Wydarzenia

Komórka, czyli niezbędnik turysty

Fot. FB GB GOPR

Beskidzkie szlaki przemierzają tysiące turystów. Ratownicy GOPR mają pełne ręce roboty. Na wyprawę w góry trzeba się przygotować. Ważną rolę odgrywa telefon komórkowy.

Niedawno mężczyzna samotnie wędrował głównym szlakiem beskidzkim. W pewnym momencie rodzina utraciła z nim kontakt. Zaniepokojeni krewni zawiadomili GOPR, który wszczął poszukiwania. Oczywiście trudno było od razu zakładać, że mężczyźnie stało się coś złego – mógł po prostu rozładować mu się telefon. Szybko też okazało się, iż faktycznie nie ma powodów do niepokoju. – Dzięki sprawnej współpracy z gospodarzami schroniska PTTK na Markowych Szczawinach oraz z nocującymi w nim turystami, udało się zlokalizować poszukiwaną osobę – poinformował beskidzki GOPR. Mężczyznę spotkali bowiem na szlaku inni turyści, utrwalili go nawet na przypadkowo zrobionych zdjęciach. Był cały i zdrowy.
Okazuje się, że takich zgłoszeń o utracie kontaktu jest coraz więcej. Osoby samotnie przemierzające góry bardzo często utrzymują bowiem stały kontakt z bliskimi. Niekiedy bliscy wręcz na bieżąco śledzą pozycję wędrowca na ekranie smartfona, obserwując przesuwający się znacznik. Ratownicy nie do końca polecają ten sposób utrzymywania łączności z bliskimi, bo bateria w telefonie pracującym w takim trybie szybciej się rozładowuje. Tymczasem sprawny telefon to obecnie jeden z filarów bezpieczeństwa w górach. Dzięki niemu można wezwać pomoc, kiedy będzie potrzebna. Marcin Szczurek, naczelnik Beskidzkiej Grupy GOPR, radzi, aby osoba samotnie wędrująca po górach, po prostu umówiła się z kimś, że będzie nawiązywała kontakt o określonych porach. Gdy tego nie zrobi, będzie to oznaczało, że może ma kłopoty.

Trzeba przy tym pamiętać, że nie wszędzie w Beskidach – i szerzej w górach – telefony komórkowe mają zasięg. Gdy do goprowców dotrze wiadomość, że bliscy utracili łączność z wędrowcem, wszczynane są poszukiwania. Najczęściej wystarczy, że ratownicy zadzwonią do schronisk górskich w rejonie, w którym mógł akurat przebywać turysta, aby zorientować się, że wszystko jest w porządku – „zaginiona” osoba jest bezpieczna i nocuje w schronisku, a jedynie zapomniała, nie chciała lub po prostu nie mogła z jakiegoś powodu (na przykład rozbiła telefon) skontaktować się z bliskimi. Taka osoba jest wtedy informowana, że ktoś się o nią martwi i powinna zadzwonić do rodziny czy znajomych.

Ratownicy generalnie odradzają jednak długie samotne wędrówki po górach. Lepiej przemierzać je w towarzystwie, bo w sytuacji, gdy ulegniemy wypadkowi, będzie miał kto wezwać pomoc. Sam poszkodowany nie zawsze jest w stanie to zrobić. Goprowcy podkreślają, że dobrze jest też zainstalować w telefonie bezpłatną aplikację „Ratunek”. Dzięki niej można bardzo szybko i dokładnie (do kilku metrów) zlokalizować położenie osoby proszącej o pomocy. To ważne, bo czasami – jeśli informacja o tym, gdzie doszło do wypadku jest mało precyzja – trudno ratownikom odnaleźć właściwe miejsce. Takie poszukiwania zawsze zajmują sporo czasu, a w takich sytuacjach czasami liczy się każda sekunda. Można co prawda mniej więcej zlokalizować położenie poszukiwanej osoby dzięki danym z logowania się jej telefonu do stacji bazowej, lecz metoda ta bywa zawodna i mało precyzyjna.
Naczelnik Szczurek przywołuje sytuację sprzed kilku lat, kiedy trzech młodych mieszkańców Górnego Śląska utknęło w jaskini w Trzech Kopcach. O ich zaginięciu powiadomili GOPR członkowie rodzin zaginionych nastolatków, lecz jedyne, co byli w stanie powiedzieć, to że chłopcy wybrali się do „jakiejś jaskini”. – Niekoniecznie nawet beskidzkiej, bo w grę mogły wchodzić też te na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej – mówi Marcin Szczurek. Dodaje, że po sprawdzeniu, w jakiej stacji bazowej logował się ostatni raz telefon zaginionych, ratownicy doszli do przekonania, że może chodzić właśnie o jaskinię w Trzech Kopcach. To trudna orientacyjne grota, w której niedoświadczony eksplorator może łatwo zabłądzić i nie być w stanie z niej wyjść (pod ziemią telefony nie mają zasięgu, więc wezwanie pomocy nie wchodzi w rachubę). Przypuszczenia goprowców okazały się słuszne, bo właśnie tam zostali odnalezieni poszukiwani młodzieńcy i bezpiecznie wyprowadzeni na powierzchnię.

Jednak innym razem – w tym wypadku w okolicach Nowego Targu – próba namierzenia poszukiwanej w ten właśnie sposób turystki okazała się mało skuteczna. Kobieta zadzwoniła prosząc o pomoc, lecz nagle kontakt z nią się urwał, bo rozładował się jej telefon i nie było wiadomo, gdzie dokładnie się znajduje. Ratownicy wszczęli więc poszukiwania w rejonie masztu, gdzie ostatni raz logował się jej telefon. Jednak ostatecznie okazało się, że kobieta znajdowała się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Po prostu z jakiegoś powodu jej telefon połączył się akurat z dalszą stacją bazową – takie sytuacje zdarzają się górskim terenie. Dlatego właśnie aplikacja „Ratunek” jest najlepszym rozwiązaniem.

Jest coś jeszcze – niby to oczywiste, ale wiele osób jakoś o tym zapomina. Telefon musi być naładowany. Współczesne smartfony to wielofunkcyjne urządzenia multimedialne, z których możliwości chętnie korzystamy podczas górskich wycieczek. Gdy robimy dużo zdjęć, kręcimy filmy i jeszcze od razu dzielimy się tym w sieci ze znajomymi, baterie szybko się wyczerpują – zwłaszcza zimą, gdy trzyma mróz. I potem okazuje się, że gdy telefon jest faktycznie potrzebny, aby wezwać pomoc – jest rozładowany.
Z tego samego powodu doświadczeni turyści radzą też, aby na wycieczki w nieznany teren zabierać mapę w formie papierowej. W przypadku problemów z telefonem tradycyjna mapa, wrzucona gdzieś na dno plecaka, może nas uratować.

google_news