Dla wielu samochód jest jedynie przedmiotem codziennego użytku, który ma być bezawaryjny i ekonomiczny. Dla Michała i Darii Czubinów oraz rodziców makowianina, Małgorzaty i Zbigniewa Czubinów motoryzacja to coś więcej niż hobby. W ich rękach nawet mało okazałe, seryjnie produkowane modele przeobrażają się w prawdziwe działa sztuki.
Napisać o Michale Czubinie i jego ojcu, że miłość do motoryzacji mają w genach to jak nic nie napisać. – Dziadek Józef przez długie lata pracował jako nauczyciel w Zespole Szkół im. W. Goetla. Początkowo uczył młodzież tokarstwa i frezarstwa, a potem przedmiotów mechanicznych. Dziadek kochał samochody. Mógł godzinami opowiadać o nich, o tym jak je naprawiać, jak są zbudowane – wspomina Michał Czubin. – To były inne czasy. Produkowane przed laty samochody pełne były niedoróbek. Zawsze było coś przy nich do zrobienia, ulepszenia. Trzeba było poprawiać fabrykę – mówi Zbigniew Czubin, nie kryjąc tęsknoty za zmarłym kilka miesięcy temu ojcem. Zauważa, że będąc już na emeryturze, a nawet w podeszłym już wieku uwielbiał spędzać czas w warsztacie, służąc zawsze radą i pomocą. – Jego to po prostu cieszyło. Zawsze miał cenne rady. Wiedząc, że jest kilka rzeczy do zrobienia to od razu wiedział w jakiej kolejności należy się do nich zabrać. Mówił „zrób tak i tak, bo potem będziesz musiał zrobić to i to”. Patrzył na samochody i ich naprawę, jak na naczynia połączone – opowiada makowianin, który najpierw sam pomagał ojcu, a z czasem pasją do motoryzacji zaraził syna.
WPADŁ W SIDŁA
Prawdziwa przygoda Michała Czubina z motoryzacją zaczęła się gdy rodzice sprezentowali mu na „osiemnastkę” volkswagena golfa II. Samochód w chwili zakupu niczym nie wyróżniał się od innych. – To był seryjny model, w grafitowym kolorze. Kompletnie nie rzucał się w oczy. Już wtedy chciałem mieć samochód inny niż wszystkie. Taki jakiego nie można kupić, a przy tym posiadający ponadprzeciętne osiągi – mówi makowianin, który od razu przeszedł do czynów. Na początek obniżył zawieszenie, a potem poszerzył swojego golfa. Z czasem cacko doczekało się nowych lamp i ryczącego wydechu. – Sąsiedzi przestali mnie lubić. Gdy wracałem do domu w nocy to do ogródka wjeżdżałem na luzie, by zbytnio nie hałasować – mówi pół żartem, pół serio.
Po czterech latach volkswagen golf zmienił właściciela. Zanim to się stało Michał Czubin był już posiadaczem seryjnego, pięcioletniego seata ibizy. – Od razu zacząłem przy nim dłubać. Na początek oczywiście poszedł, jak to mówimy, pakiet startowy. Zawieszenie zostało utwardzone i obniżone. Kupiłem nowe alufelgi – opowiada o początkach przeróbek, które z miesiąca na miesiąc nabierały rozmachu. Dzięki nawiązaniu kontaktu z firma specjalizującą się w produkcji elementów aerodynamicznych seat wzbogacił się o spoilery i zderzaki. – Oni na naszym modelu zaprojektowali wszystkie elementy, a potem nam je po prostu zostawili – cieszy się miłośnik tuningu. Idąc za ciosem przyozdobił karoserię aerografem. Wykonał go Setka, wówczas jeszcze mało znany artysta, a obecnie absolwent Akademii Sztuk Pięknych, którego prace prezentowane są w galeriach na całym świecie. – Od dziecka uwielbiałem statki pirackie. Jestem wielkim fanem serii „Piratów z Karaibów”. Od początku wiedziałem, że będą oni inspiracją. Nie wizerunki bohaterów, ale inspirowane nimi postaci pojawiły się na karoserii. Wnętrze miało przypominać wyposażenie jachtu lub starej łodzi. Dlatego plastikowe elementy zaczęły przypominać drewno. Kierownica, fotele i boczki drzwi zostały obszyte skórą z Bentleya. Na koniec zamontowaliśmy także znakomitej jakości sprzęt audio, co także było możliwe dzięki znalezieniu sponsora. Z pierwotnego modelu zostały tylko lampy przednie i wykładzina. Resztę krok po kroku wymieniliśmy – opisuje metamorfozę.
