Musimy być przygotowani na najtrudniejszy rok w historii bielskiego samorządu. Lista zagrożeń tylko się wydłuża, a kasa robi się coraz bardziej pusta. To nie czas na inwestycje, tylko na szukanie oszczędności. Ulice może spowijać ciemność, a dzieci będą pozbawione bezpłatnych zajęć dodatkowych, jednak z lubianych imprez miasto nie zamierza rezygnować. O tym, przed jak wyzwaniami stoi samorząd rozmawiamy z Jarosławem Klimaszewskim, prezydentem Bielska-Białej.
Przedsiębiorcy apelują do Pana o obniżenie im czynszu i podatku od nieruchomości. Mówią, że już zaczynają myśleć o zakończeniu działalności gastronomicznej, handlowej i usługowej w centrum Bielska-Białej, bo dobijają ich ceny za prąd i gaz, a jedynej nadziei upatrują w miastu. Co Pan zrobi?
– Doskonale rozumiem z czym się dziś borykają. A oni rozumieją, że to nie samorząd jest winny temu, iż koszty mediów i składek ZUS tak szybko rosną. Z apelem, o którym Pan wspomniał zwróciło się do mnie około 50 osób spośród ponad 150 prowadzących działalność w centrum, tymczasem gminnych lokali użytkowych mamy ponad tysiąc. Nie możemy zatem wypracować rozwiązania tylko dla tej jednej grupy. Decyzja prawdopodobnie więc będzie taka, że w ogóle zrezygnujemy z podniesienia stawek za czynsz, chcąc ułatwić firmom wyjście z trudnej sytuacji, choć patrząc na inflację, powinniśmy zrobić dokładnie coś przeciwnego. Miasto to przecież cały zestaw naczyń połączonych i trzeba pamiętać, że obniżkę czynszu musieliby pokryć mieszkańcy. Przypomnę tylko, że zwolnienie przedsiębiorców z opłat za czynsz w czasie pandemii oznaczało dla miasta 4 mln złotych mniej wpływów. Tyle że w tamtym czasie spora część przedsiębiorców musiała swoje biznesy zawiesić.
Nie przeraża Pana wizja właścicieli biznesów z centrum, którzy straszą, że nawet ta reprezentatywna cześć miasta będzie świecić pustkami?
– W tym momencie w centrum mamy tylko sześć niewynajętych lokali i takiego zagrożenia jeszcze nie ma, choć sytuacja jest rzeczywiście trudna. Nie wiem jednak czy to dobry ruch, by iść akurat do gminy, czyli do mieszkańców, z prośbą o pomoc finansową w sytuacji, gdy rosną przede wszystkim koszty mediów. Samorząd nie tylko nie ma wpływu na wysokość tych kosztów, ale sam się ze skutkami podwyżek boryka. A druga strona medalu jest taka, że środki z wynajmu lokali nie są „przejadane”, tylko przeznaczane m.in. na poprawę szaty architektonicznej miasta. A w tej kwestii w ostatnim czasie sporo zmieniło się na lepsze.
Pan też musi przecierać oczy ze zdumienia, widząc, ile przyjdzie miastu zapłacić za energię elektryczną. Jedyna oferta, jaka wpłynęła na dostarczanie prądu do miejskich budynków jest aż o pięć razy wyższa od ubiegłorocznej i wynosi ponad 34 mln zł. Rzeczywiście miasto aż tyle zapłaci?
– Unieważniamy ten przetarg, bowiem znacznie przekroczył zakładaną kwotę. I tak w Bielsku-Białej nie wygląda to aż tak dramatycznie jak w innych miastach, gdzie podwyżka sięga – bagatela – tysiąca procent. Będziemy teraz cierpliwie czekać na rozwiązania, jakie ma wypracować i przedstawić rząd.
A skąd się wzięła aż tak astronomiczna kwota? Trudno mi powiedzieć, bo oferent nie musi przedstawiać żadnego uzasadnienia. W tej sprawie jest wiele wątpliwości. Pierwszy przykład z brzegu: Tauron powołuje się m.in. na ceny giełdowe energii, a przecież one ostatnio spadły, co jednak nie przełożyło się na ceny końcowe dla odbiorców.
Ma Pan aż tak duże pokłady wiary, by polegać na tym, że rząd rozwiąże problem z astronomicznymi cenami, dyktowanymi przez spółki Skarbu Państwa?
