Najpierw Hankę ogarnął gryzący oczy i duszący nozdrza dym. Chwilę później stopy przywiązanej do pala dziewczyny liznęły pierwsze języki ognia. Jęki nieszczęsnej zagłuszał trzask płonącego drewna, krzyki przerażonej gawiedzi i komendy katów.
Gdy płomienie wystrzeliły ponad wierzchołki okolicznych drzew rozsyłając wokół fontannę iskier, stos zapadł się grzebiąc zwęglone ciało kobiety. W taki oto sposób z wyroku sądu w Oświęcimiu mającego „prawo miecza” i ferowania wyroków z „karą gardła”, odeszła z tego świata Hanka Sikonianka z Jaszczurowej, przez możnych, duchownych, sąd i pospólstwo za czarownicę uznana.
WYSTARCZYŁ DONOS
Hanka Sikonianka spłonęła na stosie przed około 265 laty. Według legendy spisanej przez Andrzeja Busia (1943-2002; krakowianin z urodzenia, działacz kultury i publicysta związany z Budzowem oraz tomicką gminą) było to w 1740 roku. Data wielce prawdopodobna, bowiem w 1750 roku spalenie czarownicy odnotował w księdze „Actus condescensorialis granicialis inter bona Mucharz et Jaszczurowa” urzędujący w Mucharzu podkomorzy opisując granice włości należące do konwentu zwierzynieckiego. Według notatki podkomorzego jaszczurowianka nie spłonęła na szczycie wznoszącego się ponad Mucharzem Upaleniska (jak mówi legenda), a na granicznym kopcu „w okolicy (…) gruntów zwanych Wądole” (dzisiaj dno budowanego sztucznego jeziora w dolinie Skawy). Według legendy Hanka Sikonianka została spalona z rozkazu dziedzica, któremu nie w smak było, że piękna panna w obronie cnoty ugryzła go w rękę. Żartobliwym echem tamtych wydarzeń jest piosenka śpiewana w okolicy Mucharza, Kleczy, Stryszowa jeszcze przed kilkudziesięciu laty przez (nie tylko) panny broniące się przed nazbyt natrętnymi adoratorami:
Siłom nigdy nie zabieraj
Bo się będziesz poniewierał,
Lepiej czekaj aż do nocy
To otrzymasz bez przemocy.
Hanka panu dać nie chciała
Rękę jemu skarcowała
Za co kara ją spotkała
Na stosie dogorywała.
Według historyków od połowy XV do połowy XVIII wieku w Europie (nie licząc Wysp Brytyjskich) na stosach spłonęło około 33 tysiące czarownic. Najwięcej na terenie dzisiejszych Niemiec, Szwajcarii, Niderlandów, Lotaryngii, Austrii (25 – 30 tys.), a najmniej w rejonie Morza Śródziemnego (około 1 tys.). W Polsce (według dzisiejszych granic) stosy najczęściej płonęły w okolicy Poznania, udział w „zbożnym” dziele mieli również mieszkańcy Galicji Zachodniej.
PAPIESKIE ROZPORZĄDZENIE
Wiarę w czary ugruntował w Europejczykach papież Innocenty VIII. W bulli wydanej w 1484 roku sternik kościoła katolickiego zawarł między innymi stwierdzenie: „Wiele osób męskiego i żeńskiego rodzaju zapominając o zbawieniu duszy i wierze katolickiej, wdaje się z demonami (…) sprowadzając zniszczenie i zbrodnię za pomocą czarów, zaklęć i innych haniebnych wieszczbiarskich wykroczeń, skutkiem czego niszczeją i giną nowo narodzone dzieci i zwierzęta, płody pól, winnice i owoce w sadach (…), odbierają mężczyznom zdolność płodzenia, a kobietom poczęcia, przeszkadzają mężom i żonom wypełniać wzajemne obowiązki małżeńskie, wreszcie w bluźnierczy sposób wypierają się wiary(…). Niebawem myśli zawarte w papieskim dokumencie rozwinął dominikanin Heinrich Kramer wydając końcem XV stulecia traktat Malleus Maleficarum (Młot na czarownice; przetłumaczony w 1614 roku na język polski), który niebawem stał się podręcznikiem zwalczających czarownice. Prawo niemieckie przyjęte w Polsce (tzw. Sakson) w art. 13 stanowiło, że „Każdy chrześcijanin, który jest heretykiem lub trudni się czarostwem lub truciem, ma być na stosie spalony” (jak widać 13 od stuleci nieszczęście przynosi).
