u w Szczyrku. Okazuje się, że wszyscy narciarze chętnie na sam szczyt Skrzycznego wjeżdżają, ale nie wszyscy potrafią potem bezpiecznie zjechać.

– To był długi sezon, podczas którego mieliśmy sporo pracy. W grudniu pracowały już cztery stacje narciarskie, które przetrzymały odwilż. A jeszcze 8 kwietnia było czynnych aż 10 stacji – mówi Tomasz Jano, zastępca naczelnika Grupy Beskidzkiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Od początku sezonu zimowego do dzisiaj ratownicy naliczyli 1921 wypadków, o 250 więcej niż przed rokiem. W aż 1048 przypadkach akcje wiązały się z koniecznością przetransportowania osoby poszkodowanej. Pomocy udzielano 65 obcokrajowcom. Ratownicy Grupy Beskidzkiej dyżurowali w 21 ośrodkach narciarskich, więc na miejscu większości zdarzeń mogli być błyskawicznie. W weekendy w stałej gotowości było aż ćwierć tysiąca goprowców!

Wpływ na zwiększenie liczby wypadków ma dużo większa liczba turystów. Szczególnie w ferie Beskidy przeżywały prawdzie oblężenie. O ile w grudniu było tylko 161 wypadków, to w czasie ferii aż półtora tysiąca. Szczególny najazd przeżył Szczyrkowski Ośrodek Narciarski, który zachęcił miłośników szusowania nowymi inwestycjami i możliwością wygodnego wjechania na sam szczyt Skrzycznego. – Za nami udany sezon, choć chciałoby się, aby warunki pogodowe sprzyjały narciarzom jeszcze bardziej. Infrastruktura narciarska naszego ośrodka systematycznie się rozwija i wielu naszych gości daje temu wyraz – mówi Ireneusz Furczyk, p.o. dyrektora szczyrkowskiego COS-u. Niestety, nie wszyscy goście ośrodka korzystali z tras dostosowanych do swoich umiejętności, a tym bardziej w tłumie narciarzy łatwiej o niebezpieczne zdarzenia. Aż 20 procent wypadków na terenie działania Grupy Beskidzkiej miało miejsce właśnie na trasach COS-u. Jak analizuje Tomasz Jano, teraz wygodnie na samą górę może wjechać dosłownie każdy. Ale problem pojawia się, gdy ma zjechać na sam dół…

W tym sezonie z nart żywi nie wrócili dwaj mężczyźni. Do śmiertelnych zdarzeń doszło na Białym Krzyżu i w Korbielowie. Jednak podłożem obu tych zdarzeń – jak wynikało z pierwszych ustaleń – były kłopoty zdrowotne, a nie typowe narciarskie wypadki. Większość urazów narciarzy dotyczyła skręceń bądź złamań nóg i rąk, choć były też i poważniejsze urazy, w tym głowy i kręgosłupa.

Sto interwencji GOPR-u zostało przeprowadzonych poza trasami narciarskimi i dotyczyło głównie udzielania pomocy turystom pieszym. Jak zawsze, sporo akcji było w rejonie Babiej Góry, gdzie turyści zabłądzili z powodu trudnych warunków pogodowych.

W czternastu przypadkach goprowcy korzystali z pomocy załóg śmigłowców lotniczego pogotowia ratunkowego, stacjonujących w Krakowie i Gliwicach. W dalszym ciągu stoją na stanowisku, że przynajmniej w sezonie zimowym śmigłowiec powinien stacjonować pod Beskidami, by mógł szybciej dotrzeć na miejsce najgroźniejszych wypadków.

Ratownicy cieszą się, że niemal wszystkie dzieci – zgodnie z przepisami – podczas jazdy na nartach czy snowboardzie mają na głowach kaski. Dorośli nie mają takiego obowiązku i zdarzało się, że urazu głowy doznał narciarz lub snowboardzista, który nie miał kasku. Tomasz Jano zauważa, że nowoczesne narciarskie rozwiązania sprawiają, że duże prędkości mogą rozwijać i wchodzić w ostre zakręty ci narciarze, którzy jeszcze nie są do tego przygotowani.

Goprowcy powoli przygotowują się do kolejnego sezonu narciarskiego. Już teraz wiedza, że konieczne będzie zwiększenie obsady ratowników na trasach COS-u, tym bardziej, że mają zostać otwarte kolejne trasy. Jak stwierdza zastępca naczelnika Grupy Beskidzkiej, tak dynamicznych zmian związanych z infrastrukturą nie było od lat i trzeba na bieżąco reagować.

google_news