Wydarzenia Bielsko-Biała

Bielsko: Łzy po cesarskim cięciu

Mieszkanka Bielska-Białej ze łzami w oczach wspomina poród w Szpitalu Wojewódzkim. Łzy nie wyschły do dzisiaj, bo – jak przekonuje – została zarażona gronkowcem podczas cięcia cesarskiego i przez to coraz bardziej podupada na zdrowiu. Zamierza pozwać szpital i uzyskać odszkodowanie rzędu dwustu tysięcy złotych.

W stanie dobrym

37-letnia dziś Anna Kowalska* dwa lata temu rodziła w Szpitalu Wojewódzkim w Bielsku-Białej. Została przyjęta ponad dwa tygodnie przed rozwiązaniem głównie z powodu padaczki.

– Podczas zabiegu cesarskiego cięcia doszło do zakażenia mojego organizmu szpitalnym szczepem gronkowca złocistego. Szczep ten jest oporny na wszystkie antybiotyki. Po porodzie, w trakcie pobytu na oddziale, rana nie goiła się prawidłowo. Dotkliwy i silny ból niereagujący na żadne podawane mi leki przeciwbólowe uniemożliwiał mi samodzielną opiekę nad noworodkiem i wykonywanie jakichkolwiek codziennych czynności. Dodatkowo doznawałam silnych napadów dreszczy i uczucia przejmującego zimna oraz mocnego osłabienia. Nasilone ataki padaczki, na którą choruję od wielu lat, również pogarszały mój ogólnie zły stan zdrowia. Świadkiem takiego stanu rzeczy byli cały personel medyczny oraz moja rodzina odwiedzająca mnie w szpitalu. Pomimo zgłaszania powyższych objawów, lekarze nie podjęli żadnych działań, by mi pomóc i wyjaśnić ich przyczynę. Zainfekowana rana, silnie spuchnięta i obolała, była kontrolowana podczas wizyt lekarskich zaledwie dwa razy. Z taką też paskudzącą się raną i dodatkowymi niepokojącymi objawami zostałam w ósmej dobie od porodu wypisana wraz z dzieckiem do domu – jak to określili lekarze – w stanie ogólnym dobrym – opisuje. Jak dodaje jej matka Maria*, żadna kobieta nie cierpiała na oddziale ginekologiczno-położniczym jak jej córka. – A jeszcze musiała zajmować się noworodkiem, choć nie mogła się nawet schylić. Na skutek zakażenia miała takie drgawki, że nią rzucało na łóżku. A lekarze nawet się nie zorientowali, że rana po cięciu jest w fatalnym stanie. Mówili, że boli, bo ma boleć – wspomina ze łzami w oczach.

Kobiety mają szereg pretensji do personelu i zastrzeżeń co do szpitalnych warunków. – Mam żal do lekarzy i pań położnych pracujących na oddziale położniczym i noworodkowym, że nie dołożyli wszelkich starań, by już w trakcie pobytu na oddziale zrobić wszystko, co można było w takim przypadku jak mój. Niechlujstwo i brak podstawowych zasad higieny to rażące zaniedbania. Brak ciepłej wody w zimie, nieszczelne okna i wszędobylski grzyb pod natryskami, to tylko niektóre przykłady braku organizacji – wylicza Anna Kowalska. – W szpitalu dał się zauważyć wszechobecny brud. Pod prysznicami była wręcz maź – wspomina jej matka.

Spustoszony organizm

Po powrocie do domu, problemy z raną po cięciu cesarskim przybrały na sile. – Córka spędziła jedną noc w domu, a rano poszła do łazienki. Z otwartej opuchniętej rany po nodze ciekła krew. A minął przecież ponad tydzień od porodu! Położna, która przyszła na kontrolę, aż złapała się za głowę, że córka została wypuszczona ze szpitala w takim stanie – opowiada Maria Kowalska.

Nie minęła więc doba, a świeżo upieczona matka wróciła do Szpitala Wojewódzkiego. Spędziła tam tydzień. W karcie informacyjnej z leczenia szpitalnego jest informacja o rozpoznaniu – zakażeniu połogowym miejscowym i uogólnionym. Dodano opis: „Stan po cięciu cesarskim. Infekcja rany po cięciu cesarskim. Padaczka”. Jest też szczegółowa informacja o zakażeniu gronkowcem (staphylococcus koagulazoujemny – szczep MRCNS metycylinooporny). – Do zakażenia doszło podczas porodu, na co wskazuje karta informacyjna z leczenia – stwierdza pani Maria.

