Szlifuje kamienie, zajmuje się kowalstwem, penetruje jaskinie, zna się na grzybach, wędkuje, zbiera skamieniałości i kocha podróże. – Warto znać różne dziedziny życia, bo wokół nas jest mnóstwo ciekawych rzeczy – mówi bielszczanin Wacław Kosmowski. Wyprawą jego życia był spływ syberyjską rzeką Witim na… tratwie z drewna i plastikowych butelek.
Ponieważ jest typem „złotej rączki”, pracuje obecnie jako konserwator w Szkole Podstawowej nr 27 im. Janusza Kusocińskiego w Bielsku-Białej. Dawniej przygotowywał i prezentował serwisy informacyjne w niegdysiejszym bielskim Radiu Delta. W czasie wolnym oddaje się natomiast licznym pasjom.
Jedną z nich jest zbieranie i obrabianie kamieni, takich jak rogowiec mikuszowicki, aragonit czy kalcyt. Nadaje im kształty na szlifierce kątowej, a potem poleruje za pomocą tak zwanych tarcz korundowych. W efekcie powstają piękne wisiorki czy pamiątki. Lubi też poszukiwać w wapiennych skałach różnych skamieniałości: amonitów, ramienionogów, jeżowców, belemnitów (wymarłe morskie głowonogi) czy skamieniałych gąbek.
Fascynuje go także kowalstwo. Często odwiedza odbywający się w czeskim Lipníku nad Bečvou festiwal kowalstwa, a sam wytwarza na przykład ozdobne elementy metalowe czy noże. Jeden z nich wykuł z… resora samochodowego, a trzonek wykonał z korzenia jałowca i kawałka kości. – Cieszy mnie, gdy mogę z niczego zrobić coś, wytworzyć piękną rzecz, wykorzystując odpady albo rzeczy znalezione. W życiu intryguje mnie improwizacja – podkreśla.
Grzyby i… szyszki
Jego konik to dzikie warzywa i grzyby. – Najbardziej lubię zbierać takie, których nie zbierają inni – śmieje się. – Na przykład teraz, zimą, można zbierać boczniaki czy zimówkę aksamitnotrzonową. Gatunki te rosną na drzewach i mają właściwości lecznicze. Grzyby potrafią gromadzić mnóstwo minerałów, ponieważ grzybnia zajmuje często ogromną powierzchnię. Żadna roślina nie jest w stanie zebrać w swojej materii aż tylu minerałów. Dlatego grzyby są tak ciekawe.
Przy ujściu Pasłęki do Zalewu Wiślanego. Wacław Kosmowski uwalnia mewę, która połknęła przynętę dla ryb.
W przeszłości aż przez dwadzieścia lat zbierał też… szyszki. Była to praca dla nadleśnictwa. – Wspinaliśmy się po linach na drzewa i pozyskiwaliśmy szyszki z jodeł czy świerków. Są one w odpowiednich warunkach suszone, a następnie pracownicy nadleśnictwa łuskają, je, wydobywając z nich nasiona. Szczepi się je później odpowiednimi grzybami i zakłada szkółki, aby produkować sadzonki leśnych drzew – wyjaśnia. – Miałem też wtedy jedną przygodę. Pewnego wieczoru siedziałem wysoko na drzewie, a zbierało się na burzę. Chciałem już skończyć pracę i zjechać liną w dół, gdy nagle nadleciał myszołów. Chciał wylądować akurat na tym samym drzewie, ale wcześniej mnie nie zauważył. Wystawił już do przodu pazury i wtedy mnie dostrzegł. Zobaczyłem jego wybałuszone ze zdziwienia oczy. Obaj się wystraszyliśmy. Na szczęście nie wbił we mnie tych pazurów, tylko raptownie skręcił i odleciał.
W labiryntach jaskiń
Wacław Kosmowski przez lata był członkiem Speleoklubu Bielsko-Biała i spenetrował w życiu wiele jaskiń. Jedną z ważniejszych była jaskinia Gouffre Berger we Francji – o głębokości 1241 m i długości korytarzy 45 118 m. – Była to pierwsza odkryta przez speleologów jaskinia o deniwelacji powyżej 1000 metrów – mówi bielski pasjonat.