Gdy seryjny seat zamienił się w jeżdżące dzieło sztuki Michał Czubin zaczął nim pojawiać się na krajowych i zagranicznych wystawach. Brał udział w konkursach tuningowych. Zgarniał nagrody na najładniejsze wnętrze, wygląd zewnętrzny, ale także jakoś systemu audio. Najwięcej satysfakcji dawały mu sukcesy w Słowacji i w Czechach, gdyż w tych krajach tuning samochodowy jest znacznie bardziej rozwinięty niż w Polsce. Jednak największą radość sprawiło uznanie jego seata, że jeden z piętnastu najlepiej przerobionych pojazdów wśród uczestników zawodów tuningowych w Budapeszcie w 2013 roku. – Rywalizowałem z pojazdami, które w chwili zakupu kosztowały 400 tys. zł i dopiero były „robione”. Były modele z felgami obszytymi skórą – opowiada.
SEATEM PO MIŁOŚĆ
Piracki seat pozwolił Michałowi Czubinowi zdobyć nie tylko około 100 nagród, ale także znaleźć miłość życia. – Pojechałem na zlot tuningowy na Śląsk. Jak zawsze wypucowałem samochód, aby godnie się prezentował i poszedłem pooglądać konkurencję. Na scenie prezentowały się różne samochody, a obok stały dwie baaardzo ładne dziewczyny. Jedna była moją koleżanką, a druga od razu bardzo mi się spodobała. Miała coś w sobie takiego co bardzo mnie intrygowało. Zlot, zlotem, a ja cały czas ja obserwowałem kątem oka – wspomina. – Zaproponował, że mnie odwiezie do domu. Nie wiem czumu, ale się zgodziłam i to była bardzo dobra decyzja. Całą drogę bardzo dobrze nam się rozmawiało. Na kolejny zlot pojawiałam już nie tylko do pracy – kontynuuje Daria Czubin. Zakochani przez trzy miesiące się nie widzieli, ale dzień w dzień do siebie dzwonili. Pół roku później makowianin uznał, że nie sposób budować związku na odległość. Rzucił pracę i przeprowadził się do Dąbrowy Górniczej. – Znalazłem pracę, wynająłem kawalerkę i mogłem spotykać się z Darią. Skończyła szkołę, zamieszkała ze mną i tak krok po kroku układaliśmy sobie życie. Jeździliśmy na zloty wspólnie. Wreszcie zabrałem ją do Chorwacji. Po dziurach i wybojach wspięliśmy się na 1700 metrów nad poziom morza. Oświadczyłem się, a ona nie powiedziała „nie”. Dzisiaj mamy wspaniałą córę Biankę i dzielimy wspólnie pasję do samochodów – mówią zgodnie.
Pojawienie się Bianki sprawiło, że Czubinowie postanowili z krwawiącym sercem sprzedać seata. – Więcej stał niż jeździł. Szkoda go było bo się marnował. Poszedł w dobre ręce, do osoby, która nie zmarnuje naszej pracy – mówi Michał Czubin. Podkreśla, że tuning nowych samochodów to skarbonka do której się tylko wrzuca, a wyciągnąć można może połowę. – Można włożyć dziesiątki tysięcy złotych, a na końcu liczy się model, rocznik i przebieg – dodaje.
GARBATY W RODZINIE
Zanim jeszcze seat ibiza na zawsze opuścił garaż Czubinów ci stali się posiadaczami auta z zupełnie innej epoki. – Natknęliśmy się na zardzewiałego, zgniłego, bez podłogi i kilku szyb volkswagena garbusa. Zieloni w temacie, przystanęliśmy z ciekawości aby się przyjrzeć. Nie pamiętam już dzisiaj jaki to rocznik był, ale nie nadawał się do niczego. Daria jednak uporczywie próbowała nakłonić mnie do kupna i odbudowy samochodu – wspomina samochodowy cudotwórca, który w tym przypadku nie widział jednak szans na ratunek dla garbusa. – Daria się rozpłakała. Całą drogę do domu tłumaczyłem i przekonywałem, że to bez sensu, że kupimy new beetla i zrobimy pod nią, wnętrze kolor, audio i będzie miała super autko do jazdy na co dzień, ale Daria nie odpuszczała – wspomina ciężki powrót do domu.
