Utopce, nocnice, czarownice czy Ondraszek – folklor Śląska Cieszyńskiego pełen jest ciekawych postaci. Niektóre są straszne, złośliwe i mają przerażać. Inne to postacie ze wszech miar dobre, przynoszące tylko szczęście. W gronie zarówno jednych, jak i drugich można znaleźć Czarną Księżną. Wspomina o niej wiele podań, w jednych jest dobrą, ratującą chłopów z opresji kobietą, w innych sekutnicą rozdającą baty na prawo i lewo. Kim więc tak naprawdę była Czarna Księżna?
Najczęściej jest ona przedstawiona jako pasjonatka polowania. Legendy głoszą, że potrafiła spędzić w siodle długie godziny, nie okazując śladu zmęczenia. Miała doskonały wzrok i pewną rękę, więc trafiała celnie w każdą zwierzynę. Pomagała jej również cała sfora psów łowczych.
Pewnego razu do zameczku myśliwskiego w Marklowicach zaprosiła księżna dużą grupę gości z Cieszyna, Pszczyny czy Bielska, bowiem od dawna marzyła o wielkim polowaniu. Niestety przez kilka dni z rzędu pogoda nie pozwalała na jego urządzenie. Księżna, chociaż wciąż miła i taktowna dla swoich gości, aż kipiała z wściekłości. Kiedy w końcu rozpogodziło się, dała sygnał do polowania. Pierwsza dosiadła konia i pocwałowała przodem. Pędziła, aby zaczaić się na skraju dobrze znanej polanki. Wycelowała i tylko czekała, aż naganiacze wypłoszą dzika. Biegłby prosto w jej kierunku. Niestety jeden z naganiaczy się wystraszył pędzącego zwierzęcia i uskoczył. Dzik uciekł. Księżna dostała furii. Kazała zawlec naganiacza na zamek, następnie przywiązać go do buhaja, najgorszego w stadzie. Byk pognał przed siebie, wlokąc chłopaka. Po kilku godzinach znaleziono jego zmasakrowane ciało… Młodego chłopca pochowano następnego dnia, jednak księżna już nigdy nie zaznała spokoju. Co noc dręczyły ją koszmary. Przez to zmieniła się nie do poznania, nie urządzała już biesiad i zabaw. Nigdy więcej nie polowała. Od stóp do głów ubierała się w czerń, niczym mniszka. Przez to nazwano ją Czarną Księżną.
Inne podania przedstawiają ją w znacznie lepszym świetle – jako opiekunkę chłopów. Pewnego razu księżna postanowiła odwiedzić swój zameczek w Marklowicach. W pobliżu żył Urbaś, biedny rolnik, który wraz ze swoją liczną rodziną mieszkał w małej drewnianej chatce i próbował się wyżywić z maleńkiego kawałka pola. Niestety, pole i chata leżały przy lesie, więc wiele szkód wyrządzały tam książęce bażanty oraz dziki. Urbaś któregoś dnia stracił cierpliwość i jednego dzika zastrzelił. Dostrzegli to książęcy hajducy, wzięli nieszczęśnika w niewolę i zagnali do marklowickiego zamku. O jego dalszym losie miał zadecydować zarządca. Za nimi biegła żona Urbasia, głośno lamentując i błagając o litość dla męża. Kłusownictwo karane było bowiem przez rzucenie winnego na pożarcie zdziczałym psom łowieckim. Lamenty usłyszała księżna. Zapytała, ile kosztował zastrzelony dzik, a ile wyniosły szkody wyrządzane przez dzika na urbasiowym polu przez ostatnie dziesięć lat. Po przemyśleniu kazała Urbasiowi zapłacić 3 dukaty kary za dzika, a sama wypłaciła mu tysiąc dukatów w zamian za szkody wyrządzone przez zwierzę w ciągu ostatniej dekady. Kiedy uwielbiana księżna zmarła jakiś czas później, lud pogrążył się w smutku.