Lubi też eksplorować dzikie jaskinie. – Czasami zjeżdża się na przykład sto metrów głęboką studnią w dół, a potem pływa na pontonach kilometrami wodnych labiryntów. Tego typu jaskinie znajdują się w Europie głównie na Słowenii, w regionie Słoweński Kras – opowiada. – Natomiast jeśli chodzi o ciekawsze miejsca w Polsce, to byliśmy kiedyś z kolegą w starej kopalni uranu w Kletnie. Od 2002 roku jest już ona udostępniona turystycznie, ale dawniej, kiedy my ją penetrowaliśmy, była jeszcze dzika.
Autostopem po Szkocji
Jedną z rzeczy, które kocha w życiu najbardziej, są podróże. Oczywiście nie te zorganizowane, lecz odbywane na własną rękę. – Takie poznawanie świata to zupełnie inna bajka niż korzystanie z wycieczek przygotowanych przez biuro podróży. Tutaj każdy dzień jest wyzwaniem i improwizacją, a ja właśnie to lubię najbardziej – podkreśla.
Przy ognisku na Mazurach
Jedną z szalonych wypraw, którą bardzo miło wspomina, była trzytygodniowa podróż z żoną autostopem po Szkocji. – Udało nam się wtedy zobaczyć dużo ciekawych miejsc – opowiada. – Byliśmy między innymi na najwyższej górze Wielkiej Brytanii Ben Navis, widziałem też najwyższe drzewo Wysp Brytyjskich oraz szkockie jeziora, między innymi słynne Loch Ness. A gdy szukałem raz miejsca na nocny biwak, natrafiłem przypadkiem na trzy olbrzymie drzewa. Były to mamutowce, czyli sekwoje. Potem doczytałem, że pierwsze mamutowce sprowadzili do Europy z ich ojczystej Kalifornii właśnie szkoccy magnaci. Najprawdopodobniej były to właśnie te drzewa. Robiły niesamowite wrażenie. Ich pień był naprawdę olbrzymich rozmiarów.
Na dużych rzekach
Kiedyś wraz z kolegą własnoręcznie robili łódki, na przykład piękną kanadyjkę z listewek, zabezpieczoną płótnem szklanym, czy aluminiową motorówkę z silnikiem z hondy. – Montowanie tych łódek było dla nas świetną zabawą. Na jednej z nich przepłynęliśmy później Wisłą z Oświęcimia aż do Bałtyku. Po drodze było mnóstwo miast, zwiedzania i przygód. Biwakowaliśmy oczywiście na dziko – wspomina.
Ma na koncie również wiele innych długich spływów: Bugiem, Pilicą, Nidą, Odrą. – Zaliczyłem też spływ kajakowy rzeką Szuja w Karelii, w północno-zachodniej Rosji. Była to bardzo fajna wyprawa, trwała ponad miesiąc – opowiada.
Pomysł na Syberię
Jednak najbardziej spektakularnym i pomysłowym przedsięwzięciem był spływ syberyjską rzeką Witim. Jest to położony w Buriacji – w azjatyckiej części Rosji – prawy dopływ Leny. Liczy 1837 kilometrów. Jest to rzeka o charakterze górskim, mająca szybki nurt.
Wacław Kosmowski odbył tę wyprawę razem z innym bielszczaninem – Bartoszem Dąbkiem, również związanym ze Speleoklubem Bielsko-Biała. Eskapada odbyła się prawie dwadzieścia lat temu, w 2005 roku i trwała trzy miesiące – od czerwca do sierpnia. Dwa i pół miesiąca bielszczanie spędzili na wodzie, a pozostałe dwa tygodnie zajęły im dojazdy tam i z powrotem.
Dziki krajobraz rzeki Witim
Pomysł na wyprawę zaczął się od… książki. Wacław Kosmowski przeczytał kiedyś powieść rosyjskiego geologa Grigorija Fiedosiejewa „Tam, gdzie żyją sokżoje” (sokżoj to w języku tubylców renifer). Autor był zafascynowany kulturą ludów syberyjskich, co udzieliło się też Wacławowi Kosmowskiemu. – Po drugie, dwóch moich stryjów zostało w czasie wojny zesłanych na Syberię, więc pojawiła się druga przesłanka, by się tam udać – mówi bielszczanin. – Co ciekawe, później, gdy wracając jechaliśmy do Moskwy, znalazłem w pociągu rosyjską książkę napisaną przez autora, który też czytał książkę Fiedosiejewa i tak zafascynował się światem Syberii, że postanowił związać się z tymi terenami zawodowo. Natrafienie na tę książkę przypadkiem, w przedziale pociągu, było dla mnie sytuacją niemal magiczną, swego rodzaju zapętleniem czasu.
