Mieszkańcy okolic ulicy Legionów w Bielsku-Białej zwrócili się do naszej redakcji z prośbą o wyjaśnienie kwestii, jaka od pewnego czasu nie daje im spokoju, a ma bezpośredni wpływ – jak twierdzą – na bezpieczeństwo pieszych poruszających się wzdłuż tejże ulicy. Nie do końca zgadzają się z interpretacją przepisów, jaka została im narzucona. I chyba mają rację.
Otóż idąc chodnikiem po wschodniej stronie ulicy Legionów natrafiamy na skrzyżowanie, którego do niedawna tam nie było. Trotuar biegł bowiem wzdłuż ogrodzenia nieistniejących już zakładów Befa. Teraz powstała tam przestrzeń o charakterze publicznym zwana „Nowym Miastem”, w której funkcjonują sklepy, restauracje, obiekty sportowo-rekreacyjne. Wybudowano więc dodatkowy wjazd na ten obszar od strony ulicy Legionów, w miejscu gdzie wcześniej żadnej drogi nie było. Przecięła ona istniejący od zawsze chodnik dla pieszych biegnący wzdłuż ulicy Legionów. I tu pojawia się problem. – Idąc tym chodnikiem zmuszona byłam pokonać tę boczną uliczkę i gdy tylko weszłam na skrzyżowanie, zostałam potwornie zbesztana przez kierowcę, który twierdził, że przechodzić w tym miejscu przez drogę nie wolno. Wskazał mi jednocześnie zebrę wymalowaną w głębi „Nowego Miasta”, w odległości jakichś 50 metrów od skrzyżowania z Legionów. Jego zdaniem właśnie tam miałam pójść, aby przejść na drugą stronę – opisuje swoje przeżycie pewna bielszczanka (personalia do wiadomości redakcji).
Jeszcze większe było jej zdziwienie, gdy podczas zebrania mieszkańców osiedla swoimi spostrzeżeniami podzieliła się z dzielnicowym. Ten bowiem potwierdził to, co powiedział wcześniej krewki kierowca, wyjaśniając, że piesi idący chodnikiem mają pokonywać nowo powstałą drogę korzystając z przejścia wymalowanego w głębi strefy „Nowe Miasto”. – To jakiś absurd! – oburza się kobieta i tłumaczy: – Nie może być tak, że pieszy idący publiczną ulicą, chcąc pokonać jakąś wewnętrzną drogę musi wejść na teren prywatny (Nowe Miasto jest prywatnym przedsięwzięciem) i dopiero wtedy może wrócić na publiczny chodnik, aby dalej kontynuować marsz. Bielszczanka wyjaśnia też, że w tej sprawie skontaktowała się również z wydziałem komunikacji Urzędu Miejskiego i także tam zasugerowano jej, że powinna skorzystać z wymalowanej na terenie „Nowego Miasta” zebry. Bo, co prawda, droga ta leży na terenie prywatnym, jednak wyznaczono na niej tak zwaną „strefę ruchu”, czyli obowiązują tam przepisy Prawa o ruchu drogowym.
Gdy o tę sytuację zapytaliśmy w Miejskim Zarządzie Dróg usłyszeliśmy, że to nasza czytelniczka ma rację. Otóż – jak wyjaśnił nam Marcin Burdziński, inżynier ruchu – chodnik biegnący w ciągu ulicy Legionów jest częścią drogi publicznej i idąc nim można przekroczyć na podstawie przepisów ogólnych prawa o ruchu drogowym – zachowując oczywiście szczególną ostrożność – przecinającą go drogę w rejonie jej skrzyżowania z ulicą Legionów. I to mimo że w tym miejscu nie ma wymalowanej zebry. A to, że jej tam nie ma, wynika z prostej zasady, w myśl której nie maluje się pasów na drogach układu pomocniczego względem głównych ciągów komunikacyjnych. Takich miejsc jest w mieście bardzo wiele i nie oznacza to, że idąc chodnikiem wyznaczonym wzdłuż ciągu komunikacyjnego nie możemy przekroczyć jezdni stojącej nam „na przeszkodzie” tylko dlatego, że nie ma tam pasów dla pieszych. Co więcej, z jego wypowiedzi wynika iż to, że w pewnej odległości od skrzyżowania (na drodze prywatnej) jest wymalowane przejście dla pieszych, nie ma w tym wypadku większego znaczenia. Chodzi bowiem o teren prywatny, a na takim za organizację ruchu odpowiada jego administrator, a nie MZD. Gmina nie ma więc wpływu na to gdzie na terenach niebędących jej własnością wyznacza się przejścia dla pieszych.
Komu wierzyć? Nie ma podstaw, aby nie ufać specjalistom od organizacji ruchu, lecz byłoby dobrze, aby ktoś zajął się tym problemem i raz na zawsze rozwiał wszelkie towarzyszące mu wątpliwości. Bo inaczej prędzej czy później – słusznie obawia się nasza czytelniczka – dojdzie tam do wypadku. Zarówno na chodniku, jak i na drodze prowadzącej w głąb „Nowego Miasta” panuje ogromny ruch. – Boję się zwłaszcza o dzieci, które tamtędy chodzą do szkoły – dodaje.