Kiedyś mówiono, że „cysorz”, ale cesarze przeszli do historii. Dzisiaj zamiast tronu trzeba zdobyć stołek w Parlamencie Europejskim.
Kasa, misiu, kasa
Dopiero co zakończyła się ostra walka o to, kto znajdzie się na listach do PE. Do Brukseli chcieli nawet ministrowie i czołowi posłowie na Sejm RP. Co ich tak ciągnie do stolicy zjednoczonej Europy? Niewątpliwie jakieś znaczenie odgrywają pieniądze. Pensja europosła to prawie 9 tysięcy euro brutto. To oznacza 7 tysięcy euro na rękę, czyli – 30 tysięcy złotych.
A trzeba wiedzieć, że do tego dochodzi mnóstwo dodatkowych świadczeń. Ponad 20 tysięcy euro miesięcznie dostają europosłowie na utrzymanie swoich asystentów. 4,5 tysiąca euro – na obsługę biura. Do tego diety za posiedzenia i zwrot kosztów za udział w kursach językowych (nieprzyjemności po zamieszaniu z tego powodu miała była europosłanka z Bielska-Białej Małgorzata Handzlik – potem nie ubiegała się już o reelekcję).
Znany politolog Marek Migalski, też kiedyś europoseł, napisał książkę „Parlament antyeuropejski”. Wymienia, że dorobić można się na przykład na zwrocie kosztów dojazdów samochodowych: ryczałt samochodowy wynosi 53 eurocenty za kilometr. Jeśli ktoś jeździ co tydzień może wyciągnąć może wyciągnąć z kasy parlamentu 4 tysiące euro miesięcznie. Przeloty parlament refunduje, zwroty dostaje się także bilety kolejowe.
Piątek, piąteczek, piątunio
Do tego dochodzą atrakcyjne zagraniczne podróże. Migalski wspomina jedną z nich: „Większość zagranicznych delegacji to darmowe i bardzo drogie biura podróży. (…) Opiszę moją wyprawę do Nigerii. Przez trzy dni udawaliśmy, że debatujemy nad wszystkimi problemami świata, po czym sporządzony został finalny komunikat, w którym politycy Parlamentu Europejskiego i krajów afrykańskich wyrażają swoją wolę, by… wszystkim żyło się zdrowo i szczęśliwie. W tym dokumencie napisano nawet – jeśli dobrze pamiętam – że za ocieplenie klimatu odpowiedzialna jest dyskryminacja kobiet i że domagamy się genderowych parytetów we wszystkich dziedzinach życia społecznego” – pisał Migalski, a cała ta „wycieczka” liczyła kilkadziesiąt osób – posłowie, asystenci, tłumacze.
Europosłowie kasują 300 euro dziennej diety za obecność w Brukseli lub Strasburgu (to w tym mieście ma siedzibę Parlament Europejski), ale bywa i tak, donosiły media, że podpisują się na liście obecności, a potem czmychają do domu, zwłaszcza kiedy nadchodzi piątek (wiadomo – piąteczek, piątunio). Jeśli europoseł przebywa w Brukseli lub Strasburgu 20 dni w miesiącu to zarobi ponad 6 tysięcy euro (czyli 25 tysięcy złotych).
A po zakończeniu przygody w Parlamencie Europejskim czeka sowita emerytura. Wiek emerytalny w przypadku europosłów wynosi 63 lata. Za każdy rok w roli europosła dostaje się 3,5 procent pensji. Zatem po jednej kadencji (pięć lat) będzie to prawie 20 procent, czyli prawie 6 tysięcy złotych miesięcznie. Czy teraz jeszcze kogoś dziwi, że Parlament Europejski tak bardzo kusi?
Gdzie są pieniądze ze zbiórki na seicento Sebastiana K.? Środki, które miały trafić na lokatę, zniknęły bez śladu!
Posłowie, którzy lubią mieszać w polityce krajowej, niechętnie idą do Brukseli bo stamtąd nie ma kariery w tym kierunku. Kasa bardzo dobra ale tracą kontakt przy pasjonujących debatach sejmowych, w krajowych układach partyjnych, w lansowaniu się w mediach, są tylko szarymi europosłami. No i fucha niepewna bo można nie być nominowanym na następną kadencję, popularność wśród wyborców się traci, zaplecze ucieka. Ale są omnibusy europosłowie, aktywni kto wie czy nie bardziej w Polsce niż w Brukseli.
Niespecjalnie trzeba się powoływać na pana politologa, byłego europosła. Jak był europosłem – chętnie brał kasę w różnych miejscach a później negatywna książka? A fuj.
Pamiętam jak Hadzlik lansowała się na imprezach w szkołach i gminach.
jaki z PO to ma klawe życie, kasa leci, dla Polski nic nie musi robić, głosuje jak każą szefowie z Niemiec, zero obowiązków a kasa leci 🙂
I to jest to za co warto się zeszmacić jak np z……………..