Chore szczeniaki leżały na gołym betonie we własnych odchodach. W ciemnym i cuchnącym kącie. Właścicielowi tej tzw. pseudohodowli z Bestwinki odebrano wszystkie dziesięć piesków. Policjanci sprawdzają, czy można w tym wypadku postawić zarzut znęcania się nad zwierzętami.
Mieszkaniec Bestwinki po raz drugi jest rozliczany z niewłaściwego obchodzenia się ze zwierzętami. Jak informuje powiatowy lekarz weterynarii Zenon Dobija, już w 2015 roku prowadzono w sprawie hodowcy postępowanie, które zakończyło się śledztwem i sądowym wyrokiem. Inspektorzy jednak cały czas mieli hodowcę na oku.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że hodowlą para się jeden z synów gospodarzy z Bestwinki. I że członkowie rodziny nie są w stanie przekonać go zmiany postępowania.
18 grudnia oględziny na terenie posesji przeprowadzili lekarze weterynarii. Już następnego dnia wójt gminy Bestwiny podjął decyzję o odebraniu zwierząt. Hodowcy pozostawiono jednak sukę, matkę szczeniąt. Jak mówi Adam Wróbel z referatu gospodarki i środowiska w Urzędzie Gminy, działano tak szybko, jak to możliwe. 19 grudnia w gospodarstwie pojawili się urzędnicy, przedstawiciele inspektoratu weterynarii i dzielnicowy policji. Zastali szokujący widok. Dziesięć szczeniaków rasy przypominającej buldoga francuskiego trzymano w niechlujnych warunkach – w kojcach w ciemnym pomieszczeniu za kotłownią. Nie miały żadnej ściółki, tylko leżały na betonowej posadzce. W pomieszczeniu śmierdziało, bo odchody zwierząt nie były sprzątane. Według właściciela higienę miał zapewnić pozostawiony tam… żwirek dla kotów.
Około 2-miesięczne szczenięta przewieziono do Miejskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt „Reksio” w Bielsku-Białej. – Trafiły do nas w kiepskim stanie. Rozpoczęliśmy leczenie i zabiegi profilaktyczne. Trwa leczenie grzybicy. Teraz mają się w miarę dobrze – relacjonuje Zdzisław Szwabowicz, kierownik schroniska.
W Komisariacie Policji w Czechowicach-Dziedzicach toczy się postępowanie w tej sprawie. Funkcjonariusze prowadzą je pod kątem znęcania się nad zwierzętami, za co grozi do dwóch lat więzienia. Jednak nikomu nie postawiono jeszcze zarzutów.
Co ciekawe, właściciel hodowli odwołał się od decyzji wójta, na podstawie której zabrano mu zwierzęta. Samorządowe kolegium odwoławcze podtrzymało jednak stanowisko wójta. Teraz w urzędzie czekają, czy hodowca wniesie skargę do sądu administracyjnego. Dopóki procedura odwoławcza nie zostanie wyczerpana, dopóty los psów nie będzie jasny. W schronisku tylko czekają na decyzję, czy można urocze buldogi przekazać do adopcji odpowiedzialnym miłośnikom zwierząt.
Tymczasem właściciel zwierząt upiera się, że poprawił psom warunki bytowe. Na drugi dzień zorganizował inne pomieszczenie, gdzie postawił zaimprowizowane z beczek po piwie kojce wyłożone słomą. Zarzekał się, że będzie teraz stale dbał o dobrostan zwierząt. Jednak z uwagi na jednoznaczną opinię lekarza weterynarii i na to, że podobna sprawa jest prowadzona w przypadku tego mężczyzny po raz wtóry, wójt nie zmienił zdania.
Hodowcy z prawdziwego zdarzenia pomstują na podobne postępowanie ze zwierzętami. Twierdzą, że tzw. pseudohodowle to przekleństwo nie tylko dla zwierząt, ale i dla nabywców. Już niewielkie grupy są w stanie założyć stowarzyszenie i wydawać swoje certyfikaty, które laikom szukającym psów wydają się prestiżowe. Tymczasem nie ma zupełnej pewności ani co do tego, czy psy rzeczywiście są rasowe, ani czy hodowca o nie dba jak należy. A stawką są tu duże pieniądze. Dość powiedzieć, że cena szczeniaka buldoga francuskiego waha się od półtora tysiąca do nawet ponad dwóch tysięcy złotych.