Z krajobrazu bielskich osiedli znikają małe punkty handlowe. Bywa, że całe rzędy blaszanych sklepików straszą zaryglowanymi drzwiami i oknami oraz karteczkami z informacjami „sprzedam” lub „zatrudnię pracownika”.
– Przez wiele lat pod samym blokiem stał blaszak, w którym można było kupić dosłownie wszystkie podstawowe artykuły. Robiłam tam zakupy, gdy nagle się okazało, że brakuje mi cukru, mąki czy herbaty. Wystarczyło przejść się w kapciach dosłownie parę kroków. Klientów nie brakowało. Od rana do wieczora sprzedawała tam jedna starsza pani i chyba przez rok wisiała kartka, że poszukiwany jest sprzedawca. W końcu sklep zamknięto. Obok otwarto nowy punkt z pieczywem i ciastkami, ale utrzymał się ledwie parę miesięcy. Dzisiaj pod blokiem mamy więc niszczejące blaszaki, a najbliższe sklepy to markety – mówi emerytka z Bielska-Białej.
Rząd blaszaków
Jednym z najbardziej rzucających się w oczy przykładów jest rząd siedmiu blaszaków na osiedlu Wojska Polskiego. Ale zakupów tu nie można już zrobić. – Przy dobrych wiatrach jest otwarty jeden sklep, czasem dwa. Sam się przeniosłem do pawilonu obok – mówi handlowiec.
Właściciele małych punktów z Bielska-Białej mówią, że prowadzenie biznesu nawet na największych osiedlach jest coraz trudniejsze. – Jeden swój sklepik osiedlowy prowadziłem przez dwadzieścia lat. Wprawdzie mieliśmy dziennie po 140-150 klientów, ale przestało się to opłacać. A nie chcieliśmy zacząć narzucać bardzo wysokich cen. Problem jest też ze sprzedawcami, bo z czego im zapłacić, gdy utarg jest mniejszy od kosztów? To się po prostu nie bilansowało – opowiada właściciel bielskiej piekarni. – Nie nastawiamy się na konkurowanie z marketami. Od lat wytwarzamy to samo dobre pieczywo. Jednak ludzie robią zakupy w marketach i przy okazji kupują tam pieczywo wyrabiane z mrożonego ciasta. Co na to poradzę? – dodaje.
– Prowadzę sklep wędkarski i mam znajomych z tej branży, którzy szykują się do zwijania interesu. Sprawa jest prosta. Dzisiaj klienci zamiast do takiego specjalistycznego punktu, jak mój, chodzą do wielkich sklepów. Teraz każdy hipermarket, sklep sportowy czy budowlany ma stanowisko wędkarskie. Artykuły wędkarskie sezonowo pojawiają się też w dyskontach. Ja i moi koledzy chyba będziemy musieli się ustawić w kolejce po zasiłek – opowiada bielszczanin. – W jeszcze gorszej sytuacji są małe sklepy z odzieżą, bo one to dopiero mają konkurencję. Obok mojego przez piętnaście lat działał taki sklep, ale nie ma racji bytu, gdy dzisiaj kobieta kupi tańsze ciuchy w jednej z licznych galerii handlowych w mieście. Możemy tylko „dziękować” samorządowi, że przyzwolił na to, by w Bielsku-Białej było chyba największe zagęszczenie galerii w Polsce – dodaje.
Osobną kwestią jest estetyka blaszanych obiektów, bo niektóre wręcz są obskurne i służą za magazyny. Spółdzielnie mieszkaniowe naciskają na kupców, by je remontowali albo przenosili się do pawilonów handlowych, ale ci z reguły nie widzą sensu takiej inwestycji. Efekt jest taki, że umowy są wypowiadane i powoli takie blaszaki znikają z krajobrazu miasta.
Nie ma odwrotu
– Nie płaczmy nad rozlanym mlekiem. Od tej sytuacji nie ma już odwrotu. Obserwujemy trend ogólnopolski, który dotarł i do Bielska-Białej. Dzisiaj małe osiedlowe punkty praktycznie rzecz biorąc nie mają racji bytu. Albo się przebranżowią, albo zamkną. Jeśli ktoś nie rozumie tej sytuacji, to po prostu trwa, ale szkoda jego czasu – komentuje Roman Matyja, przewodniczący komisji budżetu, strategii i rozwoju gospodarczego Rady Miejskiej w Bielsku-Białej, który zakładał sieć Lewiatan. Z najnowszych danych wynika, że Polacy w największym stopniu robią zakupy w dyskontach, a później w supermarketach i hipermarketach. – W obecnej sytuacji obronią się tylko osiedlowe sklepy o powierzchni powyżej 150 metrów kwadratowych, choć optymalna jest powierzchnia powyżej 400 metrów. Właściciele tych najmniejszych punktów mogą przetrwać tylko wtedy, gdy będą mieli naprawdę dobry pomysł i będą potrafili konkurować jakością i ceną. Najlepiej jednak w nowej rzeczywistości odnalazła się „Żabka”. System franszyzy okazuje się dobrym wyjściem dla małych sklepów. Sieć zagospodarowała małe sklepy, skupiła się na określonych produktach i sobie radzi – wskazuje.
Ukraińcy za ladę?
Roman Matyja podkreśla, jak wielki problem jest z pozyskaniem pracowników do handlu. – W mieście bezrobocie sięga niespełna trzech procent, czyli po prostu go nie ma. Jednocześnie Bielsko-Biała słynie z dobrych dużych firm. Ludzie wolą szukać pracy w przemyśle, bo więcej zarobią, będą mieli rozmaite dodatki, a często też wolne weekendy. A sprzedawca zarobi mniej i musi pracować też w weekendy. Przy tym to zajęcie nie należy do najlżejszych. Dobrze wiedzą o tym właściciele sklepów, którzy czasem sami pracują od rana do wieczora, a w nocy wypełniają jeszcze papiery – tłumaczy. – Problem ze znalezieniem sprzedawcy mają już nawet duże sieci. Coraz mniej osób chce pracować za dwa tysiące. Stąd coraz częściej widać Ukraińców, którzy jeszcze na takie stawki się godzą – dodaje.