Powrót do źródeł okazał się być strzałem w dziesiątkę. To spektakl pomyślany tak, by dawał frajdę przede wszystkim najmłodszym. Przygody „Koziołka Matołka w Afryce” to także sprawny pokaz animacji i możliwości pracowni bielskiego teatru lalek. Gdy to wszystko przyprawi się czeskim humorem i lekkością, mamy przepis na przedstawienie, które długo nie zejdzie z afiszów.
22 września w Teatrze Lalek Banialuka odbyła się premiera „Koziołka Matołka w Afryce” Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza. Czeski reżyser Marek Zákostelecký, który wcielił się też w rolę scenarzysty i scenografa, wziął na warsztat czwartą część komiksowych przygód, bowiem pozwoliła mu na sprawne poprowadzenie prostej fabuły.
„O, scena na scenie!” – zauważył jeden młodych widzów tuż po rozpoczęciu premierowego spektaklu. I rzeczywiście, twórcy postanowili opowiedzieć o afrykańskich przygodach „Matołka”, pokazując proces ekranizacji tej historii. I to nie w byle jakim studiu, ale bielskim SFR. Nawet maluchy nie miały jednak problemu, by zrozumieć taką formę narracji. Poznawanie pracy w dawnym studiu filmowym, które odkryto w nienaruszonym stanie, było frajdą taką samą, jak śledzenie samej historii z komiksowych stronic.
Miłośnicy serii komiksów o Koziołku Matołku byli szczególnie wniebowzięci. Strzałem w dziesiątkę okazała się budowa scenografii i lalek w płaskiej formie, co sprawiło, że ogląda się ożywiony komiks. Zespół aktorski Banialuki, a do tego przedsięwzięcia wybrano najbardziej doświadczonych animatorów (Konrad Ignatowski, Magdalena Obidowska, Katarzyna Pohl, Włodzimierz Pohl, Ziemowit Ptaszkowski, Tomasz Sylwestrzak i Piotr Tomaszewski), miał jednak nie lada trudne zadanie, aby takim formom nadać życiodajną energię. Dzieci śledziły bohaterów z taką uwagą, że aktorzy mogą być ze swojej pracy usatysfakcjonowani. – Ważne było, aby mieć tu dobrych animatorów, bowiem to gigantyczna praca, wymagająca zgrania, precyzji i doświadczenia oraz pamiętania o choreografii. Przygotowanie takiego, 50-minutowego przedstawienia, to więcej wysiłku, niż przygotowanie ponad dwóch godzin Szekspira. Mam nadzieję, że ten efekt widać – skomentował po pokazie reżyser.
Spektakl co rusz wywołuje reakcje widzów. To rzecz jasna szczery śmiech, ale nie tylko, bowiem twórcy postanowili w oryginalny sposób wejść w relację z widzami, jednak niech to zostanie niespodziankę. – Miło było zobaczyć reakcję dzieci i słyszeć ich śmiech. To była podstawa tego przedsięwzięcia. Już oryginał, który ma sto lat, jest jednak ponadczasowy i pełen humoru. Zrobiliśmy taki „face lift” i to się udało. Wprawdzie to spektakl już dla dzieci w wieku od czterech lat, ale widzę, że dorosłym też przypadł do gustu – powiedział nam tuż po premierze Marek Zákostelecký. I był przesadnie skromny, ponieważ taką samą, jeśli nie większą, uciechę przynosi – równolegle do przygód „Matołka” – wszystko to, co rozgrywa się w filmowym studiu i co nam zgrabnie serwują bielscy aktorzy. Twórca nadał całości znaną nam z kinematografii i literatury swojego kraju swoistą lekkość i specyficzny, wdzięczny humor.
Młodzi widzowie, dla których dedykowany jest „Koziołek”, ani nie gubili się w fabule, ani też na moment nie tracili koncentracji. To zasługa tego, że są w subtelny sposób prowadzeni za ręce przez twórców, ale i samej formy, która zbliżona jest do znanych im krótkich odcinków ulubionych seriali.
Mimo że mamy do czynienia z nieskomplikowaną historią, to jest opakowana iście po mistrzowsku. Scenografia i lalki zachwycają formą, kolorami, a w niektórych przypadkach wielkością. Czy prawdziwa żyrafa zmieściłaby się na scenie Banialuki? Warto się przekonać i dla niej, i dla plejady sympatycznych postaci. Jak zdradził reżyser, jest ich ni mniej, ni więcej, tylko 158! W pracowniach uwijano się więc jak w ukropie, tworząc małe i duże arcydzieła, tym samym pokazując ogromny szacunek nawet dla czteroletnich widzów, którzy mają okazję do zetknięcia się z teatralną estetyką na najwyższym poziomie i do wyrabiania dobrego smaku. – Pracownie są świetne. Wiedziałem o tym z góry, bo miałem już okazję z nimi współpracować. Byłem więc pewny, że ci ludzie dadzą z siebie więcej, niż sto procent – stwierdza reżyser.
Czech mówi, że było to jego pierwsze pierwsze spotkanie z prawdziwą polską klasyką. – Bardzo się z tego cieszę. Takie książki mają znakomity klimat – podkreśla. Do Bielska-Białej jeszcze wróci. -Zawsze mówię, że jestem czeskim scenografem, a polskim reżyserem, bo więcej pracy reżyserskiej mam tutaj, w Polsce. W Banialuce też się znowu pojawię. Na razie nie chcę jeszcze niczego zdradzać, ale już cieszę się na samą myśl – stwierdza z uśmiechem.
Nie można nie zwrócić uwagi na to, że „Koziołek” Banialuki jest – choć na dobrym poziomie – jednak czystą rozrywką. I żaden to zarzut. To jeden z tych spektakli, które dzieciom sprawiają wielką radość i rozbudzają miłość do teatru. Nie jest jedna z prób spełniania reżyserskich ambicji oraz przemycania zawoalowanych metafor, wydumanych idei czy wielopłaszczyznowych morałów. To od początku do końca spektakl tworzony z myślą o dzieciach i przykład sprawnego powrotu do klasyki.