Wirtuozeria, wewnętrzny żar i subtelny uśmiech – wszystko to sprawia, że gdy zasiada za fortepianem, to wręcz zaczarowuje publiczność. Jego pedagodzy wróżą mu sukcesy już na najbliższym Konkursie Chopinowskim. I nic dziwnego, skoro seryjnie kolekcjonuje laury na ważnych konkursach i powoli zdobywa miejsce w szalenie konkurencyjnym świecie pianistyki. Mateusz Dubiel, który dopiero co osiągnął pełnoletność, skupia się jednak na pracy i… życiu. Bo, jak mówi, dobry muzyk musi poznać wszystkie jego blaski i cienie. A siadając do fortepianu, powinien mieć gorące serce, ale chłodną głowę. I mieć nadzieję, że szczerość, pasja i talent zostaną zauważone.
– „Ma wszelkie predyspozycje do tego, by zawojować Konkurs Chopinowski za cztery lata” – to słowa dyrygenta Andrzeja Kucybały. „Jest wyjątkowo wszechstronnym muzykiem, który tak samo dobrze czuje się wykonując muzykę jazzową i rozrywkową. Improwizacja to rzecz, która jest dana niewielu, a on jest w tym wspaniały” – to z kolei słowa dyrektor Pana szkoły muzycznej Barbary Cybulskiej-Konsek. Komplementowano też Pana, wręczając prestiżowego „Ikara”, którą to nagrodę niektórzy otrzymują za wysiłek całego życia. Czy to wszystko nie zawróci w głowie osiemnastoletniemu pianiście?
Mateusz Dubiel: Oczywiście, gdy słyszę pochwały czy odbieram takie nagrody, jak „Ikara”, wzruszam się i jest mi bardzo miło. To także motor do dalszej pracy. Gdy ma się świadomość, że daje się z siebie wszystko, że poświęca niemal cały czas i uwagę dla realizacji marzeń, to nie ma nic złego w tym, że się w siebie wierzy i wierzą w ciebie inni, lecz największy na świecie konkurs to także kwestia radzenia sobie pianisty nie tylko z fortepianem, ale wieloma innymi kwestiami, jak choćby z konkursową presją. W tym momencie jednak siebie w gronie faworytów Konkursu Chopinowskiego bym nie umieszczał.
– Jednak do kolejnego konkursu mamy prawie cztery lata, a wiem, że już się Pan do niego przygotowuje.
– Tak naprawdę pianista do Konkursu Chopinowskiego przygotowuje się całe swoje życie. Mam nie tylko jeszcze sporo czasu, by się poprawić, ale i dobre nastawienie. Wynika to z tego, że gdy odsłuchuję swoich nagrań sprzed roku czy dwóch lat, to widzę ogromne różnice, co mnie bardzo cieszy. Praca przynosi efekty i postępy są widoczne. Chcę być maksymalnie przygotowany do tego największego konkursu.
Pianista musi być jeszcze gotowy na zmierzenie się ze swoimi obawami i tremą. Słyszy się też, że – paradoksalnie – pianiści z Polski mają nieco trudniej. Bo od muzyków z ojczyzny Fryderyka Chopina oczekuje się tego, że wykażą się najdoskonalszym zrozumieniem jego dzieł.
Jednak to, co mogę zrobić, to tylko skoncentrować się na graniu i przygotowaniu do konkursu. Właśnie to jest najważniejsze. Nie można się rozpraszać.
– Niestety, Konkurs Chopinowski ma taką sławę i jest tak wielkim wydarzeniem w skali całego globu, że nie sposób nie zwrócić uwagi choćby na gorące dyskusje dotyczące kontrowersyjnych wyborów jury. Publiczność z zagranicy skarżyła się ostatnio na brak w finale kilku już uznanych pianistów, a rzesza Polaków nie mogła pogodzić się z niedocenieniem kunsztu Aleksandry Świgut.