Zauroczona garbusami Daria Czubin przez rok uporczywie szukała tego jednego. Aż pewnego zimowego wieczoru wyręczył ją ten, który wcześniej doprowadził ją do łez. – Znalazłem rocznik 73 po pseudoremoncie, ale sprawny z badaniem technicznym i jeżdżący. Widząc minę Darii wiedziałem, że się nie wymigam. Na drugi dzień pojechaliśmy pod Łódź. Gdy zobaczyła „Garba” już wiedziałem, że bez niego nie wrócimy. I tak też się stało. Środek zimy, letnie opony, ale co było robić. Dwie herbaty między nogami zamiast ogrzewania oraz czapka i rękawiczki Darii umożliwiły powrót do domu – opisuje stan garbusa Michał Czubin.
NOWE DZIECKO POSZŁO W ODSTAWKĘ
Choć od zakupu garbusa minęło już sporo czasu to ten… wciąż nie wyjechał z garażu. Nadal mozolnie jest składany od zera. Otrzymał potężny silnik, mocne tarczowe hamulce z przodu i z tyłu, pneumatyczne zawieszenie i kilka innych podzespołów. Wciąż jednak podwozie i nadwozie nie stanowią całości, a przy tym to drugie wymaga jeszcze pomalowania. Cudeńko już dawno byłoby zapewne gotowe, ale miłośnicy motoryzacji zaczęli za bardzo zgłębiać temat volkswagenów chłodzonych powietrzem i wpadli na pomysł kupienia busa – volkswagena t1 bulika. Choć początkowo nic nie zapowiadało, że takie cacko znajdzie się w ich rękach. – Jak szybko pomysł wpadł do głowy, tak szybko ceny oraz ilość pracy jaką będziemy musieli wykonać sprowadziła nas na ziemie. Co jakiś czas uporczywie przeszukiwałem aukcje i nasza wymarzona T1 oddalała się coraz bardziej. Uznaliśmy już nawet, że bulik jest poza naszym zasięgiem i należy pomyśleć o jego następcy, czyli T2 – wspomina Michał Czubin. I niemal takiego kupił.
Widząc, że w Polsce nie uda się kupić po dobrych pieniądzach ani bulika, ani jego następcy rozpoczęły się poszukiwana za granicą, ale i one długo nie przynosiły skutku. I nagle jesienią 2015 roku pojawiła się oferta w… Bośni i Hercegowinie. Samochód na zdjęciach wyglądał więcej niż dobrze, cena była atrakcyjna, a właściciel deklarował załatwić… dokumenty.
TO NIE BYŁ FILM
Makowianie ruszyli lawetą na południe Europy. Po wielogodzinnej podróży dotarli na granicę chorwacko-bośniacką, ale znajdującą się z dala od miejscowości turystycznych. – Widać było ślady po wojnie. Wysoki most z dziurami o głębokości około 40 cm, samochód ledwo się na nim mieścił, a na końcu granica. Na niej wojsko z karabinami. Nie sądziłem, że w tej części Europy są jeszcze takie granice. Było strasznie. Jak w filmie szpiegowskim – wspomina makowianin, który wybrał się po bulika z ojcem. Na granicy czekał na nich sprzedawca. Przez prawe okno podał dokumenty i kazał dać je celnikowi. – Celnik odszedł i zapanowała dziwna cisza. Udawał, że sprawdzał coś na komputerze, gdyż ten był atrapą i nie działał. Nasza laweta zaczęła wzbudzać zainteresowanie bo tylko maybachy i bmw z rosyjskimi tablicami było lepsze od niej – opowiada.
Gdy makowianie szczęśliwie przeszli kontrolę graniczną mieli nadzieję, że najgorsze za nimi. Tymczasem z czterech sztuk oferowanych na sprzedaż żadna nie miała szans przejść badań technicznych. – Zdecydowaliśmy się wracać „na pusto”. Źli i zmęczeni jechaliśmy w kierunku domu, gdy nagle w krzakach dostrzegłem samochody. Zatrzymaliśmy się. Stał dom, warsztat, wszystko otwarte, ale ani żywej duszy. A tu porsche 924 w fajnym stanie blacharskim jednak bez silnika oraz buda do volkswagena karmanna z podłogą, wnętrzem i szybami w super stanie. Żeby nie wracać na pusto stwierdziliśmy że spróbujemy wykupić tą budę. Jednak przez dwie godziny nikt w domu się nie pojawił i docelowo wróciliśmy na pusto. Gdy Daria usłyszała, że nic nie przywieźliśmy myślała, że żartujemy, a potem się popłakała – relacjonuje ostatni etap wyprawy w nieznane.