Z workami pustych butelek
Najbardziej „szalonym” elementem wyprawy było to, że podróżnicy postanowili przepłynąć rzekę Witim na tratwie zrobionej własnoręcznie, już na miejscu, z drewna i butelek PET. Gdy po trwającej tydzień podróży koleją transsyberyjską dotarli do miasta Czyta, zameldowali się w hotelu i poszli na miasto szukać w śmietnikach plastikowych butelek. – Okazało się, że nie ma tam jednak butelek po wodzie mineralnej, tylko po piwie – opowiada Wacław Kosmowski. – Zaczęliśmy więc je zbierać, prasować i wkładać do worków na śmieci. Pierwsze dwa worki wnieśliśmy po schodach do hotelu, ale niektórzy dziwnie się na nas patrzyli. Kolejne worki zaczęliśmy więc chować po krzakach obok hotelu. Z kolei podczas przeszukiwania śmietniska zauważył nas pewien Rosjanin i zapytał, co robimy. Powiedziałem mu, że przyjechaliśmy z Polski i robimy tu ekologiczne porządki. Chwycił się z głowę i krzyknął: „O duraki!” (głupcy – przyp. red.).
Miasto Czyta. Wacław Kosmowski (z prawej) i Bartosz Dąbek z workami wypełnionymi butelkami
Na bazarze w mieście kupili jeszcze rzeczy, których nie wzięli z Polski, takie jak piła ręczna, wędka, śrubokręt i śrubki do montażu tratwy, a także zupki chińskie, mąkę, cukier czy makaron. Wymeldowali się z hotelu i poszli z workami wypełnionymi butelkami na dworzec autobusowy… – Pani na dworcu załamała ręce, gdy poprosiliśmy, żeby kierowca autobusu wziął nas z całym tym majdanem – wspomina bielski podróżnik. – Na szczęście była bardzo miła i załatwiła nam to. Zresztą również kierowca i pasażerowie byli bardzo serdeczni. Wyjaśniłem im, że organizujemy taką nietypową wyprawę i przeprosiłem za niedogodności. Gdy wszyscy wsiedli, ułożyliśmy worki w przejściu w autobusie, od przodu aż po tył. Na szczęście nikt po drodze nie wysiadał. Potem jechaliśmy już autostopem: ciężarówką i busikiem.
Budowanie tratwy
Wreszcie, gdy byli już w okolicy, gdzie zamierzali rozpocząć spływ rzeką Witim, ugościł ich jeden z miejscowych o imieniu Kostia. – Był to bardzo sympatyczny, porządny człowiek. Zawiózł nas na swoją łąkę i pozwolił tam zbudować tratwę. Zrobiliśmy ją z drewna, wikliny i zebranych butelek. Wykorzystaliśmy też zabrane z Polski plastikowe nakrętki i sznury. Tratwa miała cztery metry długości i dwa szerokości. Staraliśmy się, by była bardzo wytrzymała, aby w razie uderzenia o znajdujące się na rzece skały nie rozpadła się – – opowiada Wacław Kosmowski. – Z przodu i z tyłu tratwy umieściliśmy po dwa wiosła. Zrobiliśmy je z kikutów ocalałych po pożarze tajgi modrzewi. Po pewnym czasie, by zwiększyć wyporność tratwy, umieściliśmy pod spodem znalezioną zepsutą dętkę od traktora, którą wcześniej załataliśmy. Dorobiliśmy też jeszcze płozy.
Bartosz Dąbek podczas dokładania do tratwy dętki od traktora
Gotowa tratwa
Posiłki z cebulek, pędraków i ryb
Wbrew pozorom, latem na Syberii jest bardzo ciepło. W nocy temperatura wynosiła około dwudziestu stopni Celsjusza. – Spaliśmy więc na wolnym powietrzu, pod plandeką – między innymi dlatego, by w razie wizyty niedźwiedzia można było uciec, co nie byłoby możliwe w przypadku nocowania w namiocie. Na szczęście nie mieliśmy bliskiego spotkania z niedźwiedziem – mówi bielszczanin.
