Wydarzenia Bielsko-Biała

Dzieje toksycznej znajomości. „Odpuszczę, gdy mnie przeprosi i naprawi krzywdy”

Jeden prawomocny wyrok karny, drugi orzeczony w pierwszej instancji. Pierwszy dotyczy podrobienia dokumentu, a drugi próby wyłudzenia pieniędzy. W obu przypadkach oskarżonym był bielszczanin Marek P., o którym swego czasu rozpisywały się media w związku z jego udziałem w charakterze pełnomocnika instytucji kościelnych w pracach nieistniejącej już Komisji Majątkowej. Dlaczego mimo upływu lat wymiar sprawiedliwości nie zdołał do dziś uporać się z tą sprawą?

Niebawem minie dziesięć lat od czasu, gdy Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało bielszczanina Marka P., wówczas pełnomocnika instytucji kościelnych przed nieistniejącą już Komisją Majątkową MSWiA (zajmowała się przyznawaniem Kościołom i związkom wyznaniowym rekompensaty za majątki utracone w czasach PRL).

Pod zarzutem korumpowania

Marek P., w latach 70. pracownik służb specjalnych zajmujący się m.in. sprawami gospodarczymi, został zatrzymany pod zarzutem korumpowania jednego z członków Komisji Majątkowej i działania na szkodę podmiotów kościelnych. Trafił do aresztu śledczego, z którego wyszedł po wpłaceniu kaucji w wysokości 1 mln zł. W 2011 roku Prokuratura Okręgowa w Gliwicach skierowała przeciwko niemu akt oskarżenia do sądu. Proces, mimo upływu czasu wciąż toczy się m.in. dlatego, że oskarżony przebywa na zwolnieniu lekarskim.

Historia Marka P. wiąże się z innym mieszkańcem Bielska-Białej – Dariuszem Moskałą, byłym radnym i członkiem Zarządu Miasta, a obecnie przedsiębiorcą i właścicielem kilku firm zatrudniających w sumie kilkaset osób. Moskała został bowiem świadkiem oskarżenia w procesie gliwickim. To wtedy właśnie na dobre rozgorzał konflikt pomiędzy obu bielszczanami, którzy wcześniej prowadzili wspólne interesy gospodarcze.

Dariusz Moskała poznał Marka P. w 2000 roku. – No, tak – przyznaje dzisiaj biznesmen. – Pojęcia wówczas nie miałem o jego przeszłości. Przecież nikomu się nią nie chwalił. Wyglądał na zwykłego faceta zajmującego się biznesem. Był wtedy bodaj właścicielem bielskiej restauracji. Ja tymczasem działałem w miejskim samorządzie. Nic z tej znajomości na początku nie wynikło. Dopiero znacznie później zatrudnił mnie do prowadzenia kilku swoich spółek. I przez prawie dziewięć lat nasza współpraca jakoś się układała.

Prawie 40 procesów w różnych sądach

Współpraca dobiegła końca, gdy Moskała – jak tłumaczy nasz rozmówca – został świadkiem oskarżenia w sprawie związanej z byłą Komisją Majątkową. Od tamtego czasu były pełnomocnik instytucji kościelnych wytoczył bielskiemu przedsiębiorcy szereg spraw sądowych.

– Dlatego, że się mu przeciwstawiłem i miałem odwagę powiedzieć prawdę, stoczyłem z nim bezpośrednio bądź pośrednio blisko czterdzieści różnych spraw w kilku sądach – ujawnia Dariusz Moskała. – Większość wytoczył mi po to, aby mnie nękać i próbować w ten sposób pozbawić wiarygodności. Procesy, które już się zakończyły, okazały się jego porażką.

Sprawa, w której Marek P. skazany został prawomocnie na rok i dwa miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata dotyczyła podrobienia blankietu z podpisami Dariusza Moskały i jego żony. Druga ze spraw wciąż nie jest zakończona. Sąd pierwszej instancji skazał P. na dwa lata więzienia, jednak ten odwołał się od tego orzeczenia do sądu apelacyjnego.

– Sprawa utkwiła w sądzie drugiej instancji, bo pan Marek wciąż przedstawia zwolnienia lekarskie – tłumaczy Moskała. – Nie mogę więc powiedzieć, że jest na przykład tchórzem, bo w końcu każdy ma prawo zachorować. Ale mam nadzieję, że w końcu wyzdrowieje, czego mu życzę, i zostanie prawomocnie skazany za to, że chciał mnie, brzydko mówiąc, oskubać z pieniędzy w porozumieniu z inną osobą, która za ten sam czyn również została już skazana i w jej przypadku wyrok się uprawomocnił.

Należy przeprosić i naprawić krzywdy

Dariusz Moskała z jednej strony nie ukrywa satysfakcji z wyroków sądów, które oczyszczają jego dobre imię, ale z drugiej dużo w nim goryczy, że niektóre procesy nadal się toczą.

– Cała ta historia kosztowała mnie i moją rodzinę mnóstwo zdrowia i czasu – tłumaczy bielszczanin. – Przecież ten człowiek szkalował mnie publicznie, gdzie się tylko dało, wymyślając jakieś absurdalne rzeczy na mój temat. W zasadzie mógłby pisać bajki dla dorosłych, może lepiej by na tym wyszedł. Tyle, że później zwierzyna stała się myśliwym. Co zresztą pokazują liczne wygrane przeze mnie sprawy. Moje postępowanie jest jedynie odpowiedzią na jego czyny. Gdyby mnie przeprosił, zapłacił to, co jest mi winien, a chodzi o kilka milionów złotych, które zarobiłem i które przeszły wszelkie możliwe kontrole Urzędu Skarbowego i Urzędu Kontroli Skarbowej, wtedy bym odpuścił. Ale w życiu trzeba umieć bronić swoich racji i przekonań. Pan Marek P. najwidoczniej tego nie rozumie. Nieważne kim się jest: biskupem, politykiem, prezydentem. Jak się źle zrobiło, należy przeprosić, naprawić krzywdy. Każdy może się przecież pomylić. A ja nie żyję w próżni. Mam tu rodzinę, znajomych, przyjaciół, poznaję ludzi w biznesie. Dlaczego ciągle mam komuś tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem?

Skontaktowaliśmy się z Markiem P. i zapytaliśmy o jego stanowisko. Odpowiedź była krótka: – Nie chcę i nie będę się publicznie wypowiadał na żaden temat związany z panem Moskałą -usłyszeliśmy.

google_news