– Zabrzmi to banalnie, ale konkursy – szczególnie tak wielkie – rządzą się swoimi prawami. To w pewnym sensie jakby kupienie biletu na loterię. Jeśli kilkudziesięciu pianistów w pierwszym etapie gra zgodnie z kanonem, a kilkudziesięciu innych odbiega od tego kanonu w paru szczegółach, to daje to powód do dyskwalifikacji tej drugiej grupy.
Gdy na scenie pojawiała się Aleksandra Świgut, od razu było słychać, z jak wielką osobowością i pianistką mamy do czynienia. Grała niespecjalnie kontrowersyjnie, a przy tym ujęła rzeszę słuchaczy wrażliwością i romantycznością. Ocena pianistów, a także komentowanie decyzji jury to jednak skomplikowana kwestia. Wiadomo, że Konkurs Chopinowski to poszukiwanie tego krystalicznego i najgłębszego dotarcia do muzyki Chopina. Jednak nie jest dziś możliwe, by precyzyjnie ustalić, w jaki sposób sam Chopin zagrałby dany utwór. Obiektywna ocena występu pianisty jest więc niemożliwa.
To, co może zrobić muzyk, to bardzo ciężko ćwiczyć, mieć styczność z mądrymi ludźmi oraz mieć nadzieję, że będzie się miało swój dzień. I że trafi się na moment, gdy ci, którzy będą cię słuchać, też będą mieli odpowiednie nastawienie. Nie można się dać sparaliżować myślami choćby o tym, jakie preferencje mają poszczególni członkowie jury.
– Jednak czy wybór laureatów w październiku nie dowiódł, że jesteśmy gotowi na ciut inną wizję muzyki Chopina? Wprawdzie wygrał grający perfekcyjnie Bruce Liu, ale kolejne pozycje zajęli budzący kontrowersje wśród polskiej publiczności Alexander Gadjiev i Martin Garcia Garcia. Ten drugi wzbudził konsternację już tym, że nucił podczas gry. Spotkaliśmy się w Cavatina Hall na recitalach obu tych pianistów. Jakie wyciągnął Pan dla siebie wnioski z tego doświadczenia?
– Jury Konkursu Chopinowskiego jest dużo mniej bezlitosne, niż kilkadziesiąt lat temu. Do dzisiaj wszyscy pamiętają to, że z jego akceptacją nie spotkał się tak wielki talent, jak ten Ivo Pogorelicha, co nazwano nawet skandalem.
Wybór ostatniego zwycięzcy był wręcz oczywisty i nie budził negatywnych emocji. Bruce Liu to w końcu czysta wirtuozeria, a w jego muzyce wszystko jest zrozumiałe, na swoim miejscu. Jednak właśnie laury dla Gadjieva i Garcii świadczą o tym, że jury nie jest już tak zamknięte w dawnych ramach. Gadjiev ma bardzo świeże podejście do muzyki Chopina, a jednocześnie ujmuje improwizacyjnością i swobodą, choć jego gra opiera się na twardej konstrukcji i planie.
Jeśli patrzeć na kanon wykonywania muzyki Chopina, tę całą doskonałość i szlachetność, to nie do końca wpisuje się w niego hiszpański pianista. Nie jest przykładem wewnętrznego przeżywania tej muzyki, bo wszystko podaje na tacy. Ale wyróżnił się właśnie tym, co nie jest typowe i jury to zaakceptowało. To pokazuje, że tolerancja dla innych dróg się powiększa.
Wybrałem się na ich koncerty w Bielsku-Białej, ale przede wszystkim po to, aby się dobrze bawić, jak każdy słuchacz. Radość jest tym większa, że artystów tej klasy, świeżo upieczonych laureatów Konkursu Chopinowskiego, możemy słuchać w Bielsku-Białej, w tak pięknej sali koncertowej Cavatina Hall.
Muzyk powinien być indywidualnością, jednak słuchanie na żywo Gadjieva czy Garcii pozwala się rozwijać, zainspirować, zapewnić sobie świeże doznania, poznać inny styl i nie zamykać się w ciasnych ramach.
