Wydarzenia Bielsko-Biała

Jak na Zaolziu rozpętali drugą wojnę światową

1 września mięła kolejna rocznica wybuchu II wojny światowej. Historycy do dzisiaj spierają się, gdzie padły pierwsze strzały. Za swoisty początek można uznać to, co wydarzyło się na Zaolziu.

Najczęściej przyjmuje się, iż jako pierwszy otworzył ogień pancernik Schleswig-Holstein, rozpoczynając o 4.45 ostrzał polskiej placówki wojskowej na Westerplatte. Jednak zdaniem wielu historyków pierwsze bomby spadły na Polskę już o 4.34, gdy Luftwaffe zaatakowało Tczew. Inni wskazują na Wieluń, który miał być zbombardowany około 4.40. Mówi się, że pierwszą śmiertelną ofiarą wojny był kapral Franciszek Basik, pogranicznik zastrzelony podczas patrolu na Pilsku w Beskidzie Żywieckim. Miał zginąć zanim jeszcze niemieckie bombowce wtargnęły na nasze terytorium. Wielu badaczy przeszłości jest zdania, że tak naprawdę pierwsze strzały tego globalnego konfliktu padły znacznie wcześniej, bo już wczesnym rankiem… 26 sierpnia. Ten stosunkowo mało znany epizod nazwano incydentem jabłonkowskim.

Zaminowany tunel

Jabłonków to niewielkie miasteczko nad Olzą leżące w Beskidzie Ślaskim. Obecnie jest to najbardziej wysunięte na wschód miasto w Czechach, położone tuż przy granicy ze Słowacją i Polską. Przebiega przez nie ważna linia kolejowa łącząca Czechy ze Słowacją. Po I wojnie światowej tereny te – choć zamieszkane w przeważającej części przez ludność polską – przypadły Czechosłowacji. Zmieniło się to w październiku 1938 roku, kiedy wkroczyło tam wojsko polskie. Był to efektem ultimatum, jakie po ustaleniach Konferencji Monachijskiej przedwojenny minister spraw zagranicznych Józef Beck wystosował do prezydenta Czechosłowacji Edvarda Benesza. Warszawa zażądała od Czechosłowacji oddania Zaolzia, Praga ultimatum przyjęła. Jabłonków i jego okolice weszły w skład województwa śląskiego.
Polacy od początku zdawali sobie sprawę ze strategicznego znaczenia linii kolejowej. W marcu 1939 roku na arenie międzynarodowej zaszły spore zmiany, bardzo niekorzystne z punktu widzenia obrony naszych granic. Niemcy zajęli Czechy i Morawy, tworząc podporządkowany Berlinowi Protektorat Czech i Moraw. W tym samym czasie niepodległość proklamowała Słowacja, stając się państwem satelickim III Rzeszy. Jednocześnie Hitler zaczął wysuwać żądania terytorialne wobec Polski. Wojna wisiała na włosku, a Polska znalazła się w strategicznym okrążeniu. Stacjonujące na Zaolziu polskie wojsko rozpoczęło intensywne przygotowania do obrony tego odcinka granicy. Tym bardziej, że po słowackiej stronie, w rejonie przygranicznej Czadcy, zaczęły się koncentrować oddziały 7 Bawarskiej Dywizji Piechoty.

Kilka kilometrów od Jabłonkowa, w kierunku granicznej Przełęczy Jabłonkowskiej, położona jest niewielka miejscowość Mosty koło Jabłonkowa. Znajduje się w niej stacja kolejowa, a jakieś 600 metrów za nią (w kierunku granicy) rozpoczyna się długi na 300 metrów tunel kolejowy. Polacy nie mogli dopuścić, aby w przypadku ataku Niemcy przejęli linię kolejową i wykorzystali ją do przerzutu swoich wojsk i zaopatrzenia w głąb naszego kraju. Dlatego już w czerwcu tunel – jako miejsce o szczególnym znaczeniu strategicznym – został zaminowany przez polskich saperów ze stacjonującego w Bielsku 21 Batalionu Saperów. Założone ładunki wybuchowe były codziennie rano rozbrajane, a wieczorem – po tym jak ostatni pociąg przejechał przez tunel – ponownie uzbrajane. Miało to umożliwić szybkie wysadzenie obiektu w przypadku niemieckiej agresji i konieczności wycofania się oddziałów polskich z tego obszaru. Tunel cały czas osłaniali też pogranicznicy, a także drużyna piechoty ze stacjonującego w Cieszynie 4 Pułku Strzelców Podhalańskich.