– Po nadejściu wyników, które wyraźnie stwierdzały obecność zakażenia szpitalnym szczepem gronkowca złocistego, wdrożono antybiotykoterapię. Zostałam przez cały ponadtygodniowy okres leczenia rozdzielona z dzieckiem i nie mogłam go naturalnie karmić piersią, gdyż przyjmowałam silne antybiotyki. Po zakończonym leczeniu zostałam wypisana bez żadnych dalszych zaleceń. Szpital Wojewódzki kompletnie nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za błędy i zaniedbania swoich podwładnych – mówi Anna Kowalska. – Zastanawiający jest brak współpracy i koordynacji między oddziałami noworodkowym i położniczym, chociaż łączy je wspólny korytarz, ponieważ po powrocie ze szpitala, przeglądając wypisy szpitalne dziecka i mój, dostrzegłam fakt, że badanie z posiewu wód płodowych wpisane w wypis córki jasno stwierdza obecność pojedynczych bakterii szpitalnego szczepu gronkowca złocistego MRCNS, czyli tego samego, który był obecny w wymazie bakteriologicznym z mojej rany po cięciu cesarskim. Wymazy bakteriologiczne z rany po cięciu cesarskim były wykonane kilka dób później podczas mojego drugiego pobytu już na oddziale ginekologicznym i stwierdzały masywną obecność tego samego szczepu gronkowca złocistego co w wodach płodowych. Jednoznacznie dowodzi to, że bakteria została wniesiona do mojego organizmu podczas zabiegu cesarskiego cięcia. Nie zrobiono nic, by już na wczesnym etapie, gdy zakażenie nie było jeszcze tak mocno aktywne, zniwelować jego przyszłe katastrofalne i opłakane skutki dla mojego organizmu – dodaje kobieta.

Jak opowiada jej matka, choć poród był zimą, jeszcze latem jej córka nie była w stanie wyjść nawet na spacer z dzieckiem. – Gronkowiec sieje spustoszenie w organizmie. Jej stan zdrowia jest makabryczny. Była później w szpitalu sanatoryjnym i musi chodzić często do reumatologa, neurologa, ortopedy i ginekologa. Bez przerwy truje się lekami przeciwzapalnymi i przeciwbólowymi, które nic nie dają – rozkłada ręce. – Leczenie trwa dwa lata, a zadowalających efektów nie widać. Zakażenie szpitalne, którego stałam się ofiarą, spustoszyło mój i tak mocno schorowany organizm. Zaatakowane zostały praktycznie wszystkie stawy, ale najbardziej stawy biodrowe i dolny odcinek kręgosłupa krzyżowo-lędźwiowego, który i tak jest mocno nadwyrężony, gdyż choruję na dyskopatię i przepuklinę jądra miażdżystego tegoż odcinka. Potworne bóle bioder i kręgosłupa oraz nasilone ataki padaczki uniemożliwiają mi normalne funkcjonowanie. Dodatkowo po zakażeniu każda, nawet najmniejsza ingerencja chirurgiczna, powoduje trudności w prawidłowym gojeniu się ran. Tak jest nawet podczas leczenia zębów – mówi rozżalona Anna Kowalska.

Będzie proces?

Matka i córka klepią biedę. Obie otrzymują co miesiąc po niespełna tysiąc złotych. Żyją z resztą członków rodziny w niewielkim mieszkaniu – Jestem zmuszona do przyjmowania silnych antybiotyków. Niemożność wykonywania podstawowych czynności zmusza mnie do korzystania z pomocy moich rodziców, którzy są starsi i schorowani. Sama muszę ponosić wszelkie koszty leczenia, wizyt i leków. Moja sytuacja finansowa jest bardzo ciężka, gdyż samotnie wychowuję małe dziecko. Nie pobieram alimentów. Nie stać mnie na leczenie i utrzymanie siebie oraz dziecka. Nosicielstwo szpitalnego szczepu gronkowca złocistego uniemożliwia mi podjęcie pracy w pewnych specyficznych zawodach, gdzie wymagana jest książeczka sanepidu, czyli wszędzie tam, gdzie jest kontakt z żywnością oraz usługami z branży zdrowia i urody. Uniemożliwia mi powrót do zawodu – żali się bielszczanka.

Kobiety zdecydowały się pozwać szpital i zażądać dwustu tysięcy złotych odszkodowania. Zaufały prawnikowi, który – jak mówią – choć trzymał dokumentację przez półtora roku, nie posunął sprawy naprzód, a otrzymania pisma przedsądowego, wysłanego przez niego zwykłą pocztą, w szpitalu nie potwierdzili. – A byłyśmy przekonywane, że sprawa jest w 99 procentach wygrana – przypomina pani Maria. Teraz szukają pomocy prawnej gdzie indziej, choć barierą prawną rozpoczęcia postępowania są dla nich pieniądze. – Nie możemy odpuścić, choć córka ma już dość tej walki, bo została doprowadzona do tak złego stanu zdrowia nie ze swojej winy – stwierdza matka.