– Czy Konkurs Chopinowski to Pana wymarzona trampolina do zrobienia wielkiej pianistycznej kariery, jak pokazują przykłady choćby polskich pianistów – Zimermana, Blechacza i Harasiewicza?
– To wielka życiowa szansa. Zwycięstwo to spełnienie marzeń pianisty, ale też nie jest sielanką. Wygrywasz… i nie wracasz do domu, gdyż z marszu wyruszasz w niekończącą się trasę koncertową. I codziennie musisz udowadniać, że jury się nie pomyliło. Musisz dawać z siebie wszystko, ponieważ oczekiwania wobec ciebie są ogromne. Nie jest łatwo w takiej sytuacji poczuć się swobodnie podczas grania. Przecież zwycięzcy to młodzi ludzie, jeszcze przed trzydziestką, a czasem dużo młodsi, mający mętlik w głowie.
Z drugiej strony, życie nie kończy się na Konkursie Chopinowskim. Yuja Wang to przykład pianistki, która zdobyła sławę nie oglądając się na konkursy. W Polsce taką wielką postacią jest Piotr Anderszewski. Jest wielkim artystą, który roztacza wokół siebie wyjątkową aurę, choć nie próbował swoich sił akurat w Konkursie Chopinowskim, a na Międzynarodowym Konkursie w Leeds. Typuję, że kolejną gwiazdą będzie Eva Gevorgyan, która zakończyła ten konkurs jako finalistka.
– Od lat wręcz seryjnie wygrywa Pan kolejne ważne konkursy pianistyczne. Wiele ich jeszcze przed Panem?
– Im jestem starszy, tym tych konkursów jest mniej, ale są coraz ważniejsze. Najbliższy będę miał w sierpniu – Międzynarodowy Konkurs imienia Edvarda Griega w Bergen. Wymagania są bardzo duże, ale mam nadzieję, że im sprostam, choć czasem trudno porównywać grę 18-latka do gry już dojrzałego 28-latka. Ciekawym i nowym dla mnie doświadczeniem byłoby, jeśli miałbym szczęście zakwalifikować się do półfinałów i wykonać Sonatę skrzypcową Griega, którą gra się tam w duecie razem ze skrzypkiem powołanym przez organizatorów konkursu. Byłoby to dla mnie coś nowego występować kameralnie na konkursie.
Nie wiem jeszcze, czy „objadę” wszystkie zaplanowane konkursy. Nie nazwałbym się specjalistą od konkursów, ale skupiam się na nich w dużym stopniu, bo trudno się wybić w inny sposób. To jednak ciężkie zadanie dla pianisty, gdy ma się świadomość, że wychodzi się na scenę, gdzie członkowie jury będą cię w jakiś sposób porównywać z innymi i punktować każdą nutę. Staram się do konkursu podejść tak, jak do koncertu i nie przejmować tym, że zrobię coś, co może nie przypaść do gustu jury. Trzeba być sobą.
– Jednak nie tylko w konkursach bierze Pan udział. Coraz częściej można natrafić na Pana koncerty realizowane dla uznanych instytucji czy stacji radiowych.
– Wiele propozycji spływa właśnie po konkursach, szczególnie międzynarodowych. O zagranie koncertu poprosiło mnie Polskie Radio Chopin. Zagram też w samej Żelazowej Woli, a koncert w rodzinnym domu Chopina będzie transmitowany na żywo przez internet. To kolejne szanse dla mnie, które cenię sobie bardziej, niż nagrody finansowe, bo pozwalają iść naprzód.
Stworzyłem też nowe trio ze skrzypaczką Hanną Pozorską z Gdańska i wiolonczelistą Tadeuszem Wawrowskim z Warszawy. W styczniu w Łazienkach Królewskich graliśmy I Trio Szostakowicza, a ostatnio pracujemy nad całym triem H-dur Brahmsa. W czerwcu najprawdopodobniej zagramy w Filharmonii Bałtyckiej, a chciałbym zaprezentować ten skład także w Bielsku-Białej.
