Władze Bielska-Białej chcą sprzedać XIX-wieczną zabytkową fabrykancką rezydencję (na zdjęciach), położoną przy ulicy Działkowców w Bielsku-Białej. Zgodę na jej zbycie wyraziła już Rada Miejska, ale nie obyło się bez zgrzytu. Dyskusja na temat sprzedaży nieruchomości – jaka wywiązała się na posiedzeniu Rady – przerodziła się bowiem w burzliwą debatę dotyczącą tego, jak miejscy włodarze dbają o zabytkowe budowle stanowiące gminną własność.
Przykładem na to, że robią to źle miała być – zdaniem opozycji – właśnie historia willi przy ulicy Działkowców. Budynek od trzech lat stoi bowiem pusty i niszczeje. Dlaczego ratusz nie zdecydował się sprzedać go wcześniej, gdy jeszcze nie był tak zdewastowany przez czas oraz szabrowników i złomiarzy? A jeśli już trzymano go „na stanie”, to dlaczego nie przystąpiono do prac remontowo-konserwatorskich? Do takich pytań sprowadzały się zarzuty wysuwane przez część radnych.
Miejscy urzędnicy tłumaczyli, że nieruchomość nie jest tak zapuszczona i zdewastowana, jak to przedstawiano. Z kolei prezydent miasta Jarosław Klimaszewski odnosząc się do zarzutów przyznał, że w mieście jest jeszcze kilka obiektów zabytkowych, które warto i trzeba odrestaurować, lecz problemem są pieniądze. Takie konserwatorskie remonty są bowiem niezwykle kosztowne, a miejski budżet to nie worek bez dna. Jeśli przeznaczy się duże pieniądze, aby od razu odrestaurować wszystkie miejskie zabytki, to kasy zabraknie na inne – może nawet ważniejsze – wydatki. Dlatego część takich obiektów, mniej wartościowych pod względem dziedzictwa kulturowego, czeka aż przyjdzie na nie kolej.
Co prawda niegdyś służyła ona za budynek mieszkalny, lecz stało się to poprzez wtórny podział jej pomieszczeń na mniejsze lokale. Aby przywrócić jej dawny blask zgodnie z wymogami sztuki konserwatorskiej, wszystkie te ścianki działowe należy wyburzyć, a wtedy trudno byłoby ulokować tam najemców.
Jest jeszcze coś, co może nie do końca wybrzmiało w tej dyskusji, lecz stanowi sedno problemu, a dotyczy naszych wspólnych miejskich pieniędzy. Otóż część należących do gminy zabytkowych obiektów wciąż pełni swą funkcję użytkową, dla której je niegdyś wzniesiono. Chodzi na przykład o kamienice mieszkalne, szkoły, budynki użyteczności publicznej. Są one przez miasto systematycznie remontowane i odrestaurowywane (jeśli ktoś tego nie dostrzega, to najwyraźniej wykazuje złą wolę). Można się o tym łatwo przekonać. Wystarczy krótki spacer po bielskiej czy bialskiej starówce.
Istnieją też obiekty wpisane do gminnej ewidencji zabytków, które z punktu widzenia potrzeb i interesów miasta są mało funkcjonalne. To rozmaite okazałe rezydencje czy dwory. Oczywiście, ratusz też może je wyremontować i zagospodarować, lokując tam na przykład jakieś podległe mu instytucje czy placówki. Najnowsze przykłady takich działań to trwający obecnie remont i adaptacja zabytkowej wili Sixta na potrzeby Galerii Bielskiej BWA, czy planowany remont budynku przy kortach (przy ulicy Partyzantów) na potrzeby bielskich seniorów. Lecz zapotrzebowanie ratusza na tego typu lokale nie są nieograniczone. Dobrym wyjściem wydaje się więc sprzedaż takich nieruchomości, aby nowy właściciel mógł je – pod nadzorem służb ochrony zabytków – odrestaurować i zagospodarować zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem.
Z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku willi przy ulicy Działkowców. Co prawda niegdyś służyła ona za budynek mieszkalny, lecz stało się to poprzez wtórny podział jej pomieszczeń na mniejsze lokale. Aby przywrócić jej dawny blask zgodnie z wymogami sztuki konserwatorskiej, wszystkie te ścianki działowe należy wyburzyć, a wtedy trudno byłoby ulokować tam najemców. Jeśli już, to najwyżej jakąś gminną instytucję. A to raczej odpada, bo budynek położony jest na uboczu, na peryferiach miasta (z pewnością mało kto z bielszczan wie nawet o jego istnieniu). Stąd jedynym dobrym wyjściem wydaje się jego sprzedaż, tak aby prywatny nabywca mógł tam urządzić na przykład rodową rezydencję, czy reprezentacyjną siedzibę firmy. Dzięki temu zabytek udałoby się ocalić oraz odrestaurować, i to bez angażowania publicznych pieniędzy.
Może być z tym jednak problem. Ratusz już od kilku lat usiłuje bezskutecznie zbyć równie – a może nawet bardziej – okazałą rezydencję przy ulicy Zdrojowej (należącą niegdyś do tej samej rodziny bielskich fabrykantów Bartelmussów, co ta przy ulicy Działkowców). Kolejne próby jej sprzedaży z powodu braku zainteresowania spełzły na niczym. Kolejny przetarg ma być ogłoszony w najbliższych miesiącach. Przy czym nieruchomość ta, w przeciwieństwie do tej przy ulicy Działkowców, położona jest w centrum miasta. Sprzedanie zabytkowej willi usytuowanej na obrzeżach miasta (niedaleko giełdy towarowej i drogi ekspresowej) może być jeszcze trudniejsze. Może się więc okazać, że ratusz chcąc nie chcąc, prędzej czy później, będzie musiał sam wysupłać kasę i odrestaurować ten – i inne – zabytkowe budynki. Bo inaczej faktycznie popadną w kompletną ruinę nie do odratowania. Bo i taki scenariusz jest możliwy, co pokazał chociażby przykład wyburzonego ostatnio budynku dawnego składu solnego przy ulicy Browarnej.
A ja proponuję by się zająć budynkami zabytkowym z zasobu miasta w których pseudo remonty “wykonywane” są na zlecenie ZGM. Standard i jakość robót są wręcz przerażajaco niskie. Ktoś to nadzoruje ktoś odbiera a miasto (czyli my) placi. Może czas na przewietrzenie “spoldzielni” działającej od lat na szkodę miasta a więc nas wszystkich.
Jest pytanie, czy jeśli nie ma zainteresowania nabyciem zabytków przez prywatne ręce to jest sens wkładać w nie wielkie pieniądze publiczne aby one trwały zagospodarowane tylko według wymogów konserwatora zabytków a nie dzisiejszych potrzeb właściciela. I później nadal konserwować. Może pozwolić aby zastąpiły je nowe obiekty.