„Kto ma owce, ten ma co chce” – to góralskie porzekadło, niegdyś bardzo popularne i mające rzeczywiście odzwierciedlenie w życiu, straciło na aktualności. Niewielu hodowców z regionu może się dziś pod nim podpisać, a niektórzy ironizują, że dziś trzeba powiedzieć raczej, że kto ma owce, ten ma problemy, żeby nie powiedzieć, że jest… baranem.
W latach 80. w Polsce hodowano 5 milionów owiec, w 2018 roku ich pogłowie liczyło około 260 tysięcy. O odrodzenie pasterskich tradycji w Beskidach walczy w naszym regionie wiele osób, ale nie jest to łatwa praca. Na placu boju zostali tylko najwytrwalsi i prawdziwi pasjonaci. Tylko ten, kto od wiosny do jesieni wędruje z owcami po halach, a zimą dba o ich bezpieczeństwo w stodołach, wie, jak ogromnym wysiłkiem okupiony jest malowniczy i urzekający widok pasących się w Beskidach stad owiec, tak bardzo ceniony przez turystów. Informacje o kryzysie w hodowli docierają z Brennej.
Józef Kawik, baca spod Kotarza, którego rodzina zajmuje się hodowlą owiec od ponad 200 lat, wraz z żoną Teresą od dłuższego czasu nosi się z decyzją o zakończeniu wypasu. Choć wokół owiec toczy się całe obecne życie gospodarzy i kochają to, co robią, przymierzają się do rezygnacji z tego zajęcia. Powodów jest kilka. – Wykańczają nas wilki. Nie potrafimy się przed nimi obronić. W ciągu ostatniego roku straciliśmy łącznie 10 owiec. Odszkodowania nie pokrywają strat, a zabezpieczenia, jakie budujemy, nie działają. Dla głodnego wilka nie ma przeszkody, której nie pokona. Wiele razy strach było wychodzić z owcami, nawet w centrum Brennej. Jesteśmy bezsilni – rozkłada ręce Józef Kawik.
Ale wilki to tylko jeden z problemów. Gospodarze nie mają także następców, którzy chcieliby przejąć po nich pałeczkę w hodowli owiec czy wsparli w prowadzeniu wypasu, a na wynajmowanie juhasów ich nie stać. Hodowla owiec poza tym nie jest tak opłacalna jak przed laty. Nie jest to źródło zarobku, które pozwalałoby na spokojne życie. Cena wełny jest niska, skóry nie cieszą się też takim powodzeniem jak kiedyś. Obecnie największy zysk jest ze sprzedaży jagniąt na mięso oraz z produkcji owczych serów, czym nie wszyscy się zajmują. Jednym słowem – lekko nie jest.
– Wszystkim wydaje się, że na owce dostajemy mnóstwo pieniędzy z różnych programów, ale to nie jest prawda, wręcz przeciwnie – fundusze są nam obcinane. W tym roku i ubiegłym z „Owcy Plus” nas wyłączono, gdyż jesteśmy w programie „Karpaty Łączą”. Uważamy, że tak nie powinno być. Inni hodowcy mają możliwość korzystania z dwóch źródeł. Czujemy się dyskryminowani. Te wszystkie problemy sprawiają, że szykujemy się do zakończenia hodowli. Sentyment do ziemi i tradycji przodków nie wystarczy, by przetrwać – mówią Kawikowie.
Józef Michałek, ekspert ds. pasterstwa i koordynator programu „Owca Plus” z ramienia Fundacji Pasterstwo Transhumancyjne w Koniakowie, które w ogłoszonym przez województwo konkursie ofert na realizację zadań programu „Owca Plus” w Beskidach otrzymało w tym roku ponad 420 tys. zł, rozumie problemy gospodarzy z Brennej, gdyż dotykają one także innych hodowców, jak choćby te związane z wilkami czy brakiem następców. Nie może się jednak zgodzić z argumentem, że jedni hodowcy są dyskryminowani względem innych.
– Państwo Kawikowie swoje obszary wypasowe wpisali do programu „Karpaty Łączą” i dlatego nie mogli zgłosić ich do „Owcy Plus”. Dane obszary nie mogą mieć podwójnego finansowania, natomiast osoba prowadząca może robić usługę wypasu i do „Owcy Plus”, i do „Karpaty Łączą”. Tereny dla „Owcy Plus” i „Karpaty Łączą” są wyraźnie oddzielonymi halami – wyjaśnia Józef Mi-chałek. Zgodnie z wykazem miejsc prowadzenia wypasu owiec w Beskidach, powierzchnia przeznaczona do wypasu wynosi w tym roku 620 hektarów, na których wypasa się 4672 owiec na 54 halach i polanach wypasowych. W „Owcy Plus” uczestniczą bacowie i hodowcy z gmin Goleszów (1), Brenna (4), Istebna (3), Milówka (3), Jeleśnia (4), Węgierska Górka (2), Ujsoły, Rajcza, Przybędza (po 1).
– Pieniądze z „Owcy Plus” pozyskiwane są w ramach otwartego konkursu ofert. Każda organizacja może do niego przystąpić, również z Brennej. Nasza robi to każdego roku na prośbę zainteresowanych baców i hodowców. Zadanie jest bardzo trudne. Obejmuje ogromny obszar, wiele problemów, również tych międzyludzkich. Pasterstwo generalnie upada i tak naprawdę nie wiadomo, ile jeszcze lat pociągniemy. Wielu hodowców rezygnuje, a na ich miejscu pojawia się biznes. Nie ma ludzi do pracy, nawet jeśli są pieniądze. Nieopłacalność chowu owiec w Brennej, moim zdaniem wynika z tego, że nie wyrabia się tam serów, a przecież ich sprzedaż jest obecnie głównym czynnikiem dochodowości w pasterstwie. We wszystkich innych gminach, które obejmuje program, sery są wytwarzane – mówi Józef Michałek.
Dodaje, że od 2021 roku mają być zwiększone pieniądze na „Owcę Plus” w naszym województwie. Ale czy do tego czasu będą jeszcze owce? Przynajmniej w Brennej stoi to pod dużym znakiem zapytania.
Jeśli zysk opiera się na dopłatach a utrata 10 zwierząt to problem, to faktycznie nie rozumiem po co się tym zajmować. Działalność rolnicza to taka sama działalność gospodarcza jak wszystkie inne. Tylko, że jak się już o tym pisze to można się wysilić na jakieś statystyki dotyczące tej działalności a nie koncentrować się na historii jednego hodowcy.
Głosujcie dalej za dobrą zmianą
Kiedyś nie było dopłat wilki też były A ludzie chodowali i wypasali owce to gdzie jest problem?
Problem polega na tym że nasz naród omamił się zdobyczami cywilizacji w latach 90-tych. Do kraju zaczęła docierać tania żywność z zachodu. Na wsiach przestano hodować drób, świnie itp. nawet na własne potrzeby. Ba, nawet stanowiło to zacofanie w myśl ” co to nie stać mnie kupić jajko”. Później przyszedł polar, plastik, ekolodzy. Wełna z owiec u nas nie jest wykorzystywana, skóra po uboju trafia do utylizacji, a ekolog wegetarianin na grzbiet zakłada derkę (płaszczyk) z plastiku i idzie manifestować sprzeciw wobec uboju zwierząt. Można by długo o tym wszystkim pisać, jednak jedno jest pewne – pędzimy rozpedzonym pojazdem prosto… Czytaj więcej »
Bardzo dobrze ujęte.