Jeśli jest się muzykiem i ćwiczy tyle godzin dziennie, to po to, aby być gotowym i otwartym na wszelkie możliwości. Dlatego łapię nowe kontakty i korzystam z wszelkich szans, angażując się w nowe projekty, uczestnicząc w warsztatach czy robiąc coś niekonwencjonalnego lub też po prostu gram koncerty, choćby te najbardziej kameralne.
– Zdecydowanie kameralnym nie był I Koncert fortepianowy e-moll Chopina podczas uroczystego pożegnania Andrzeja Kucybały w bielskiej szkole muzycznej. Sala była wypełniona do ostatniego miejsca, koncert trafił na youtube’owy profil Akademii Filmu i Telewizji, a także na pięknie wydane płyty. Na scenie Panu, jako wtedy ledwie 17-letniemu soliście, towarzyszyli doświadczeni muzycy z całego kraju. Jak Pan wspomina ten występ z sierpnia ubiegłego roku, podczas którego można było odnieść wrażenie, że czuje się Pan jak ryba w wodzie?
– Był to mój pierwszy w życiu koncert z orkiestrą, poprzedzony wieloma godzinami prób. Wszystko było niezwykle emocjonujące. Musiałem poradzić sobie z presją i odpowiedzialnością, bo przecież było to połączenie jubileuszu szkoły i pożegnanie jej wieloletniego dyrektora.
Tego koncertu Chopina nie jest łatwo zagrać. To romantyzm, rubato – czyli nic od linijki. W pierwszej części koncert jest bardziej klasyczny, a w drugiej przepełnia go romantyczny nastrój, co trzeba dobrze wyważyć. Dlatego tak ważny jest tu dyrygent, który potrafi połączyć na dodatek dwie swobodnie działające siły – orkiestrę i pianistę. Mam to szczęście, że z Andrzejem Kucybałą świetnie się współpracuje, a jego samego charakteryzuje precyzja, co jest kluczowe podczas tego koncertu.
– Wszystko, co Pan robi, musi też łączyć z edukacją, która obejmuje przecież nie tylko program licealny, ale i muzyczny.
– Tak, a przede mną jeszcze matura, do której staram się przygotowywać w weekendy. Nauka w takim trybie życia, jaki prowadzę, nie byłaby możliwa bez pomocy wszystkich nauczycieli i dyrekcji szkoły, którym z tego miejsca ogromnie dziękuję.
– Jak wygląda zwykły dzień młodego pianisty?
– To nauka i ćwiczenia od wczesnego ranka do wieczora. Przerwę, na przykład na zjedzenie kebaba, znajduję około 14.00 po zakończeniu zajęć ogólnokształcących i przed rozpoczęciem zajęć któregoś z zespołów. Dzień kończę powrotem do ćwiczeniówki. Zauważyłem jednak, że praca nad danym utworem nie kończy się przy instrumencie – koncepcja i wiele cennych pomysłów rodzi się w głowie, z dala od fortepianu. Gdy kończę ćwiczenia, to czas dla siebie mam między dwudziestą a północą. Cztery godziny – to jeszcze nie tak źle!
Taki tryb życia jest dla mnie naturalny. Moje początki z muzyką, poznawanie nut i pierwsze próby przy fortepianie miały miejsce w Buczkowicach, a moim pierwszym nauczycielem był pan Paweł Wajdzik – ojciec Marty Wajdzik, w tym momencie już bardzo znanej saksofonistki jazzowej, absolwentki naszej szkoły muzycznej. Następnie była już szkoła muzyczna w Bielsku-Białej, ale zacząłem uczęszczać tu od drugiej klasy podstawówki, nie od pierwszej. Moim pierwszym nauczycielem w szkole była Anna Lenart, która uczyła mnie do ostatniej klasy podstawówki, czyli do klasy ósmej. Następnie byli już nauczyciele, u których kształcę się do teraz – Anna Skarbowska i prof. Mirosław Herbowski z Akademii Muzycznej w Krakowie. Mam wielkie szczęście móc być pod jego opieką, tym bardziej, że sam jest absolwentem naszej bielskiej szkoły muzycznej. Czuje się tutaj tak doskonale, że nigdy nawet nie pomyślałem o przeprowadzce.
