Czy w Polsce zostanie wprowadzona opłata za akcje ratownictwa górskiego? Temat nie jest nowy, ostatnio znowu powrócił, a przyczynkiem są nieodpowiedzialne zachowania niektórych turystów, którzy traktują niekiedy ratowników górskich jak chłopców na posyłki lub… darmowych taksówkarzy.
Widać to zwłaszcza w Tatrach, gdzie zdarza się, że śmigłowiec ratownictwa górskiego traktowany jest jak gratisowa taksówka. Ktoś, komu po prostu nie chce się schodzić z gór, wzywa na pomoc ratowników twierdząc, że jest osłabiony. Robi to śmiało, bo taka akcja nic go nie kosztuje, a udowodnienie mu, że pomoc nie była potrzebna, jest bardzo trudne.
kosztowne akcje
Nie chodzi tylko o Tatry i loty śmigłowców. Większość akcji górskich wymaga użycia ogromnych ilości sprzętu i wykorzystania – zwłaszcza w akcjach poszukiwawczych – wielu osób. Wszystko to ratownicy robią za Bóg zapłać. Ratownictwo górskie jest bowiem w naszym kraju darmowe. W świecie zachodnim nie jest to regułą. Polska jest pod tym względem odosobniona. W Alpach czy chociażby na Słowacji za udzieloną w górach pomoc płaci się, i to słono. Nie trzeba tego robić z własnej kieszeni, bo towarzystwa ubezpieczeniowe oferują szeroki pakiet ubezpieczeń na taką właśnie okoliczność. Jeśli jednak ktoś się nie ubezpieczy, a ulegnie wypadkowi, może go to boleśnie uderzyć po kieszeni.
Słowacy słono liczą
Jerzy Siodłak, szef Grupy Beskidzkiej GOPR, wspomina że tej zimy w rejonie Pilska zabłądziła grupa narciarzy. Szukali ich zarówno polscy goprowcy, jak i ratownicy ze słowackiej Horskiej Zachrannej Slużby. Poszukiwani zostali szczęśliwie odnalezieni, lecz ich pech polegał na tym, że dotarli do nich Słowacy, po słowackiej stronie Pilska. – Teraz wszyscy odnalezieni dostali rachunki za akcję ratunkową opiewające na 4 tysiące euro – mówi Jerzy Siodłak dodając, że i tak mieli szczęście, bo gdyby do akcji użyto śmigłowca, rachunek byłby koszmarnie wysoki. Za samo poderwanie maszyny do lotu trzeba zapłacić 5 tysięcy euro, a później po kilkaset za każdą minutę lotu. Taka akcja może więc kosztować nawet 30 i więcej tysięcy euro.
kto płaci
za śmigłowiec?
Warto o tym pamiętać – i wykupić ubezpieczenie – wybierając się w słowackie góry, a tym bardziej Alpy. W Polsce nawet akcje z użyciem śmigłowca są bezpłatne. Przy czym w Beskidach – w przeciwieństwie do Tatr – działa to nieco inaczej i na darmową powietrzną podwózkę turyści liczyć tu nie mogą. Po prostu jedynie Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe dysponuje własnym śmigłowcem. Ratownicy w innych polskich górach – w tym Grupa Beskidzka GOPR – takiej maszyny nie mają. W kwestii transportu powietrznego współpracują z Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym. Ratownik górski, udzielający na miejscu pomocy poszkodowanemu, decyduje więc, czy trzeba wezwać śmigłowiec LPR, czy też można rannego przetransportować do szpitala w inny sposób. Za taki lot ratunkowy koszty ponosi nie GOPR, tylko Narodowy Fundusz Zdrowia.
Ratownictwo górskie nie jest tanie. Na razie ciężar jego utrzymania i finansowania biorą na siebie kolejne rządy. Środki na działalność goprowcy pozyskują także we własnym zakresie (można im na przykład przekazać 1-procentowy odpis z podatków). Pobieranie opłat za udzielaną w górach pomoc wydaje się więc dość kuszącą perspektywą.
płacić, nie płacić?
– Na razie żadne działania zmierzające do wprowadzenia takich opłat nie są prowadzone – wyjaśnia Jerzy Siodłak dodając, że nie sądzi, aby miało się to szybko zmienić. Nie ma bowiem – jak przyznał – takiej woli politycznej, a wprowadzenie opłat wiązałoby się z koniecznością dokonania najpierw zmian w niektórych ustawach. Poza tym dlaczego za pomoc mieliby płacić tylko górscy turyści, narciarze czy wspinacze? Aby było sprawiedliwie, podobnym systemem opłat wypadłoby też objąć ratownictwo wodne czy akcje prowadzone przez strażaków.
Przeciwnicy płatnego ratownictwa górskiego twierdzą, że takie opłaty mogłyby znacząco zmniejszyć bezpieczeństwo w górach. Osoby nieubezpieczone, które na szlaku znalazły by się w tarapatach, w obawie o koszty, jakie musiałyby później ponieść, po prostu nie wzywałyby ratowników, próbując poradzić sobie we własnym zakresie. A wtedy do prawdziwego nieszczęścia tylko krok…
Warto także wiedzieć, że w przypadku stoków narciarskich sprawa wygląda nieco inaczej. Tam pomoc udzielana jest poszkodowanym też bezpłatnie, lecz jej koszty – te związane z akcją na stoku – ponosi właściciel wyciągu. To on jest bowiem odpowiedzialny na terenie ośrodka za bezpieczeństwo narciarzy. Zazwyczaj wynajmuje do tego zadania – za opłatą – ratowników górskich lub ratowników narciarskich.
Czy autor artykułu próbował się kiedyś ubezpieczyć NW na wycieczkę w Beskidy. Nikt nie prowadzi takiego ubezpieczenia ponieważ argumentacja jest taka, że w Polsce koszty leczenia i tak ponosi NFZ a akcja ratunkowa jest bezpłatna. Proszę próbować w agencjach ubezpieczeniowych.
Powinno być obowiązkowe ubezpieczenie, najlepiej żeby obejmowało nie tylko góry ale też i wodę, ulicę itp. Jakby każdy musiał takowe wykupić nie byłoby tak drogo. Można by było je opłacać jednorazowo z Pitem.