– W tym przypadku rząd po prostu musi wypracować racjonalne rozwiązanie. Przecież państwo jedzie na jednym wózku z przedsiębiorcami i samorządami, więc nie może ich wszystkich zabić rachunkami za energię, bo to oznaczałoby gigantyczne załamanie gospodarcze. Wiele lat prowadziłem firmę i nietrudno mi dostrzec, że państwowe spółki liczą na specjalne zyski w tym trudnym okresie. Zdaje się, że nawet rząd to widzi coraz wyraźniej, na co mogą wskazywać pomysły na podatki od „nadmiernych zysków”.
Czego się Pan konkretnie spodziewa po rządzie w tej sytuacji?
– Najgorsze jest to, że w przypadku tego rządu sama zapowiedź działań jeszcze niczego nie oznacza. Przykłady sytuacji, w których rząd coś zapowiadał, a dokumenty, które za tymi zapowiedziami poszły zupełnie się z nimi nie pokrywały można mnożyć. Dlatego z lekką rezerwą traktuję obietnice dotyczące obniżenia cen energii dla samorządów. Czekam na dokumenty, które to potwierdzą.
Dzisiaj nierzadko mamy do czynienia z typowym centralnym planowaniem i ręcznie sterowaną gospodarką. Jest oczywiście dla wszystkich jasne, że rząd działa w trudnej sytuacji, związanej z pandemią i wojną w Ukrainie, natomiast trudno w poczynaniach rządzących dostrzec jakąś koordynację działań, a tym bardziej próbę wdrożenia rozwiązań systemowych.
Obecnie rząd powinien przyjrzeć się państwowym spółkom, notującym w czasie kryzysu niebotyczne wyniki i na tym poziomie rozwiązywać problemy z cenami. Zamiast tego obserwujemy zwykłe gaszenie nowych ognisk pożaru, doraźne rozwiązania kierowane do poszczególnych grup, opracowywane zwykle naprędce i nierozwiązujące problemu w sposób całościowy.
Szykuje Pan więc jakiś plan awaryjny na wypadek, gdyby trudno było podołać cenom za energię elektryczną? Czekają nas egipskie ciemności?
– Tak, jesteśmy już przygotowani na to, aby wprowadzić „blackout” oświetlenia ulicznego od północy do czwartej rano. Nie obejmie on jedynie doświetlenia przejść dla pieszych. Jak obliczyliśmy, taka decyzja powinna przynieść znaczące oszczędności.
A co z cenami gazu? Grozi nam to, że m.in. szkoły nie będą ogrzewane?
– Wiemy, że cena za gaz też znacznie wzrosła. Na szczęście ten problem nieco mniej nas dotyczy, bo jeśli chodzi o miejskie zasoby to jedynie około 25 procent z nich jest ogrzewana z pomocą gazu. To efekt naszej wieloletniej polityki opartej na dywersyfikacji źródeł ciepła.
Czy problemy z ogrzewaniem przełożą się na zwiększenie smogu?
– W tej kadencji postawiliśmy bardzo duży nacisk na ekologię i przyniosło to świetne wyniki. Zlikwidowaliśmy już 6 700 (tzw. kopciuchów – red.), z tego ponad 4 600 w bieżącej kadencji. Wydaliśmy na ten cel – uwaga – 40 mln zł. Dlatego zapewne aż tak wielkiego problemu ze skutkami braku węgla nie będziemy mieli. Jednak jest obawa, że w tych piecach, które jeszcze zostały, będzie się paliło byle czym. Bo gdy mieszkaniec będzie miał wybór – zamarznąć czy palić czym popadnie – wybierze to drugie rozwiązanie. Konkludując, przez ostatnie lata wykonaliśmy wielki skok w kierunku ekologii, ale obawiamy się, że w kwestii świadomości ekologicznej będziemy obserwować regres w skali całego kraju.
À propos węgla. Jak się Pan czuje jako potencjalny pośrednik w dystrybucji tego surowca?
– Samorządy nie uchylają się od nowych zadań, ale oczekują rozwiązań szybkich i skutecznych. Udowodniły to podczas pandemii i wciąż trwającej wojny, reagując na niespodziewane wyzwania. Dziwi jednak, że nawet tak strategiczną sprawą rząd chce obciążać samorządy, a jednocześnie je za to atakuje, próbując najwyraźniej przerzucić na nie odpowiedzialność za trudną sytuację na rynku węgla. To polityka w najgorszym tego słowa znaczeniu. A można przecież było się do tej sytuacji przygotować. W końcu samorządowcy regularnie spotykają się z przedstawicielami rządu podczas posiedzeń komisji wspólnej. Był czas na wypracowanie rozwiązań. Ale rząd wybrał inną drogę. Podjął próbę narzucenia samorządom na początku sezonu grzewczego obowiązku dystrybucji węgla. Biorąc pod uwagę, że samorządy nigdy takiej działalności nie prowadziły i zważywszy na brak jakichkolwiek aktów prawnych regulujących tę kwestię, wygląda to raczej mało poważnie. I to mimo złożonej w miniony wtorek przez pana premiera deklaracji, że rząd zadba o jak najszybsze wprowadzenie w życie odpowiednich przepisów w tym zakresie.
