Część działkowców skarży się na prezes swojego ogrodu, bo systematycznie likwiduje urokliwy staw, który jest ich oczkiem w głowie. Ona z kolei traktuje ten akwen jako sadzawkę, z którą w końcu trzeba zrobić porządek.
Rodzinny Ogród Działkowy „Kolejarz” przy ulicy Cieszyńskiej jest jednym z najpiękniejszych w całym Bielsku-Białej. Z widokiem na Beskidy, tuż przy lotnisku okalanym trasami rekreacyjnymi. Niegdyś owocowo-warzywne ogródki zamieniły się w dużej mierze w typowo rekreacyjne z wyszukaną roślinnością, oczkami wodnymi i ładnymi alejkami. – Jednak naszą perłą, tym co wyróżnia nasz ogród wśród innych, jest przepiękny staw położony między ogródkami. Właśnie żaby zakończyły tu swoje harce, ale niedługo pewnie znowu zawitają tu kaczki. Oprócz rozmaitych gatunków żab, są tu też traszki, ropuchy i kumaki górskie. Odpoczynku nad tym stawem tak blisko centrum miasta nic nam nie zastąpi – opowiada jeden z obrońców akwenu, który – podobnie jak szereg innych działkowców zgadzających się z nim – woli nie ujawniać nazwiska.
Według prezes ROD-u „Kolejarz”, akwen może mieć powierzchnię nawet dziesięciu arów. – To jedyna pozostałość po przedwojennych stawach hodowlanych. Ten staw jest na planach zagospodarowania działek – stwierdza jeden z działkowców. – Z czasem staw zamienił się w bajoro, ale pod koniec lat osiemdziesiątych doprowadziliśmy go do porządku. Wyczyściliśmy ze śmieci, mułu i zarośli. Pływały tu ryby – dodaje inny. – Od lat to ulubione miejsce dzieci i wnuków działkowców. A co ważne dla dorosłych, dzieci mogą się tu bezpiecznie bawić, bo głębokość nie przekracza pół metra. Dostęp do tego miejsca jest nieograniczony i każdy działkowiec może korzystać z uroków tego stawu – podkreśla odpoczywająca tu mieszkanka Bielska-Białej.
Użytkownicy działek położonych wokół stawu oburzyli się na to, co ze stawem postanowiła zrobić prezes ogrodu, pełniąca tę funkcję od 2015 roku. Mówią, że powoli go likwiduje. – Jest krzykliwa. Nie dopuszcza do głosu nikogo, kto ma inne zdanie niż ona. Tak ją ta władza wzięła! Wyprasza ludzi ze spotkań i zwodzi na różne sposoby. Odkąd została prezesem, zrobiła się u nas niesympatyczna atmosfera – skarży się użytkowniczka jednej z działek.
Działkowcy wskazują szereg punktów regulaminu dotyczących tego, że na terenie ogrodu i wokół niego nie można porzucać odpadów, w tym roślinnych. A faktem jest, że staw od najpłytszej strony jest systematycznie zasypywany takimi odpadami w ogromnych ilościach, głównie gałęziami drzew. – Przecież to ogromne zagrożenie pożarowe. Strażnicy miejscy to widzieli, ale nic z tym nie zrobili. Najgorsze, że prezes ze swoimi ludźmi niszczy pidło (mnich – mała budowla hydrotechniczna służąca do regulowania przepływu wody w stawach – przyp. red.). W ten sposób nie dopuszcza do wypełnienia stawu do normalnego poziomu – twierdzi działkowiec. Jak dodaje, już kiedyś usłyszał, że staw docelowo ma zostać całkiem zlikwidowany, by w jego miejsce wygospodarować teren pod trzy nowe ogródki działkowe. Na te działania swojej prezes część działkowców skarży się gdzie tylko może, ale dotychczas – bez żadnego skutku. A staw znika w oczach.
– Nie ma jakichkolwiek dokumentów, które wskazywałyby na to, że to staw. Kto twierdzi inaczej, to chce na działkowców ściągnąć problemy, bo przecież od stawu powinno się odprowadzać podatki i mieć stosowne pozwolenia. Dawno temu były tu małe stawy zasilane przez źródła, ale podniesienie terenu w rejonie lotniska spowodowało ich zniszczenie. Teren ten bardziej przypomina zbiornik retencyjny, wypełniający się wodą w czasie roztopów, gwałtownych ulew lub długotrwałych deszczy. Co powoduje rozmakanie brzegów i ich podmakanie. Świadczy o tym zwalony, podmyty świerk – wyjaśnia, w imieniu całego zarządu, prezes ogrodu, która również nie chce ujawniać swojego nazwiska.
Celem zarządu jest zmniejszenie powierzchni akwenu. – Stąd te gałęzie wrzucane po jednej jego stronie. W przyszłości chcemy zasypać je ziemią, by móc korzystać z tej części brzegu, w której niemal w ogóle nie ma już wody – stwierdza. – Jednocześnie zależy nam na uregulowaniu sytuacji prawnej tego terenu. wielkość i głębokość powinny być zgodne z regulaminem PZD i nowym prawem wodnym – dodaje. Uważa przy tym, że jeśli coś zaśmieca staw, to faszyna wykonana z gumowych pasów transmisyjnych. Nie informuje, aby liczne kontrole ściągane do ogrodu przez działkowców miały się zakończyć jakimikolwiek zastrzeżeniami.
Spór na terenie „Kolejarza” jest znany Kazimierzowi Chmielowi, kierownikowi bielskiej delegatury Okręgu Śląskiego Polskiego Związku Działkowców. Informuje, że kłopot z prezes ogrodu jest od ubiegłego roku i działkowcy się na nią skarżą. Dodaje, że ponadto skarży się mieszkanka prywatnej posesji, bo działkowcy resztki roślin wrzucają nie tylko do stawu, ale i pod jej dom. Kazimierz Chmiel opisuje prezes jako osobę konfliktową, z którą nie można dojść do porozumienia. Tłumaczy, że członków zarządu zmienia jak skarpetki. Ostrzega, że zasypanie stawu zaburzy stosunki wodne i może doprowadzić do zalewania okolic lotniska. Do opinii Kazimierza Chmiela o tym, że rzekomo jest konfliktowa, prezes ogrodu postanowiła się oficjalnie nie odnosić.