PRZED OBLICZEM SĄDU
Oskarżenie o czary mógł rzucić każdy. Co gorsza, najbardziej absurdalne zarzuty znajdowały posłuch u sędziów. Trudno temu się dziwić, wszak w sądach wiejskich we wsiach królewskich i kościelnych proces prowadził wójt i siedmiu przysiężnych, z reguły podobnie jak wójt nie potrafiących czytać ani pisać.
W dobrach szlacheckich często wypożyczano z pobliskiego miasteczka za solidną opłatą sędziów wraz z katem i pomocnikami, toteż wyrok w takich przypadkach z reguły satysfakcjonował despotę.
W archiwach (wadowicka księga radziecka z lat 1603-1633) zachował się donos wadowickiego mieszczanina Kacpra Jaśkowicza na Katarzynę Kalecinę, która według skarżącego ukazuje się w postaci białego wołu. Tak absurdalne doniesienie wystarczyło, aby Kalecinę wtrącić do lochu. Epilog tej sprawy nie jest znany.
Prawo stanowiło, że przyznanie się oskarżonej uznawano za dowód winy. Aby zaś ów dowód zdobyć, podejrzana o czary poddawana była wymyślnym torturom, podczas których kobiety często przyznawały się do niestworzonych rzeczy. Anna Szymkowa z Nieszawy po kolejnych katuszach wyznała, że na Łysą Górę jeździła w karecie w której był kobyla głowa i dwa razy miała tam z diabłem „sprawę małżeńską”. Co więcej, twierdziła, że na Łysej Górze widziała sąsiadki – Agatę i Agnieszkę Jakubkowe. Sąd wójtowski okazji nie przepuścił i również obie siostry „żywo spalono na stosie”. Tortury nie zawsze dawały pożądany efekt. Józef Putek (1892-1974) w „Mrokach średniowiecza” wspomina: „W państwie żywieckim z czarownic słynęła wieś Lipowa. W roku 1595 sołtys tej wsi i cała gromada lipowska – jak podaje wójt żywiecki Komaniecki – instygowali na niejaką Barbarę Opiolunkę, że od kilku lat u nich w złem podejrzeniu była i żeby miała im to bydło pasować i pożytki odejmować (…) A ta przed mękami i po mękach do niczego się nie przyznała i z tym na sąd Boży poszła”.
Wobec oskarżonych często stosowano próbę wody zwaną kąpielą czarownic. Podejrzaną spędzano nad staw, rozbierano do naga, po czym wiązano i wrzucano do wody. Gdy nieszczęśnica utonęła, był to niechybny dowód, że była niewinna. Jeżeli zaś ruchami ciała kobieta zdołała utrzymać się na powierzchni, znak był oczywisty, iż jest czarownicą, a wówczas przyznanie się wymuszano kolejnymi torturami. Na obecnych ziemiach polskich po raz ostatni czarownicę utopiono przed 179 laty w Chałupach (o których śpiewa Zbigniew Wodecki). Krystyna Ceynowa została wrzucona do Zatoki Puckiej, bowiem według sąsiadów ściągnęła chorobę na jednego z rybaków (historię szczegółowo opisał Stefan Żeromski w powieści „Wiatr od morza”).
HISTORIA KOŁEM SIĘ TOCZY
Magia, przesądy i gusła wydają się być reliktem zamierzchłej przeszłości. Tymczasem współcześnie procesy o czary nie są niczym wyjątkowym. W 2013 roku mężczyzna z podkrakowskiej Woli Kalinowskiej pozwał sąsiadkę, która publicznie oświadczyła, że jest czarownikiem, który zabiera mleko od jej krów (sprawa zakończyła się ugodą). Zaś w ostatnim roku ubiegłego wieku w Oklahomie (USA) piętnastolatka została zawieszona przez dyrekcję szkoły w prawach ucznia za rzucanie uroków.
Znacznie poważniejsze konsekwencje grożą za czary w krajach islamskich. W 2010 roku libański prezenter telewizyjny został skazany w Arabii Saudyjskiej na karę śmierci za „uprawianie czarów na antenie telewizyjnej”. Polowanie na czarownice odbywa się po dziś dzień między innymi w Kamerunie, Indiach, Nigerii oraz w… Polsce. Przed kilku tygodniami w jednej z lubelskich szkół podstawowych dyrekcja zakazała wróżenia podczas zabawy andrzejkowej. Rodzice uczniów nieoficjalnie przyznali, że według jednej z wychowawczyń wróżenie stoi w sprzeczności z nauką Kościoła. Nie wiadomo, czy lubelscy pedagodzy wydając zakaz świadomie stosowali się do bulli papieża Innocentego z roku 1484.