Czy ten pomysł rządu zaczął się już jakoś materializować?
Niedawno otrzymałem pismo od Polskiej Grupy Energetycznej, bym sprawdził czy spółki komunalne mogłyby się tym zająć. Rzecz w tym, że żadna nasza spółka nigdy nie miała w zakresie swojej działalności dystrybucji węgla. Nakazanie nam realizacji tak osobliwego zadania musiałoby wynikać na przykład z decyzji wojewody. Ale jeśli doszłoby do czegoś podobnego, to cena tego surowca zapewne jeszcze by wzrosła. Nie ma w tym żadnego sensu. Cała ta sytuacja rodzi zresztą mnóstwo pytań. Już sama kwestia dodatku węglowego, który dotyczy milionów Polaków, pokazała, że koszty obsługi tego systemu przez samorządy są ogromne. A można było to rozwiązać w sposób znacznie prostszy i skuteczniejszy. Wystarczyłoby, aby rząd kwestie cen uregulował na poziomie firm energetycznych, które przecież są koncernami należącymi do skarbu państwa. Takie rozwiązanie nie angażowałoby Polaków w składanie jakichś oświadczeń, deklaracji i ubieganie się o rekompensaty i nie generowałoby dodatkowych kosztów. Proste rozwiązanie… a wybrano jak zwykle to bardziej skomplikowane.
Jak dziś wygląda kwestia subwencji, w tym w oświacie? Dalej jest tak, że za zleconymi przez rząd zadaniami nie idą pieniądze?
– Tu nic się nie zmienia. Nadal słono dopłacamy do funkcjonowania placówek oświatowych. Koszty ich działalności bieżącej wynoszą ponad 540 mln zł, z czego prawie 35 proc. musimy pokrywać z własnych środków, co daje dopłatę w wysokości 185 mln złotych. Dla porównania, kwota ta jest o 7 mln zł wyższa od wpływów miasta z podatku od nieruchomości. Ponadto z własnych środków finansujemy oświatową infrastrukturę, choćby budowę nowych przedszkoli. Te wydatki w ostatnich czterech latach wyniosły ponad 180 mln zł. Jednak problem leży też gdzie indziej.
Mianowicie?
– Rząd, by zadowolić wyborców, zostawił im więcej pieniędzy w kieszeni. I dobrze, bo czasy są trudne. Problem polega jednak na tym, że ulgi w podatkach, głównie PIT, oznaczają, że nasz samorząd traci rocznie aż 120 mln zł. W ciągu tej kadencji otrzymamy z podatków aż o 600 mln zł mniej, a to tyle, ile wynosi dziś zadłużenie miasta. A samorząd – przypominam – to nie Urząd Miejski, prezydent czy urzędnicy, ale wszyscy mieszkańcy. Więc de facto każdy bielszczanin na tych zmianach straci. Bo te pieniądze, które nie wpłyną do budżetu miasta są też jego pieniędzmi. I zabraknie ich na pokrycie kosztów funkcjonowania miasta.
Przyłączył się Pan do protestu samorządowców, dotyczącego spraw, o jakich właśnie rozmawiamy?
– Sam w nim nie uczestniczyłem, ale był obecny mój zastępca – Piotr Kucia. Uważam, że samorządowcy powinni mówić jednym głosem, bo są wtedy lepiej słyszalni. A protest to dobra forma reakcji na tak makabryczny wzrost cen energii. Co ważne, przyniósł on oczekiwany skutek, bo – jak już wspominaliśmy – rząd zapowiedział zablokowanie cen energii.
Ekonomiści wieszczą światowy kryzys gospodarczy w przyszłym roku. Czy gmina też może zacząć się „zwijać”?
– Państwo jako całość i samorządy jako jego elementy to naczynia połączone. W kwestiach budżetowych możemy tylko czekać na informację z Ministerstwa Finansów na temat tego, jakich wpływów z PIT-u możemy się spodziewać. Generalnie od dłuższego czasu można zauważyć, że zasady podziału środków przez rząd są dość mocno rozmyte. Kiedyś było wiadomo na czym stoimy. Staraliśmy się przygotowywać jak najlepsze wnioski o dofinansowanie różnych inwestycji. Otrzymywaliśmy za nie odpowiednią liczbę punktów wraz z uzasadnieniem, a teraz czekamy na uznaniową decyzję z centrali. Rząd w relacjach z samorządami jest, niestety, coraz mniej transparentny.