Fascynującym wyzwaniem dla bielskich podróżników było organizowanie sobie wyżywienia. Przez długie odcinki rzeka Witim płynie bowiem przez tereny dziewicze, a wioski pojawiają się bardzo rzadko. Wacław Kosmowski jest jednak doświadczonym wędkarzem. Zna się także na leśnych roślinach. – Łowiliśmy więc ryby, które piekliśmy potem na ognisku – opowiada. – Przyrządzaliśmy też pyszne potrawy, których składnikami były znalezione w lesie cebulki lilii złotogłów, dziki barszcz, orzeszki cedrowe, purchawki czy prawdziwki, a także larwy mrówek, pędraki i gzy. Natomiast z mąki i wody, które kupowaliśmy czasem w wioskach, piekliśmy na gorących kamieniach placki. Raz znalazłem natomiast na brzegu rzeki martwą sarnę. Nie była to padlina świeża, ale stwierdziłem, że mięso nadaje się jeszcze do spożycia. Oskórowałem sarnę i obgotowane z dodatkiem nadmanganianu potasu mięso, drobno pokrojone, suszyliśmy potem na słońcu na tratwie. Było bardzo dobre. Część przywieźliśmy nawet do Polski i częstowaliśmy nim potem kolegów ze Speleoklubu. Dopiero gdy zjedli, pokazałem im zdjęcie martwej sarny, z której je przyrządziliśmy…
Jeden z posiłków, przyrządzony z roślin i grzybów leśnych
Z mapą, apteczką i… fujarkami
Bielscy podróżnicy podczas wyprawy posługiwali się wyłącznie mapą, bo GPS-nie były jeszcze wtedy popularne, a na Syberii i tak nie byłoby zasięgu ani możliwości ładowania telefonu. – Nie miałem też wówczas ze sobą aparatu cyfrowego, tylko analogowy, z 36-klatkowym filmem – wspomina Wacław Kosmowski.
Przezornie wzięli również dobrze wyposażoną apteczkę, ponieważ wiedzieli, że podczas spływu są zdani wyłącznie na siebie nawzajem. – Oprócz podstawowych środków opatrunkowych miałem też między innymi sterylne igły. Przeczytałem też sobie wcześniej, jak się łączy żyły nitką i jak się zszywa rany – opowiada bielski traper. Na szczęście nie było potrzeby testowania tych umiejętności, bo cała wyprawa przebiegła bez urazów czy kontuzji.
Wacław Kosmowski na tratwie podczas spływu rzeką Witim
Wacław Kosmowski podkreśla, że na Syberii można się natknąć na pozostałości po łagrach, a wielu z tubylców to potomkowie polskich zesłańców. Podczas całej wyprawy bielszczanie spotykali się z niezwykłą serdecznością syberyjskich mieszkańców. Czasami korzystali z ich gościny, a miejscowi hojnie częstowali ich żywnością i – jak to w Rosji bywa – alkoholem.
Podczas spływu podróżnicy umilali sobie czas interesującymi zajęciami. Strugali na przykład instrumenty z drewna – fujarki, fleciki, gęśliki czy bębny. Bartosz Dąbek jest bowiem wielkim pasjonatem muzyki etnicznej.
Jedną z sytuacji, która szczególnie zapadła Wacławowi Kosmowskiemu w pamięć, było bliskie spotkanie z łosiem. – Płynął rzeką niedaleko nas. Był naprawdę olbrzymi – wspomina.
Podróżnik Roku
Wyprawa bielszczan została w 2006 roku uhonorowana nagrodą „Podróżnik Roku”, przyznawaną przez miesięcznik „Podróże”. W składzie dziesięcioosobowego jury znalazł się między innymi himalaista Krzysztof Wielicki. – Za zwycięstwo w konkursie dostałem w nagrodę bilet lotniczy. Mogłem wybrać kierunek podróży i zdecydowałem się na Szkocję – mówi Wacław Kosmowski.
Nefryty znalezione w rzece Witim