GDY NADZIEJA JUŻ UMARŁA
Kilka miesięcy po nieudanym wyjeździe do Bośni i Hercegowiny kolega Michała Czubina natrafił na internetowej aukcji na bulika, choć myślał, że to volkswagen t2. Model był w pełni sprawny technicznie i bardzo okazyjny cenowo. – Chwyciłem za telefon. Usłyszałem, że ktoś z Niemiec chce już go kupić, ale sprzedający powiedział, iż kto pierwszy ten lepszy. Szybki telefon do taty i niedługo później byliśmy w trasie. Oczywiście po drodze teorie spiskowe „coś za okazyjnie” „coś z nim nie tak” i jeszcze parę innych myśli. Gdy dojechaliśmy na miejsce na polnej nieutwardzonej drodze między polami kukurydzy ukazał się on – bulik, jadący w naszym kierunku. Ja na tatę, tata na mnie i bez słowa wiedzieliśmy, że jak nie wyjdą dziwne historie to będzie nasz. Zawsze podchodzimy do zakupu samochodów bez emocji i z dystansem jednak tutaj z każdą chwilą coraz bardziej się nakręcaliśmy. Wsiadłem za kierownicę i wtedy już było po mnie – wraca u Michała Czubina ekscytacja, ta sama jak ta jaka ogarnęła go gdy stał przy kukurydzianym polu.
Kilka tygodni po zakupie bulik zaczął przechodzić metamorfozę. – Najpierw zreperowaliśmy skrzynię biegów ponieważ drugi bieg nie wchodził, a wycelowanie w pierwszy było trudniejsze od trafienia w lotto. Zrobiliśmy kompletną elektrykę według schematu, łącznie z kolorami kabli. Następnie wymieniliśmy zużyte elementy zawieszenia, hamulce oraz wszystkie linki – opisuje początki restaurowania.
Gdy samochód bezpiecznie się poruszał i hamował przyszła pora na wymianę uszczelek drzwiowych i okiennych. Jednak nie to nadało mu charakter, ale jego wygląd. Makowianie wybebeszyli auto do gołej blachy, zakonserwowali, położyli maty wygłuszające na podłodze oraz ścianach bocznych i zaczęli konstruować wnętrze. Zbudowali konstrukcję w postaci narożnika na niezależnej dodatkowej podłodze, aby w każdej chwili można było wrócić do oryginału. Wszystko wykonali z wodoodpornych materiałów. – Zero spawania czy wiercenia w ramie czy budzie samochodu. Wszystkie punkty montażowe wykorzystaliśmy z oryginalnych otworów bądź mocowań samochodu – opisują. Przy okazji pozbyli się widocznych blachowkrętów, a w zamian wykorzystali niewidoczne klipsy montażowe. Po tym wszystkim wnętrze zostało obszyte. Nowa dziurkowana podsufitka z oryginalnego materiału, oklejone boczki wokół szyb z tego samego materiału oraz kanapy i boczki w skórze dodały uroku. Ale to jeszcze nie wszystko. Założyli oryginalną samochodową wodoodporną wykładzinę w kolorze toffi. Z tej samej skóry co fotele uszyli poduszki na tylną kanapę oraz pokrowiec na koło zapasowe i klucz do kół. – Aktualnie powoli mierzymy się do zrobienia blacharki na tip-top oraz zmiany koloru naszego Bulliego. Identycznie wymalowany będzie garbus – mówi Michał Czubin, ale na razie nie zdradza jakich kolorów użyje. Nie ukrywa, że już teraz bulik przykuwa wzrok przechodniów. – Tuningując seata jedynie dokładaliśmy do interesu. W tym przypadku mówimy o odrestaurowywaniu. To jest inwestycja w naszą córkę, która widząc nas w pracy łapie już bakcyla motoryzacji – śmieją się Daria i Michał Czubinowie, którym kibicują rodzice makowianina. – Gdy widzę u nich niezdecydowanie to dopinguję do działania, a gdy trzeba to coś dokupię. Na zajączka bulik dostanie lusterka – mówi Małgorzata Czubin, mama Michała.