– À propos jazzu. Doświadczeni muzycy chwalą Pana za talent do tego gatunku, a także za zdolności improwizacyjne. Może łączenie gatunków byłoby pomysłem na karierę?
– Myślę, że nie można mnie brać za improwizatora czy jazzmana. Wprawdzie mam u Wacława Sroga indywidualne zajęcia improwizacji fortepianowej czy gram w szkolnym Big Bandzie, to jednak nie poświęcam temu zbyt wiele czasu. Musiałem coś wybrać, ale do jazzu i improwizacji zawsze wracam z wielką przyjemnością. Być może będę z tego źródła czerpał więcej, gdy zapragnę czegoś świeżego.
Muszę tu dodać, że zdecydowanie różnie wygląda granie klasyki i jazzu. Już sposób podejścia do klawiatury i słuchania jest inny. Zbytnie skupienie się na jazzie może sprawić, że wpłynie to negatywnie na granie klasyki, można się nieco rozregulować.
Jako fan muzyki, częściej słucham za to jazzu. Uwielbiam między innymi Tigrana Hamasyana, który grał też w Bielsku-Białej. Dlaczego sięgam po ten gatunek? Bo gdy na przykład ćwiczę barkarolę i przez wiele godzin skupiam na niej uwagę, to dla wytchnienia wolę posłuchać potem jazzu, który też potrafi być intensywny i inspirujący.
Mieszkając w Bielsku-Białej, mamy szczęście, że tak wielu znakomitych muzyków jazzowych właśnie stąd pochodzi. A teraz do głosu dochodzi nowe pokolenie. Jazz tu pięknie kwitnie, a zwłaszcza wśród muzyków wywodzących się z naszej szkoły. I nie mówię tu już o tak znanych, jak absolwentka Kasia Pietrzko, ale o artystach w moim wieku, takich jak Jan Pieniążek, Tymon Kosma czy Miłosz Pieczonka. To wcale nie jest tak typowe, że tak młodzi ludzie już tak wiele potrafią, improwizacja jest dla nich na porządku dziennym i dobierają się w znakomite zespoły. Już teraz ich kariery wyglądają nieźle, a mają szansę na wiele, wiele więcej. To wspaniała sprawa i świetnie, że są doceniani już w tak młodym wieku.
– Jako pianista z Polski wręcz nie ma Pan wyjścia. Chopin musi zajmować szczególne miejsce w Pana profesji.
– I zajmuje, ale to nic wymuszonego. Polski kompozytor zajmuje w życiu każdego pianisty czołowe miejsce. Jego utwory są trudne, bo wymagają dedukcji, wczucia się w wyrafinowany styl kompozytora, a przy tym z jednej strony są bardzo precyzyjne w zapisie, a z drugiej – dają też pole do własnej interpretacji.
Chopin to absolutny fenomen i jakościowo poziom chociażby Bacha czy Mozarta, choć komponował niemal wyłącznie na fortepian. To wręcz niesamowite, że mając taki talent, nie pisał symfonii czy oper. Ale może dzięki temu czuje się tę szczególną więź jego muzyki z fortepianem. Granie jego dzieł pozwala się zespolić z duszą instrumentu.
Wprawdzie Chopinem nie jestem w stanie się przesycić, to staram się z muzyki czerpać pełnymi garściami, sięgając do utworów, na które zwyczajnie mam ochotę. Może to być Bach, Ravel czy – z powodu ostatnich wydarzeń – Prokofjew i jego wojenne sonaty.
