Niedawno pojawił się pomysł przywrócenia ruchu samochodowego na stromym odcinku ulicy Listopadowej w Bielsku-Białej. Od dawien dawna ta część, położona pomiędzy ulicami Sobieskiego i Frycza Modrzewskiego, jest dla samochodów i innych pojazdów mechanicznych niedostępna. Obowiązuje zakaz ruchu (od niedawna wyjątki to dojazd do plebanii i szkoły).
Z inicjatywą zniesienia tego ograniczenia wyszedł radny Dariusz Michasiów sugerując, że zakaz ten jest przez wielu kierowców i tak notorycznie łamany. Chodzi głównie – jak tłumaczył – o kierowców, dowożących dzieci na zajęcia do szkoły usytuowanej na tyłach parafii św. Trójcy. Choć nie tylko – bo są i tacy, którzy świadomie łamią zakaz wybierając zamknięty dla ruchu odcinek, jako wygodny skrót podczas poruszania się w obrębie bielskiej starówki. Zwłaszcza po tym, jak w ubiegłym roku jezdnia została doskonale wyremontowana. Dlatego też radny zasugerował, że należałoby skończyć z tą iluzją – jaką jest tylko pozorny brak ruchu – i udostępnić drogę również dla pojazdów. Jeśli nie w obu, to przynajmniej w jednym kierunku. Tłumaczy nawet, że będzie to z korzyścią dla pieszych, bo teraz – mając świadomość, że są jednymi użytkownikami jezdni – poruszają się tamtędy z przeświadczeniem zupełnego bezpieczeństwa. Tymczasem z uwagi na coraz częściej pojawiające się tam samochody nie jest to prawdą. Pomysł podchwyciły władze miasta. Poinformowały bowiem, że zmienią obowiązującą tam organizację ruchu. Na początek dopuszczony zostanie tylko dojazd aut do szkoły oraz plebanii, lecz docelowo przeanalizowana zostanie możliwość całkowitej likwidacji znaków zakazu ruchu oraz wprowadzenia tam ruchu jednokierunkowego. Informacja ta wywołała wśród wielu mieszkańców miasta – zwłaszcza starszych wiekiem – mieszane emocje. Wspominają bowiem to miejsce z wielkim sentymentem.
Podkreślając jednocześnie, że zakazy ruchu nie pojawiły się tam przypadkowo. Dla młodych może wydawać się to dziwne – a wręcz nierealne – lecz zamknięty dla ruchu odcinek ulicy Listopadowej przez co najmniej 40 lat był wielką zimową atrakcją miasta. Wolny czas spędzały tam całe pokolenia młodych bielszczan.
Ulica zmieniała się bowiem wtedy w jedną wielką ślizgawkę. Droga ze względu na swoje ukształtowanie doskonale się do tego nadawała (z obu końców opada stromymi spadkami do położonego w jej połowie obniżenia terenu). Stad też w zimowe dni przychodziły tam tłumy dzieciaków z sankami oraz wszelkiej maści „lodowymi” pojazdami własnej konstrukcji. Bicie rekordów prędkości było największym z wyzwań. Saneczkowe szaleństwo trwało od rana do wieczora, a iskry – jak wspominają bywalcy – leciały spod płóz. Choć trudno to sobie teraz wyobrazić, odbywały się tam nawet zajęcia z WF-u! Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku ślizgawka funkcjonowała w najlepsze, a i teraz – choć już rzadziej (i zimy nie te) – można tam czasami zobaczyć małych saneczkarzy. Bielszczanin Antoni Foszcz opowiedział nam o tym, jak doszło do tego, że ulicę tę wyłączono z ruchu, i to właśnie na prośbę saneczkarzy. Gdy w latach 50. mknął tam z górki na sankach własnego pomysłu, skleconych z deski i starych poniemieckich łyżew, ulica Findera – jak wtedy nazywała się obecna ulica Listopadowa (nazwę zmieniono na początku lat 90.) – była na tym odcinku jeszcze przejezdna dla samochodów. Co prawda ruch był wtedy niewielki i obecność aut oraz wozów konnych nikomu specjalnie nie przeszkadzała, lecz było coś, co uprzykrzało życie saneczkarzy. Otóż – tłumaczy – aby samochody mogły podjechać po oblodzonej drodze pod strome wzniesienia, służby miejskie systematycznie posypywały jezdnię popiołem (w taki sposób utrzymywano w tamtych czasach przejezdność oblodzonych ulic). To sprawiało, że ślizgawka stawała się dla saneczkarzy bezużyteczna. – Pamiętam, że pod koniec lat 50. jako młody 16- czy 17-letni chłopak napisałem w tej sprawie list do „Kroniki” z prośbą o interwencję. Chciałem, aby zakazano posypywania w tym miejscu ulicy popiołem a najlepiej, aby w ogóle zakazano tam ruchu samochodowego. I o dziwo, po dwóch czy trzech tygodniach pojawiły się tam znaki zakazu ruchu, które stoją do dzisiaj – wspomina z nostalgią tamte czasy Antoni Foszcz dodając, że od tego momentu nic już nie zakłócało saneczkarzom dobrej zabawy.
Teraz też słychać uwagi i apele – tym razem kierowców – by naprawić nawierzchnię drugiego krańca Listopadowej, między ulicami Grunwaldzką i Nad Potokiem, bo ruch tam coraz większy, a jezdnia – to jedna wielka łata.