Wiele wskazuje na to, że nasz komfort życia i poziom obsługi mieszkańców się obniżą. Ale tak będzie w całej Polsce. Bo – poza cenami energii, którym poświęciliśmy już sporo czasu – trzeba dodać, że ciągle nie wiemy co będzie z opłatą śmieciową czy z opłatami za wodę. W przypadku ceny wody, bo na to mamy jakiś wpływ, nie podnosiliśmy jej od trzech lat, ale czy będziemy mogli w dalszym ciągu taki stan utrzymać?
Znaleźliśmy się w skomplikowanej sytuacji, w której staramy się odnaleźć, choć większość spraw jest poza decyzyjnością samorządu. Wiemy, że negatywne skutki kryzysu mieszkańcy odczują, ale mogę im obiecać, że o naszych wspólnych problemach będziemy rozmawiali wprost i nie będziemy ich – korzystając ze złych przykładów – lukrować.
To już czas na ograniczanie wydatków. Gdy Kowalski wpada w finansowe tarapaty, rezygnuje przede wszystkim ze zbytków i rozrywek. Może warto porzucić na jakiś czas myślenie o kolejnych imprezach czy świątecznych dekoracjach, szczególnie że takie wydatki wzbudzają coraz większą dyskusję?
– Mimo kryzysowej sytuacji, nie możemy zrezygnować ze zrównoważonego rozwoju, którego elementem jest m.in. kultura. Wydarzenia plenerowe w dalszym ciągu będziemy organizować, bowiem – choćby dzięki badaniom ankietowym – wiemy, że są bardzo dobrze przyjmowane i potrzebne. A nie są to pieniądze wyrzucane w błoto, ponieważ takie imprezy organizujemy naszymi siłami, czyli w oparciu o miejscowe placówki kultury i rodzimych artystów, i tym sposobem pieniądze zostają w Bielsku-Białej.
Warto zwrócić tu uwagę na ulicę 11 Listopada i plac Wojska Polskiego. Nie możemy przecież jednocześnie spełnić oczekiwań przedsiębiorców dotyczących ożywiania tego miejsca, a zarazem nie wydawać na ten cel środków. Jeśli przyciągniemy tam ludzi, skorzystają działający tam przedsiębiorcy, a dzięki podatkom i czynszom skorzysta samorząd. Już przykład naszego rynku pokazał, że to może się udać. Mamy już przetestowane działania, które sprawią, że mieszkańcy będą mieli po co przychodzić w rejon placu Wojska Polskiego, którego remont właśnie trwa.
Jakich dziedzin dotkną więc budżetowe cięcia?
– Oszczędza się tam, gdzie się najwięcej wydaje. Taką dziedziną jest np. szeroko pojęta edukacja, choć wiemy jak ważna jest to sfera. Mam tu na myśli przede wszystkim zajęcia ponadprogramowe. Zobrazuję to na konkretnym przykładzie dotyczącym nauki pływania. Mamy dwie opcje: albo całkowicie zrezygnujemy z prowadzenia nauki pływania, albo wprowadzimy za nią częściową odpłatność. Wybór będzie należał do rodziców.
Niestety, sytuacja wymaga tego, by podejmować trudne i niepopularne decyzje. Musieliśmy już chociażby zrezygnować z rowerów miejskich. Ale chcemy na przykład uniknąć podniesienia cen w komunikacji miejskiej, choć ta boryka się ze znacznym wzrostem kosztów. To swoisty krwioobieg miasta, który trzeba utrzymać. Receptą może okaże się pewne zmniejszenie częstotliwości kursowania autobusów. Intensywnie szukamy oszczędności i do 15 listopada ich zakres będzie już lepiej znany.
Mamy się więc przygotować na kryzysowy budżet?
– Po 1989 roku jeszcze nie mieliśmy tak trudnego do „złożenia” budżetu. Wierzę, że mieszkańcy rozumieją powagę sytuacji i zdają sobie sprawę, że czekają nas trudne czasy. To już ten moment, że nie mamy możliwości planowania żadnych nowych inwestycji. Kończymy te, które rozpoczęliśmy albo te, na które jesteśmy w stanie pozyskać środki zewnętrzne. Musimy też przyjrzeć się wydatkom na administrację i zastanowić się, czy stać nas na utrzymanie obecnej liczby pracowników.