– I tę więź z muzyką w Pana przypadku widać i czuć. Choć jest Pan daleki od przesadnej ekspresji zewnętrznej.
– Często pianista jest postrzegany właśnie przez warstwę wizualną. Jeśli się dużo rusza, to wygląda tak, jakby przeżywał muzykę. Sam jestem zdania, że emocje, zaangażowanie i pasja to coś, co powinno przede wszystkim rozgrywać się wewnątrz. Fenomenalna Martha Argerich na scenie jest niczym skała, a przecież słyszy i czuje się, jak wielkie pokłady energii ma wewnątrz. To idealny przykład gorącego serca i chłodnej głowy. Warto bowiem mieć plan i zachować pełną koncentrację, a na scenie wzbogacić to o tę iskrę improwizacji i czegoś nieprzewidywalnego. Według mnie, to idealny przepis na udany koncert.
Sam nie zwracam uwagi na swój wygląd na scenie, emocji nie hamuję, choć staram się mieć wszystko w ryzach, pamiętając, że to muzyka jest najważniejsza. Ludzie, którzy przyszli na twój koncert, zasługują na szczerość, na to, by mieli kontakt z muzykiem, w przypadku którego czuć, że kocha to, co robi i niczego nie udaje.
– Widać, że nie przestaje Pan poszukiwać. A muzyk prawdy musi poszukiwać nie tylko w muzyce, ale i życiu.
– Doszedłem do etapu, w którym zrozumiałem, że trzeba wyważyć ciężką pracę i chłodną analizę z daniem sobie czasu na jakiś powiew świeżości. Gdy pojawia się zmęczenie, potrafię już sobie zrobić dzień przerwy. Uczę się też odejść od instrumentu i poszukać równowagi choćby na spacerze czy podczas spotkania z przyjaciółmi, bo jestem otwarty i towarzyski. To wszystko pomaga w rozwoju. Zauważyłem, że choćby podczas polskiego konkursu imienia Artura Rubinsteina trochę przesadziłem – zamknąłem się na inne bodźce i zaplanowałem wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Dziś wiem, że muzyka nie może być martwa, interpretacja musi mieć też inne podstawy, musi być ciągłym poszukiwaniem. Uważam, że kluczowe jest to, by w życiu robić o wiele więcej, niż tylko ćwiczyć i skupiać się na technice. Trzeba poznać wszystkie sfery życia – i te dobre, i te złe. Przecież kompozytorzy pisali pod wpływem osobistych przeżyć. Żeby ich zrozumieć, trzeba wiedzieć, co czuli. Warsztat to nie wszystko.
– Kariera pianisty jest bardzo trudna. Niewielu jest na szczycie. Mimo to, nie kryje Pan, że to Pana wielkie marzenie.
– Wiem, jak wielka jest konkurencja. Repertuar na fortepian jest wręcz niezmierzony i każdy może mieć własny pomysł na siebie. Stąd tak wielu chętnych do rozpoczęcia kariery. Mój cel jest jasny, ale też wiem, ile mi jeszcze brakuje, by moją muzykę można było nazwać „gotowym produktem”. Ciągle muszę czekać na swoje szanse i je wykorzystywać, poszerzać repertuar, ogrywać się, uczyć od mistrzów i grać koncerty.
Świat muzyki jest tak skonstruowany, że i największy wysiłek może nie wystarczyć, by się naprawdę wybić. Jednak już dzisiaj czuję, że żyję i chyba zawdzięczam to muzyce. Jestem niesamowicie wdzięczny, że już teraz znalazłem swoją drogę. To wielkie szczęście, że muzyka sprawia, iż odzyskuje się radość nawet podczas złego dnia. Doceniam to tym bardziej, gdy widzę, jak wielu rówieśników wpada w depresję i ma mnóstwo innych problemów ze swoim życiem.
Dążąc do realizacji swoich marzeń, pamiętam, by w tym wszystkim nigdy nie zatracić istoty muzyki. Ona jest bowiem ponad wszystkim.