Znacznie więcej jest jednak podań przedstawiających księżną jako postać budzącą strach i grozę. Według jednej z legend była straszną sekutnicą i kiedy pewnego dnia posprzeczała się z mężem, kazała go hajdukom tak długo okładać batem, że biedak wyzionął ducha. W podobny sposób miała zamęczyć również swoje dzieci. Długo płakały i błagały matkę o litość, ale ta była niewzruszona. Za to jednak spotkała ją wielka kara – dzień i noc w jej uszach rozlegał się rozdzierający dziecięcy lament. Dlatego księżna nie znosiła małych dzieci. Po pogrzebie męża przeniosła się z Cieszyna na zamek w Dzięgielowie i tam zajęła się znęcaniem nad chłopstwem. Krzyczała na ludzi, rzucała obelgami, a czasem dla zabawy kazała kogoś wybatożyć. Pewnego razu koło zamku przechodziła młoda kobieta z płaczącym dzieckiem. Na jej nieszczęście usłyszała to księżna. Z jej rozkazu zakatowano więc kobietę oraz jej maleńkie dziecko. Nie pomógł płacz, nie pomogły błagania. Tuż przed śmiercią kobieta jednak przeklęła sekutnicę słowami: „Oby cię ziemia po śmierci wyrzuciła! Bydło niechaj ci grób wyszuka! Żebyś nawet po śmierci spokoju nie znalazła!”. Księżna wkrótce zginęła i to na własne życzenie. Jako że stale musiała się z kimś kłócić, dopadła również jednego sługę. Za to, że odwrócił się do niej plecami wpadła w taką furię, że wyskoczyła na niego przez okno. Spryciarz jednak odskoczył, a furiatka spadła prosto na kamienną posadzkę i zginęła. Po księżnej – w tym podaniu – lud nie płakał. Złożono jej ciało w trumnie i pochowano, jednak kolejnego dnia służba znalazła trumnę wyrzuconą z grobu. Tak było trzykrotnie, aż w końcu trumnę włożono na zwykły chłopski wóz i zaprzężono do niego trzy pary wołów, które popędzono w siną dal. Zwierzęta zatrzymały się na cierlickim kopcu, gdzie wraz z wozem i trumną zapadły się pod ziemię. Długo było tam podobno słychać jęki, zawodzenia, szlochy i błagania. Dopiero, gdy zbudowano w tym miejscu kościół, przestało straszyć. Legenda jednak głosi, że w kościele na cierlickim Kościelcu raz na sto lat pojawia się duch księżnej i czeka na śmiałka, któremu mogłaby oddać klucze do swojego skarbca. Jak dotąd żaden odważny nie zdecydował się na spotkanie w cztery oczy…
A kim tak naprawdę mogła być legendarna Czarna Księżna? Na ogół przyjmuje się, że podania mówią o cieszyńskiej księżnej Katarzynie Sydonii, która władała piastowskim Księstwem Cieszyńskim w latach 1579-1594. Podania mówią, że tak bardzo kochała swojego męża, księcia Wacława Adama, że do końca życia nie zdjęła żałobnego stroju, który ubrała po jego śmierci. Niektórzy twierdzą, że właśnie stąd wziął się przydomek „Czarna”. Tak naprawdę siedem lat po śmierci Wacława wyszła powtórnie za mąż za Emeryka Forgacha z Węgier. Do Cieszyna dojeżdżała stamtąd dyliżansem. Warto wspomnieć, że kiedy w Cieszynie wybuchła zaraza, księżna podarowała miastu ogrody, które zmieniono na cmentarz. Była również fundatorką istniejącego do dzisiaj kościoła świętego Krzyża.
Niektórzy twierdzą jednak, że Czarna Księżna to nikt inny jak Elżbieta Lukrecja (1626-1653), ostatnia przedstawicielka cieszyńskiego rodu Piastów. Jej życie osobiste nie było zbyt szczęśliwe. Jako 19-latka została zmuszona do wyjścia za mąż za niespełna 40-letniego księcia Gudnakara Lichtensteina, który traktował ją podobno skandalicznie. Kiedy zasiadła na cieszyńskich włościach, opuściła go i nigdy nie pozwoliła, aby przekroczył granicę księstwa. Ona jednak żałoby po mężu nie nosiła…
W tekście wykorzystano informacje zawarte w „Cudownym chlebie i innych godkach śląskich” Józefa Ondrusza oraz w „Słowniku bohaterów podań i legend Śląska Cieszyńskiego” Roberta Danela