Czy coraz więcej mieszkańców przychodzi do Pana z pytaniem o to, jak żyć?
– Nie. Mieszkańcy wprawdzie mnie odwiedzają, ale najczęściej w sprawach mieszkaniowych, które i tak regulują procedury. Na szczęście w naszym mieście nie ma jeszcze np. problemu bezrobocia, które powoduje pytanie o to jak żyć. Stopa bezrobocia wynosi u nas ledwie 1,8 proc. Jednak w końcu niektóre firmy nie wytrzymają rosnących kosztów i boję się, że i nas ten problem w końcu dosięgnie.
Rozmawia Pan o tych problemach z posłami Prawa i Sprawiedliwości z naszego regionu?
– Staram się być w kontakcie ze wszystkimi parlamentarzystami z naszego regionu. Jeśli chodzi o tych z Prawa i Sprawiedliwości, to najczęściej rozmawiam z ministrem Stanisławem Szwedem, z którym widuję się podczas posiedzeń Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego oraz z ministrem Grzegorzem Pudą, z którym często rozmawiamy o możliwościach pozyskania dla miasta dodatkowych środków.
Jarek znowu “odfrunął”.
“Nadal słono dopłacamy do funkcjonowania placówek oświatowych.” – to po co robicie durne szkolenia nauczycieli?? Po co w przedszkolu nr31 w cygańskim lesie jest stworzone stanowisko sekretarki (zawsze był intendent a teraz są dwa stanowiska)??Po to żeby siostra dyrektorki miała pracę?
TUSK-po norwesku to oszust.po estońsku nieszczęście,pech,po kaszubsku kundel,po polsku zdrajca ,sprzedawszczyk
cios słonia z angielskiego, ogólnie kieł
zepsuty
no to do dentysty, da się naprawić
Ta Tusk winny kiedyś była winna imperialistyczna stonka :))) i co tak wszystko szlak trafił. Teraz też trafi:))) i to zaraz.Bo krajem nie mogą. dowodzić wsioki oderwane od pługa tak jak za komuny
wsioki z Chobielina i malarze dźwigów portowych
Ten obszczany pisowski gnój doprowadził Polskę do ruiny w ciągu 7 lat.Bezmózgi jeszcze mu przyklaskują.
napisał obrzydliwy komuch,poziom chama z Chobielina i tego zatrutego jadem poskurczanego rudego szwaba
Matoł POwsko lewacki znowu popuscił w swoje brudne gacie…
Cyt.: “a dzieci będą pozbawione bezpłatnych zajęć dodatkowych, jednak z lubianych imprez miasto nie zamierza rezygnować”.
Cóż. Robotnicze miasto to i robociarska mentalność. Edukacja zawsze powinna być najważniejszym priorytetem każdego samorządowca. Poziom edukacji zawsze wpływa na konkurencyjność, innowacyjność, otwartość społeczną.
Imprezy w Bielsku są głównie chwilową rozryweczką dla mieszkańców. W małym stopniu promują miasto gdyż są nastawione głównie na mieszkańców. Z imprez masowych na takim poziomie jakie odbywają się w BB można zrezygnować, z dobrej edukcaji nie.
a może samorządowcy wraz z politykami wszystkich partii daliby przykład ludowi i połowę swych pensji i diet przeznaczyli np. na łatanie dziur na drogach. Oni by spokojnie przeżyli do końca miesiąca i coś pożytecznego przy okazji by jeszcze zrobili
pisiorki niech odlatują na lotnisko Kaczyńskiego – HARROW
pisiorki w Bielsku to BIELSKO W RUINIE
Już i to ktoś napisał ,w tylnie to jest twój komuszy czerep
W Bielsku nigdy nie będzie dobrze dopóki miastem będzie rządziło PO……
a nie trzeba czasem rozszerzyć na: dopóki Unia będzie rządziła?
Przychylić nieba każdy chce, czy forsę ma? -Niestety nie.
Wychodzi na to, że samorząd jest całkowicie nie potrzebny bo wszystko zwala na rząd więc tu można szukać oszczędności.
Jak to?, jeśli system jest taki, że samorządy funkcjonują głównie na dotacjach rządowych i nie dostaniesz dotacji lub dostaniesz a z drugiej strony część zabiorą – no to jak to jest? Na dawaniu pieniędzy rząd się promuje wyborczo, widać po kartonikach. A może nie wszyscy widzą.
Nowy wywiad pod fot. Sowy?