Przesunięty termin

Niemcy zdawali sobie sprawę ze znaczenia tunelu i prowadzącej nim trasy. Za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do jego zniszczenia. W tym celu sformowali grupę dywersyjną, która zawczasu miała zdobyć tunel i zapobiec jego wysadzeniu, zanim jeszcze na teren ten wkroczą regularne jednostki Wehrmachtu. Dywersanci rekrutowali się ze znającej dobrze teren i lokalne uwarunkowania miejscowej ludności pochodzenia niemieckiego. Byli to między innymi członkowie organizacji bojowej Kampf-Organisation z Jabłonkowa. Grupa bojowa wybrana do przejęcia stacji w Mostach oraz tunelu otrzymała kryptonim „K”. Liczyła 30 osób, jednak ostatecznie w akcji miało wziąć udział 26 dywersantów. Jej dowódcą został mianowany porucznik Hans-Albrecht Herzner, oficer Abwehry (niemiecki wywiad i kontrwywiad wojskowy). Dał się on później poznać jako zbrodniarz wojenny, dowodząc owianym ponurą sławą oddziałem Abwehry „Nachtigall” odpowiedzialnym za zamordowanie polskich profesorów we Lwowie, a także pogromy żydowskie w tym mieście w lipcu 1941 roku. W zorganizowaniu akcji na Zaolziu pomagał mu oddelegowany do grupy gestapowiec.
Pierwotny plan Hitlera zakładał, że napaść na Polskę rozpocznie się wczesnym rankiem 26 sierpnia, a armia niemiecka uderzy nie tylko z zaskoczenia, lecz także bez ogłaszania powszechnej mobilizacji. Główny atak miały poprzedzić działania grup dywersyjnych – takich jak ta przygotowana do akcji w Mostach koło Jabłonkowa. Niewielkie oddziały miały za zadanie – przed rozpoczęciem głównego natarcia – przechwycić ważne obiekty przygraniczne, a także siać zamęt i dezinformację. Jedna z grup miała na przykład opanować radiostację w Gliwicach. Udający Polaków SS-mani zamierzali po przejęciu nadajnika wydać odezwę do Ślązaków, zachęcającą ich do powstania przeciwko Niemcom. Ostatecznie plan ten został zrealizowany kilka dni później, a tak zwana prowokacja gliwicka miała być usprawiedliwieniem napaści Niemiec na Polskę.

Hitler zmienił jednak plany, bo 25 sierpnia wieczorem strona polska podpisała z rządem brytyjskim umowę o wzajemnej pomocy. Anglicy gwarantowali, że w razie napaści III Rzeszy na nasz kraj przyjdą nam z pomocą. To sprawiło, że Hitler w ostatniej chwili przesunął termin agresji o tydzień, na 1 września. Stosowne rozkazy rozesłano do stojących już na pozycjach wyjściowych niemieckich oddziałów. Rozkaz nie dotarł jednak w porę do grupy dywersyjnej mającej opanować tunel i stację kolejową w Mostach…

Atak na stację

Dlatego późnym wieczorem 25 sierpnia grupa dywersyjna wyruszyła górami w kierunku granicy, którą przekroczyła około północy. Około 3.30 zamachowcy dotarli na miejsce i przypuścili atak. Szybko udało im się opanować niebroniony przez Polaków dworzec kolejowy. To wtedy padły pierwsze strzały, napastnicy ostrzelali z karabinów budynek dworca oraz pobliską willę. Przebywającemu na stacji zawiadowcy – zaalarmowanemu wystrzałami – udało się zbiec. Dywersanci zajęli pozycje na południowym krańcu tunelu kolejowego. Polskie dowództwo bardzo szybko otrzymało wiadomość o ataku. Z uwagi na ciemności oraz słabe rozeznanie sił i zamiarów wroga nie podjęto działań zmierzających do odbicia stacji kolejowej. Skupiono się na obronie i zabezpieczeniu tunelu. Miedzy innymi jego oba wyloty obsadziły drużyny piechoty wyposażone w karabiny maszynowe, a saperzy rozkręcili fragment torów. Gdy atakujący próbowali zająć tunel, napotkali na ogień obrońców i wycofali się w różnych kierunkach. O tym, co dzieje się na stacji, władze wojskowe poinformowały między innymi przebywającą w tym czasie w budynku dworca telefonistkę. Napastnicy nie zajrzeli bowiem do znajdującego się w piwnicy pomieszczenia centrali telefonicznej.
Około piątej rano na dworcu zaczęli pojawiać się robotnicy udający się porannym pociągiem do pracy w hucie w Trzyńcu. Mężczyźni zostali zatrzymani przez dywersantów wciąż przebywających na dworcu i zamknięci pod strażą w poczekalni. Członkowie niemieckiej grupy już wtedy zrozumieli, że coś jest nie tak. O tej porze wszędzie wokół powinno być słychać wystrzały, a do Mostów powinna docierać szpica 7 dywizji. Dowódca nawiązał łączność ze sztabem dywizji i dowiedział się o zmianie planów. W tej sytuacji około 7.00 grupa dywersyjna wycofała się górami w kierunku granicy ze Słowacją. W pościg za nią ruszyli podhalańczycy z 4 pułku, lecz żadnego z napastników nie udało się zatrzymać. Podczas wymiany ognia polscy żołnierze mieli jednak ranić kilku dywersantów.
Początkowo Niemcy bagatelizowali całe zajście twierdząc, że Wehrmacht nie ma nic wspólnego z tym incydentem, a ataku dokonała jakaś niesubordynowana, dowodzona przez osobę „niespełna rozumu” jednostka Grenzschutzu. Obiecano, że odpowiedzialni za to zajście zostaną pociągnięci do odpowiedzialności.

Ostatecznie dowódca 7 Dywizji Piechoty gen. mjr Eugen Ott przeprosił polskie dowództwo za – jak to ujął – pożałowania godny „incydent, spowodowany przez niepoczytalnego osobnika”. W rzeczywistości zaś, po cichu, dowództwo odznaczyło za przeprowadzenie akcji w Mostach porucznika Herznera Krzyżem Żelaznym.

Incydent jabłonkowski jasno pokazał zamiary Niemców i gdy rankiem 1 września najeźdźcy rozpoczęli atak saperzy od razu wysadzili tunel, czyniąc ważną linię kolejową nieprzydatną.

W 2022 roku na budynku dworca kolejowego w Mostach koło Jabłonkowa, staraniem między innymi Instytutu Pamięci Narodowej oraz lokalnych władz samorządowych, odsłonięto tablicę upamiętniająca tamte wydarzenia oraz żołnierzy 4 Pułku Strzelców Podhalańskich i pograniczników, którzy jako pierwsi stoczyli w tym miejscu walkę z hitlerowskim najeźdźcą.

google_news