Dyrektor: nieprawdziwe zarzuty

Lekarze i dyrekcja szpitala nie mają w tej sprawie sobie nic do zarzucenia. Pacjentka została przyjęta na Oddział Patologii Ciąży Szpitala Wojewódzkiego w Bielsku Białej 11 stycznia 2016 roku z rozpoznaniem: Ciąża I Hbd 36+2 dni, padaczka, dyskopatia odcinka lędźwiowo-krzyżowego. Cięcie cesarskie wykonano 27 stycznia. Przed zabiegiem cięcia cesarskiego zastosowano profilaktycznie antybiotyk w ramach profilaktyki przeciwzakażeniowej, a pacjentka również podpisała zgodę na jego wykonanie, jak również zapoznała się z treścią informacji przekazanej dla niej, w której, w punkcie czwartym, wskazano na możliwość wystąpienia powikłań, w tym możliwość powstania krwiaka w miejscu operowanym. Przebieg pooperacyjny bez powikłań. Jak wynika z dokumentacji medycznej, rana goiła się prawidłowo, a proces gojenia rany był systematycznie kontrolowany. Pacjentka została wypisana ze szpitala 4 lutego. 5 lutego została ponownie przyjęta na Oddział Ginekologiczny Szpitala Wojewódzkiego w Bielsku-Białej z krwiakiem w obrębie rany pooperacyjnej. Włączono leczenie antybiotykiem, pobrano wymazy z rany. Po otrzymaniu wyników wymazu z rany i antybiogramu – włączono antybiotyk celowany. U pacjentki stwierdzono w ranie saprofityczną florę skórną. Bowiem bakteria MRCNS jest bakterią występującą w środowisku pozaszpitalnym i kolonizuje skórę u zdrowych ludzi nie wywołując zakażenia – przebieg leczenia opisuje Ryszard Batycki, dyrektor szpitala. Reasumując, pacjentka miała zakażenie miejsca operowanego. Zostało ono zdiagnozowane i wyleczone. Takie zdarzenie niepożądane jest rzadkie, ale występuje. Nieprawdą jest, jak podaje skarżąca, że została zakażona szczepem szpitalnym, gdyż obie bakterie (MRCNS i Enterobacter aerogenes) nie należą do zakażeń szpitalnych. Jednocześnie – jak już wyżej wskazano – pacjentka otrzymała profilaktykę przeciwzakażeniową w dniu operacji przed zabiegiem – dodaje.

Ryszard Batycki odnosi się też do twierdzeń o braku fachowej opieki w oddziale i tego, jakoby personel medyczny nie reagował na nasilone ataki padaczki u pacjentki. Uprzejmie informuję, że pacjentka podaje nieprawdziwą informację. Jak wynika z konsultacji anestezjologicznej przeprowadzonej 27 stycznia w związku z planowanym znieczuleniem, pacjentka podała, iż ostatni udokumentowany napad miał miejsce 28 grudnia 2015 roku. Następnie wskazała, iż tydzień wcześniej w trakcie snu miała napad padaczkowy, w trakcie którego przygryzła sobie język, jednakże faktu tego nie zgłaszała personelowi lekarskiemu, co jest odnotowane w wyżej wymienionej dokumentacji – wskazuje. Wyrażam również sprzeciw z powodu użytych w skardze pacjentki sformułowań jakoby w oddziale nie stosowano zasad higieny i panował „wszędobylski grzyb” pod natryskami. Szpital jest systematycznie poddawany kontrolom przez Stację Sanitarno-Epidemiologiczną. W Oddziale Ginekologiczno-Położniczym kontrole nie wykazały jakichkolwiek zaniedbań wskazanych w piśmie skarżącej. Pomieszczenia Oddziału są również systematycznie malowane – zapewnia dyrektor.

Ryszard Batycki nie widzi związku pomiędzy dzisiejszym stanem zdrowia kobiety a pobytem w zarządzanym przez niego szpitalu. Jeżeli chodzi o bóle i inne dolegliwości opisywane przez pacjentkę, to pozostają one bez związku przyczynowego z wykonanym cięciem cesarskim. W związku z powyższym wskazać należy, iż zarzuty ze strony pacjentki są nieprawdziwe, a ocena, że Szpital Wojewódzki kompletnie nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności za błędy i zaniedbania swoich pracowników, jest nieuprawniona – puentuje.

* Dane zmienione

google_news